20
Vivienne
Jestem z siebie tak cholernie dumna. Wychowuję trójkę cudownych chłopców, wytrzymuję z moim geniuszem od 4 lat. To wprost niewyobrażalne. Minęły 4 lata, od kiedy wzięliśmy ślub. 5 lat, od kiedy jest z nami Derek. 4 lata, od kiedy urodził się Jack. 2,5 roczku, od kiedy urodziłam drugiego chłopca. Rok, od kiedy urodziły się Skylar i Nora. Postanowiliśmy, że zostaniemy trochę w Nowym Jorku. Lubiliśmy to miasto, Keva także tu została. Mieszkaliśmy razem w Stark Tower, gdzie roiło się od dzieci. Dosłownie. Wieża Tony'ego jakby ożyła. Biegała po mniej mała gromadka dzieci. Świetnie się razem dogadywali, mimo różnicy wieku. Nie mogłam się na nich napatrzeć.
Kto wie, gdzie bym teraz była i co miała, gdybym podjęła inne decyzje kilka lat temu.
Mam rodzinę. Mam cudownych synów i kochającego męża. Niczego innego nie oczekiwałam od życia, niż własnej rodziny i bliskiej przyjaciółki.
Cieszę się też ze szczęścia Kevy. Mimo tych przeciwności udało się jej. Odnalazła miłość, zakończyła tamten rozdział życia i zaczęła nowy u boku Michael'a. Mieli dwie, cudowne córeczki. Widziałam, jak bardzo je kocha.
A jednak okazało się, że moglibyśmy być jeszcze szczęśliwsi. Myślałam, że bardziej szczęśliwymi nie można już być.
***
Pierwszy dzień wiosny. Dzieci wesoło biegają po parku, przewracają się i pomagają sobie nawzajem, jak rodzina. Ja, Tony, Keva i Michael siedzieliśmy na kocu, przyglądając się naszym pociechom. Nie mogłam uwierzyć, że są już tak duzi. Cały czas trapiła mnie jedna rzecz. Nie wiedziałam, czy powinnam mówić o tym Tony'emu, ale w końcu byłam jego żoną. Miałam w nim oparcie i wiedziałam, że zawsze będzie ze mną. Ramię w ramię.
- Hej, Viv - Keva machała mi dłonią przed twarzą.- Jesteś jakaś zamyślona.
- A mam kilka powodów - westchnęłam.
- No to pozbądź się ich. Mów - powiedziała.
- Nie chcę Was martwić - powiedziałam.
- Kochanie, od tego jesteśmy. Jestem Twoim mężem i geniuszem, więc pomogę jakkolwiek będę mógł - powiedział Tony, sunąc dłonią po moim udzie.- No chyba nie może być aż tak źle, prawda?
- No nie wiem - mruknęłam.
- No Vivienne, mów bo wybuchniesz od natłoku emocji - powiedziała Keva.
Wzięłam głęboki oddech, spojrzałam na Tony'ego po czym wzrok skierowałam ku dzieciom. Chyba jeszcze nie byłam gotowa im powiedzieć.
- Powiem Wam w domu - szepnęłam przeklinając się w myślach.
Resztę dnia milczałam, przytulona do Tony'ego. Po prostu nie wiedziałam, jak im to przekazać.
Kiedy wracaliśmy do domu, zahaczyliśmy o budkę z lodami. Wiedziałam, że to nie najlepszy pomysł, bo dzieci na prawdę się ubrudzą. Ale czego się nie robi dla ich uśmiechów?
Siedząc na ławce obok Tony'ego byłam cała spięta. Czułam na sobie wzrok męża. Wiedziałam, że teraz mi nie odpuści i do wieczora zmusi mnie, żebym powiedziała mu wszystko.
Jak się spodziewałam dzieci ubrudziły się jak małe prosiaczku. Serwetkami bie dało się wyczyścić wszystkiego, więc postanowiliśmy już wracać.
W domu przebrałam chłopcom koszulki brudne od lodów i umyłam rączki i buzie. Do wieczora bawili się razem w pokoju chłopców. Układali klocki, bawili się lalkami Skylar i Nory i autkami James'a. Po kąpieli nie byli zmęczeni, więc razem z Keva zbudowaliśmy im namiot z koców i masy poduszek. Tam dzieci położyły się, zapaliły małą lampkę, która pokazywała na suficie konstelacje gwiazd. Usunęli razem. Przykryłam ich kocem i nie zgaszając lampki poszłam do sypialni. Tony leżał już wykąpany. Ściągnęłam spodnie i wsunęłam się pod kołdrę obok niego.
- Powiesz mi w końcu, co Cię trapi? -zapytał cicho.
- Obiecaj, że nie będziesz zły - poprosiłam cicho.
- Nawet jeśli nie umiem się gniewać na moją żonę - uśmiechnął się, przytulając się do mojego boku.- Więc?
- Jestem w ciąży.
Nastąpiła długa cisza.
- Żartujesz sobie? - zapytał.
- Nie. Opóźniał mi się okres. Postanowiłam zrobić test i wyszedł pozytywny - powiedziałam.
- I to Cię trapiło? To, że znów zostanę szczęśliwym tatą? - zapytał, kładąc dłoń na moim brzuchu.- Chcę, żeby to znów był chłopiec.
- Dlaczego?
- Nie wiem. Po prostu my chłopacy trzymamy z chłopakami - wzruszył ramionami.
***
Tony
24 grudnia
Po kolacji nadszedł czas na prezenty. Dzieci odszukały paczki ze swoimi imionami, usiadły razem i zaczęły otwierać, rozrywając papier i krzycząc z radości. James dostał kolejne modele samochodów. Jack klocki a Derek plastikowy zestaw narzędzi. Dziewczynki dostały lalki od swoich rodziców a od nas książeczki.
Nie zważając na nic bawili się swoimi zabawkami, dopóki każde z nich nie zaczęło ziewać. Widziałem, że Vjv jest nie w sosie, postanowiłem z pomocą Michael'a położyć ich spać. Zbudowaliśmy im fort, postawiliśmy lapkę i poczekaliśmy aż zasnąć, co nie trwało długo. Przykryliśmy ich kocem i wróciliśmy do salonu.
Keva i Michael posiedzieli z nami kolejną godzinę, po czym pojechali do swojej sypialni.
- Dobrze się czujesz? -zapytałem.
- Tak, znaczy nie. Od kilku godzin czuję skurcze - powiedziała.
- Czemu nic nie mówiłaś? -zapytałem, ciągnąc ją za dłonie.- Jedziemy na porodówkę Viv. Jeżeli mój syn chce już wyjść, nie możemy czekać.
- Może to jednak dziewczynka? - zapytała, wstając.
- Wątpię - zaśmiałem się.- Czekaj Nico. Niedługo będzie po wszystkim - powiedziałem cicho, całując jej brzuch.
- Bierz torbę i jedziemy - powiedziała, idąc w kierunku platformy.
- Jarvis, odpal Ferrari - poleciłem i pobiegłem do sypialni.
Z torbą na ramieniu wróciłem do salonu, pojechaliśmy do garażu i do klinki, żeby już niedługo przywitać nasze dziecko na świece.
Cała droga była nerwowa. Było ślisko a w dodatku Viv skarżyła się na mocniejsze niż dotychczas bóle. Po pół godzinie byliśmy na miejscu. Co jedynie mnie dziwiło? Że mimo silnych skurczów, wody płodowe nadal nie odeszły.
Weszliśmy na oddział. Po raz trzeci dostaliśmy salę z wanną. Położna kazała Vivienne się rozebrać i położyć na łóżku. Kiedy ją zbadała, nie miała wesołej miny.
- Musimy wykonać USG - powiedziała, przyciągając urządzenie do łóżka. Bez większych wyjaśnień zaczęła badanie.- Tak jak myślałam. Wody nie odeszły i nie mogą odejść. Łożysko przesunęło się i uniemożliwia dziecku wyjście. Musimy wykonać cięcie.
- Chwilę. Ale wszystko było dobrze. Na ostatnich badaniach nic nie wyszło - powiedziałem.
- Nie mamy czasu - powiedziała wzywając personel.
Dwie pielęgniarki zabrały łóżko Viv na salę operacyjną. Kazali mi przebrać się w specjalne ubranie i maskę. Czekałem na korytarzu na jakieś wieści. W końcu po długim oczekiwaniu wpuścili mnie do środka. Vivienne leżała na stole, podłączona do jakiegoś monitora. Łkała. Podszedłem do niej i usiadłem na krześle. Zacząłem gładzić jej policzek.
- Będzie dobrze, kochanie. Nico zaraz się urodzi i będzie wszystko dobrze - powiedziałem, ocierając jej łzy.
- Zaczynamy - powiedziała położna.
Nie patrzyłem w tamtą stronę. Byłem z moją żoną, kiedy mnie potrzebowała. Zapewniałem, że wszystko będzie idelanie.
Nagle ciszę przerwał głośny krzyk dziecka. Do oczu Vivienne ponownie napłynęły łzy.
- I? Co z Nico? - zapytała cicho.
Nie odpowiedziałem. Poszedłem w stronę stanowiska, gdzie lekarz właśnie ocierał i badał Nico. Nie mogłem mu się przyjrzeć, póki nie poproszono mnie o przycięcie pępowiny. To nie był Nico. Nie mój synek. Właśnie zostałem tatą małej Katie. Urodziła mi się córeczka. Do oczu napłynęły mi łzy, których nawet nie starałem się powstrzymać. Mam córkę. Mam córkę...
Katie została zawinięta w kocyk i założyli jej różową czapeczkę. Dostałem ją w ramiona i poszedłem do Vivienne.
- Mamy córeczkę - powiedziałem i znów się rozpłakałem.
- Katie? Moja maleńka - wyszeptała Viv, patrząc na zawiniątko.
Przyłożyłem czoło do jej czoła i płakałem rzewnie, tuląc delikatnie dziewczynkę do piersi. Jestem tatą mojej maleńkiej córeczki. Mojej Katie.
Chwilę później maleńka została zabrana na dokładne badania a mnie kazali wyjść. Przebrałem się i czekałem w sali Viv. Po 30 minutach przywieziono ją na łóżku. Była blada i nadal zapłakana. Chciałem jej coś powiedzieć, ale do sali weszła położna, wioząc naszą córeczkę w szpitalnym łóżeczku. Postawiła je przy łóżku Viv i wyszła.
- Chcę ją przytulić - poprosiła cicho Vivienne.
Wiedzieliśmy już, że dla matki i dziecka najważniejszy jest kontakt skóra w skórę. Odwinąłem Katie z kocyka i w pieluszce położyłem pod koszulką Vivienne, przy jej piersi. Dziewczynka nawet się nie obudziła. Do jej oczu ponowie napłynęły łzy.
- Udało się, Tony. Mamy naszą upragnioną córkę - powiedziała cicho.
- Tak skarbie, mamy - uśmiechnąłem się.
***
Następnego dnia, o 10:00 był obchód lekarzy. Viv szybko się goilła, więc jutro będziemy mogli wracać do domu. Zadzwoniłem do Kevy, żeby zabrała dzieciaki i przyjechała.
Dokładnie godzinę później usłyszałem ciche pukanie do drzwi. Otworzyłem je. Do środka weszły dzieci a za nimi Keva i Michael.
- I jak tam synuś? -zapytał Michael.
- Wiesz... To córka - uśmiechnąłem się.
- Gratulacje - powiedział.
- Dzięki. Chodźcie dzieci, zobaczycie małą Katie - powiedziałem.
Wyciągnąłem śpiącą dziewczynkę z łóżeczka, usiadłem na fotelu i trzymałem tak, żeby mogli na nią popatrzeć. Derek, Jack, James, Skylar i Nora okrążyli mnie i w ciszy obserowali Katie.
Nadal nie mogłem uwierzyć. Mam córeczkę. Małą, piękną Katie.
Teraz mogłem powiedzieć, że jestem najszczęśliwszym facetem na ziemi. Miałem Vivienne, trzech synów i właśnie urodziła mi się córeczka.
Nie można być bardziej szczęśliwym.
Kto by pomyślał, że będę potrafił stworzyć szczęśliwy związek i rodzinę.
I byłem szczęśliwy. Ja, Tony Stark, byłem szczęśliwy... Tak ludzko szczęśliwy.
~ THE END ~
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top