2
Tony
Obudził mnie krzyk dziecka. Niechętnie otworzyłem oczy. Od razu poczułem, jak Viv zerwała się z łóżka. Podniosłem głowę, widząc jak pochyla się nad łóżeczkiem. Już po chwili płacz słabnie i zastępuje go jakby dziecięce szlochanie.
- Cichutko mój maleńki - usłyszałem jej szept.- Wszystko jest dobrze. Cio... Mamusia jest już z Tobą. Miałeś zły sen? Już jest wszystko dobrze.
Patrzyłem jak buja się na boki, całując Derek'a raz to raz a czółko. W końcu chłopczyk uspokoił się i było słychać tylko szepty Vivienne.
- Mama jest z Tobą. Tatuś też, ale teraz sobie śpi. Choć położymy się z nim.
Już po chwili czułem ugięcie materaca. Przekręciłem się na bok. Viv przyłożyła palec do ust, przykrywając Derek'a kocykiem. Przesunąłem się bliżej, kładąc dłoń na stópkach chłopca. Vivienne położyła dłoń na mojej. Uśmiechnęła się do mnie lekko i szczerze mówiąc mógłbym już nie zasypiać, tylko przyglądać się temu malcowi podczas snu. Nie chcę nawet myśleć, jaką burzę medialną wywoła widok nas z maleństwem. Nie możemy się w końcu ukrywać w nieskończoność. Zima kiedyś się skończy. Trzeba będzie zabrać Derek'a do Central Parku, nauczyć chodzić w trawie, rzucać kaczki w stawie, zabrać do zoo, nad morze i w góry. Tyle rzeczy musimy go nauczyć i pokazać.
Zbliżają się święta. Będzie trzeba kupić mu jakiś prezent. Ale co można kupić takiemu maleństwu?
Z tą myślą usnąłem. Cały czas czułem jak Viv gładzi mnie po dłoni. Nazwała mnie tatusiem. Aż niewiarygodne. Z dnia na dzień stałem się tatusiem.
Obudziłem się o wschodzie. Pierwsze co zobaczyłem to śpiącego malca. Zaraz obok niego Vivienne. Przysiągłem sobie wtedy, że nikomu nie pozwolę ich skrzywdzić. Choćbym miał oddać za tych dwoje życie, to byłoby warto.
Derek otworzył oczy i rozglądał się wokół siebie. Usiadłem obok niego i delikatnie wziąłem w ramiona, choć trochę się bałem. Nie chciałem go wystraszyć ani w żaden sposób zrobić krzywdy. Oparłem się o poduszki. Malec patrzył na mnie z otwartą buźką.
- Hej, bo połkniesz muchę - zaśmiałem się cicho, przymykając jego usta.- Niech zgadnę, jesteś głodny albo masz pełną pieluchę.
Derek spojrzał na mnie z dziwnym wyrazem twarzy. Traciłem Viv palcem.
- Kochanie - szepnąłem.- Obudź się.
- Coś się stało? -zapytała nie ruszając się.
- Derek chyba ma pełną pieluchę. Nie chcę się za to zabierać - powiedziałem próbując brzmieć błagalnie.
Usłyszałem jak wzdycha. Odwróciła się do mnie z myślą, że Derek śpi tak jak spał. Unosi wzrok na mnie i uśmiecha się.
- Wyglądasz nietypowo z dzieckiem - uśmiechnęła się.
- No bywa, nie? - wzruszyłem ramionami.- Przebierzesz go a ja zrobię mleko, ok?
- No dobrze - uśmiechnęła się, wstała, obeszła łóżko i wzięła ode mnie dziecko.
Obserwowałem wyraz jej twarzy, kiedy przytulała Derek'a do swojej piersi. Mimo, że tak dużo przeżyła, straciła swoje dziecko potrafiła pokochać tego malucha od tak. Czy ja go kocham? Tak. Choć mam świadomość, że to nie mój syn, postaram się, żeby nigdy nie poznał swojego prawdziwego ojca. Wiem też, że Vivienne bardziej byłaby do niego przywiązana, gdyby nosiła go 9 miesięcy pod sercem i urodziła własnymi siłami.
- Idź rób to mleko - głos mojej narzeczonej wyrwał mnie z zamyślenia.
Jak to dobrze brzmi. Moja narzeczona.
Zwlekam się z łóżka, ubieram i jadę do kuchni.
- Mów Jarvis - poleciłem, łapiąc za butelkę i nakrętkę.
- Wrzątek i 5 łyżek mleka, sir - powiedział.
- To tyle? - uniosłem brwi, wstawiając czajnik z wodą.
- Tak, sir - odezwał się.
Wykonałem jego instrukcje, zamknąłem butelkę i wstrząsnąłem porządnie.
- Proszę sprawdzić, czy mleko nie jest za gorące, sir - powiedział Jarvis.
- Jak? Mam się go napić? - zaśmiałem się.
- Najczęściej rodzice tak robią, sir - odpowiedział.- Można też wylać sobie ma ramię.
- Nie chcę być w mleku - wzruszyłem ramionami i upiłem łyk.- Dobra, jest odpowiednio ciepłe.
Z butelką pod pachą i dwoma kubkami wróciłem do salonu. Viv spacerowała po nim, trzymając Derek'a w ramionach. Podałem jej butelkę i usiadłem na kanapie. Przyglądałem się jej, kiedy stanęła w oknie. Była taka... Taka normalna, taka jaką zapamiętałem.
Podszedłem do niej, pocałowałem w tył głowy i objąłem ramieniem.
- Tak bardzo Cię kocham - szepnąłem.
Długo nie otrzymywałem odpowiedzi. Nie wiedziałem co się dzieje.
- Ja Ciebie też - uśmiechnąłem się.- Potrzymaj go, pójdę się ubrać.
Viv położyła mi Derek'a na piersi, pocałowała w policzek i poszła do sypialni. Chwilę stałem, patrząc na Nowy Jork na oknem, cały pokryty tym białym puchem. Odwróciłem się, cały czas patrząc na twarzyczkę Derek'a. Uniosłem oczy i o mało co go nie upuściłem.
- Czy ty chcesz, żebym umarł na zawał? -zapytałem cicho.
Przy kanapie stał Rhodey.
- Cholera stary. Nie było mnie w Nowym Jorku raptem półtora roku, a ty już zabawiasz dziecko? - uśmiechnął się.
Podszedłem do niego i uścisnąłem mu dłoń.
- Dobrze Cię widzieć - uśmiechnąłem się.
- Ciebie też, tatuśku - wyszczerzył się.- No ale opowiadaj. Nie śmiałeś nawet mnie poinformować, że zostałeś ojcem.
- Wiesz, to nie takie proste - westchnąłem.
- Tony? - usłyszałem głos Vivienne. Stała w progu salonu, patrząc na nas.- Kto to?
Vivienne
Stałam jak wryta, patrząc jak Tony rozmawia z czarnoskórym mężczyzną.
- Tony? -zapytałam niepewnie.- Wyjaśnisz mi to?
- Ah, choć kochanie - kiwnął do mnie głową.- To jest właśnie Rhodey, ten mój przyjaciel, który za cholerę nie potrafi używać telefonu.
- Tak samo jak ty Stark - wtrącił.
- Rhodes, poznaj moją narzeczoną, Vivienne.
- Mów mi Viv - powiedziałam, wyciągając do niego dłoń. Uścisnął ją serdecznie.
- Gratulacje - uśmiechnął się.- To co? Opowiecie mi trochę?
- Pewnie, siadaj - powiedział Tony, podając mi Derek'a. Razem usiedliśmy na kanapie.- Więc w wielkim skrócie. Viv została przyjęta do Avengers. Zaszła ze mną w ciążę, miała wypadek, porwała ją Hyrda. Odnalazła się po 3 miesiącach i próbowała mnie zabić. Potem jej pobyt w szpitalu, wiadomość, że jej przyjaciółka jest w ciąży. Potem nic już się nie działo. Rogers nie chciał, żebym został chrzestnym, więc pojechałem do niego a ten dupek zniszczył mój reaktor. Viv mnie uratowała i włożyła nowy. Potem Tarczy udało się wyciągnąć z niej treningi Hydry. I w zeszłym tygodniu nagle pojawił się Rogers. Wszystko przemyślał, że chce być ojcem ale Keva się nie zgodziła. Urodziła parę dni temu. Uciekła a prawa rodzicielskie przepisała na nas. Więc teoretycznie nie jestem ojcem Derek'a a Viv nie jest jego mamą.
- Chwila. A Twoje dziecko? Mówiłeś, że zaszła z Tobą w ciążę - wtrącił James.
- No tak. Hydra podała jej silne leki. Zabili dziecko - powiedział Tony, kładąc dłoń na moim udzie.
- Oh, strasznie mi przykro stary - poklepał go po ramieniu.
- To nic - pokręcił głową.
- Ale... Jak się odnajdujecie? - zapytał.
- Nie jest źle. Derek jest bardzo spokojny - uśmiechnęłam się.
- Słuchaj Rhodey. Nie mam nikogo innego. Chciałbym... Żebyś został jego chrzestnym - powiedział Tony, spojrzał na mnie.
- Na serio? - zdziwił się.- Ja?
- Tak ty, jak nie chcesz to nie.
- Nie no, jasne że chcę - uśmiechnął się.
- No to jasne - uśmiechnął się Tony.
Popatrzyłam chwilę na Derek'a, przesunęłam się bliżej bliżej James'a i położyłam mu na ramieniu maleństwo.
- Trzymasz? - uśmiechnęłam się.
- Tak, tak - pokiwał głową. Trzymał Derek'a, tkwiąc w ciszy.- No siemka młody. Jak Ci tu u wujka?
Derek niechętnie otworzył oczy i zbadał wzrokiem czarnoskórego. Wygiął usta i wyglądał jakby miał się rozpłakać.
- Wiesz Viv, u Ciebie chyba mu najlepiej - uśmiechnął się i oddał mi Derek'a.
- Wiadomo, u mamy najlepiej - uśmiechnął się Tony.
Przytuliłam maleńkie ciałko do piersi i masowałam delikatnie po pleckach.
James został z nami do wieczora. Dużo rozmawialiśmy i bardzo go polubiłam. Około 20:00 poszłam położyć Derek'a spać. Kiedy wróciłam do salonu, Rhodey'a już nie było. Usiadłam obok Tony'ego a on tylko przytulił mnie do siebie i pocałował w skroń. W niczyich ramionach nie było mi tak dobrze. Czułam się bezpieczna.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top