10
Tony
Tak jak lekarka powiedziała, wieczorem Viv została wypisana. Na ramieniu zostawili jej wkłucie. Pielęgniarka przyjdzie jutro rano i ściągnie to. Pomagam właśnie Viv się ubrać w rzeczy, które jej przywiozłem. Derek śpi spokojnie w nosidełku. Rodzice wrócili do domu i na pewno czekają. Kiedy Viv była już ubrana wzięła woreczek z kroplówką do ręki. Wziąłem nosidełko i udaliśmy się do wyjścia. Wsiedliśmy do samochodu i pojechaliśmy do domu. Po drodze Viv niewiele się odzywała. Siedziała lekko skulona w fotelu.
W domu Viv tylko chwilę rozmawiała z rodzicami i poszła się położyć. Dopiero zaczęło się ściemniać, ale ona chyba była zmęczona. Kiedy Derek się przebudził, nakarmiłem go i przebrałem w śpioszek. Kiedy szedłem do salonu usłyszałem kłótnię rodziców.
- Słuchaj. Tony przecież ją kocha. Oświadczył się jej do jasnej cholerny! Będą mieli dziecko.
- Gdyby nie on, Viv nigdy nie byłaby taka!
- Jaka?- zapytałem, wchodząc do środka. Oboje spojrzeli na mnie wystraszeni.
- Tony...- zaczęła matka Viv.- To nie tak jak myślisz.
- A więc jak. Chcę znać Wasze zdanie na mój temat, żebym mógł je olać.
- Słucham?- ojciec Viv wyraźnie się zdenerwował.
- To co słyszeliście. Może macie rację. Może na nią nie zasługuję, może i przeze mnie trafiła na Syberię, straciła nasze pierwsze dziecko, zapomniała o nas... Ale kocham ją. Ona... ona jest idealna. Nawet jeśli nie byłaby w stanie dać mi dzieci... Nie chcę żadnej innej, więc za przeproszeniem Wasze zdanie mam w nosie. A gdyby Viv miałaby posłuchać Was... i tak nie posłucha - powiedziałem, odwróciłem się i wyszedłem.
Słyszałem, że mówią coś między sobą, ale nie zwracałem na to uwagi. Poszedłem do sypialni, położyłem Derek'a w łóżeczku, przykryłem i wślizgnąłem się pod kołdrę obok Vivienne. Spała, zwinięta lekko. Woreczek z kroplówką był prawie opróżniony. Leżałem na boku, przyglądając się jej.
Faktycznie na nią nie zasługuję? Jestem aż takim wrakiem, żebym nie zasługiwał na nic innego jak ciągła samotność? W ponurym nastroju zasnąłem, trzymając Viv za dłoń.
Vivienne
Obudziłam się wcześnie. Otworzyłam oczy i przed twarzą zobaczyłam dwie złączone dłonie. Moją i Tony'ego. Podniosłam wzrok na jego twarz. Była pełna jakiś emocji. Nagle otworzył oczy i uśmiechnął się do mnie w swój jedyny, niepowtarzalny sposób, który tak bardzo kocham.
- Hej - szepnął, przysunął się bliżej i cmoknął mnie w nos.
- Cześć - uśmiechnęłam się.- Coś się stało?
- Nie, nic - westchnął.- No może... Twój ojciec uważa, że na Ciebie nie zasługuję, że to wszystko co Ci się przydarzyło to moja wina.
- To nie Twoja wina, Tony. Wiedziałam w co się pakuję - powiedziałam cicho, sunąc dłonią po jego policzku.- Nie myśl o tym. Tata może taki był.
- Ojcowie już chyba tacy są - westchnął.- Chcą chronić swoje córeczki, mimo, że one już są dorosłe. No ale, jak się czujesz?
- Dobrze, w kroplówce chyba dostałam jakieś leki - powiedziałam.
- To dobrze, a nasz mały lokator?- uśmiechnął się, odkrywając mój brzuch.- Jak tam młody?
- Tony, to na razie komórka - uśmiechnęłam się.
- Wiem. Z niej wyrośnie mój synek, albo córka. Ale wolałbym synka - wyszczerzył się.
- A ja córeczkę. Mamy już synka - powiedziałam, patrząc na łóżeczko, gdzie Derek kręcił główką i rączkami podnosił misia nad swoją głowę.
- Ale ten byłby nasz, taki na prawdę. Wiesz, kocham Derek'a, jest naszym małym skarbem, ale nie zapominaj, że to Keva go urodziła - powiedział.
- Wiem, pamiętam - westchnęłam.
- Viv. Nie chciałem - powiedział, podnosząc na mnie wzrok.
- Nic się nie stało Tony - powiedziałam cicho.- Ja po prostu... nie wiem co myślałam.
- Wiem, że kochasz Derek'a ale jego mamą już zawsze zostanie Keva. Nawet jeśli będzie już duży, kiedy będziemy się nim zajmować dobre parę lat - powiedział cicho.- Ale nie martw się. Nie pozwolę, żeby kiedykolwiek dowiedział się, że jest synem Rogers'a. Spójrz tylko na niego. Ma brązowe włosy. Tak jak ty. I zielone oczy. Ludzie nigdy by się nie domyślili, że jest jego dzieckiem.
- Może - wzruszyłam ramionami.
- Sir, przyszła pielęgniarka - odezwał się Jarvis.
- Tak wcześnie?- westchnął Tony.- Dobra, wpuść ją i przywieź do salonu.
Tony wstał z łóżka, ubrał spodnie i koszulkę po czym wyszedł. Usłyszałam, że z kimś rozmawia. Po chwili do sypialni weszła pielęgniarka a za nią Tony.
- Dzień dobry - uśmiechnęła się siadając na skraju łóżka.- Jak się Pani dzisiaj czuje?
- Lepiej, dziękuję - powiedziałam, obserwując, jak zabiera pusty woreczek kroplówki.- Nie zdejmuje mi Pani wkłucia?
- Nie. Pani lekarka zadecydowała, że lepiej będzie je zostawić. Dwa razy w tygodniu dostanie Pani specjalną mieszankę - powiedziała.- I nie zaszkodzi ona dziecku - dodała szybko.
- I będzie Pani przychodzić?- zapytał Tony.
- Niekoniecznie. Jeżeli Państwo chcą, mogę zostawić tygodniową albo dwutygodniową dawkę. Wystarczy trzymać je w chłodnym miejscu. Może być nawet szuflada szafki nocnej - odpowiedziała.
- Chcemy. Proszę mi pokazać, będę się tym zajmował - powiedział Tony.
Pielęgniarka pokazała mu, jak musi zabezpieczać wkłucie, zaklejać plastrem, jak podłączyć kroplówkę.
- Jeżeli coś będzie się działo, nie wiem, na przykład wystąpi zakażenie, czy cokolwiek muszą się Państwo zgłosić - powiedziała, podając Tony'emu cztery srebrne woreczki z czerwonymi naklejkami.
- Przecież właśnie pokazała mi Pani, jak to wszystko zabezpieczać. Nie jestem aż tak nieodpowiedzialny, jak myślą wszyscy - prychnął Tony.
- No dobrze, jeżeli coś będzie się działo, proszę zadzwonić albo zgłosić się do szpitala - powiedziała.- To są kroplówki na dwa tygodnie, dwa razy na tydzień. Najlepiej na noc. Jeśli się skończą, proszę się zgłosić do szpitala na badania.
- Dobrze - Tony kiwnął głową, chowając kroplówki w szufladzie szafki nocnej.- To ja Panią odprowadzę - powiedział.
- A, Pani lekarka kazała mi przekazać, że powinna Pani teraz dużo leżeć - powiedziała w progu pokoju.- Jakby co. Do widzenia - dodała i wyszła a Tony za nią. W pokoju zaraz pojawiła się mama.
- Cześć kochanie. Po co była pielęgniarka?- zapytała.
- Chodziło o wkłucie - powiedziałam, siadając wyżej na poduszkach.- Dostałam kroplówki na dwa tygodnie i wtedy mamy się zgłosić na badania.
- Ale dobrze się czujesz, prawda?- zapytała.
- Już lepiej - pokiwałam głową.
- To najważniejsze, kochanie - uśmiechnęła się, pocałowała mnie w czoło i wyszła.
Tony wrócił po chwili niosą tacę
- Nie wiedziałem co chcesz jeść, więc mam płatki, jajecznicę dla siebie i do tego croissanty - uśmiechnął się, stawiając tacę na kołdrze.- I butelkę dla młodego- powiedział podchodząc do łóżeczka.
Pochylił się nad nim i usłyszałam chyba najsłodszy dźwięki jaki ktokolwiek, kiedykolwiek chciałby usłyszeć. Śmiech dziecka. Czysty, nieskazitelny, bez powodu. Po prostu śmiech.
Wyciągnął Derek'a i przyszedł do łóżka. Usiadł na nim, położył Derek'a wzdłuż swoich ud i zaczął karmić a sam jadł jajecznicę. Napiłam się soku i ugryzłam kawałek croissanta.
- Wszystko ok?- zapytał, patrząc na mnie.
- Tak. Zamyśliłam się - powiedziałam, jedząc dalej.
- To jedz, dziecko z czegoś musi się rozwijać a ty nie jadłaś od czasu obiadu, wczoraj w szpitalu - powiedział.
- Przecież jem - powiedziałam.
- I dobrze - powiedział uśmiechając się.
- Czemu się tak szczerzysz?- zaśmiałam się.
- Bo będę tatą - uśmiechnął się.- Takim prawdziwym.
- Teraz też jesteś - powiedziałam, wskazując na Derek'a.
- Rozmawialiśmy już o tym - westchnął.
- Tak, Derek jest naszym synem, ma Twoje nazwisko - powiedziałam.- Kocham go, jakby był nasz.
- Wiem. A co powiesz mu, kiedy kiedyś wróci Keva?- zapytał.
Nie odpowiedziałam, patrząc na Derek'a. Chłopiec uśmiechał się radośnie, próbując samemu trzymać trzymać butelkę z której wcześniej pił. Dzieci miały ten plus, że w pierwszych latach życia, nie musiały martwić się takimi problemami jak my dorośli. Ich największym zmartwieniem mogło być jedynie to, kiedy znów dostaną jeść, albo w co zostaną dziś ubrane. Świat dzieci zawsze taki zostanie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top