Let's give her time
"Przeklęty bądź, zegarze, w którym czas nie może być cofnięty."
Tony
Przez następne godziny potrafię tylko siedzieć przed tą salą i czekać na kogokolwiek, żeby powiedział mi co dzieje się z Viv i naszym dzieckiem. Wiem jedynie tyle, że jej serce znów bije.
Boję się... Tak strasznie się boję.
Kiedyś, po śmierci rodziców, obiecałem sobie, że do końca życia zostanę kawalerem. Że się nie ożenię. Że nigdy nie będę miał dzieci. Nie chciałem, żeby one kiedyś przechodziły to co ja.
Zmieniłem zdanie, kiedy poznałem Vivienne.
Dzięki niej zrozumiałem, że wieczne kawalerstwo nie jest rozwiązaniem.
Może ona i dziecko w jej łonie, to jedyny uśmiech losu, jaki mnie spotkał?
~
Czuję, jak ktoś potrząsa za moje ramię. Otwieram oczy. Nade mną stoi pielęgniarka.
- Panie Stark, skończyliśmy operację - poinformowała.- Panna Vivienne jest w stanie krytycznym. Na razie to wszystko.
- Ale wiadomo co z dzieckiem?- zapytałem z nadzieją w głosie.
- Nie, zatrzymała się w gabinecie, nie mieliśmy czasu na sprawdzenie tego - powiedziała przepraszająco.- Na razie nie mamy jak wykonać badań. Jej noga jest poskładana, ręka w gipsie. Złamane żebra, obite płuca, wykonaliśmy drenaż by usunąć płyn oskrzelowy, śledziona usunięta, zwichnięty obojczyk, uraz kręgosłupa w odcinku szyjnym i piersiowym, mocne wstrząśnienie mózgu na prawdę długo by wymieniać... Można powiedzieć, że to cud.
- Mogę ja zobaczyć? - zapytałem.
- Dosłownie parę minut, nie może być Pan tam długo. Z resztą Panna Vivienne jest wprowadzona w śpiączkę farmakologiczną - powiedziała cicho ruszając korytarzem. Przed drzwiami na korytarz OIOM'u podała mi tą cholerną, zieloną narzutę. Ubrałem ją z przymusu. Wchodzimy w mały korytarz, gdzie są przesuwane drzwi. Wychodzi stamtąd właśnie znany mi lekarz.
- Doktorze?- patrzę na niego, nie mając odwagi zajrzeć do sali.
- Panie Stark- skinął głową.- Nic więcej nie możemy zrobić... Musimy dać jej czas.
Powiedział tylko to i odszedł.
Zostałem sam z milionem pytań.
Spojrzałem w lewo i zamarłem.
Moja Viv. Moja biedna, mała Viv.
Leżała tam na płasko, z całą masą kabelków przyczepionych do jej klatki piersiowej. Mnóstwo kroplówek. Pełno aparatur trzymających ją przy życiu. Do moich oczu napływają łzy.
Płaczę?
Otwieram po cichu drzwi. Spod ściany biorę taboret i siadam obok łóżka. Dotykam skrawka jej dłoni, wolnej od naklejek i kabelków. Delikatna... taka, jaką pamiętam... Opieram się brodą o barierkę, patrząc na nią całą.
Dlaczego do cholery wtedy za nią nie pobiegłem?
Znów przypominam sobie tamtą noc.
Jej niepewność...jej delikatnie trzęsące się dłonie na mojej piersi...Oddech na mojej szyi... Jej ciche jęki... Jej zęby, zaciśnięte na mojej wardze...
Teraz to tylko wspomnienia. Wspomnienia nocy, którą powinniśmy pamiętać...
Tak bardzo chciałbym jej powiedzieć, że nie zrobiła nic złego...
Tak bardzo chciałbym jej powiedzieć, że ją przepraszam...
Tak bardzo chciałbym jej powiedzieć, że ją kocham...
Tak bardzo chciałbym, żebyśmy oboje cieszyli się z tego maluszka...
Tak bardzo chciałbym, żeby tej małej istotce nic się nie stało...
Tak bardzo Cię przepraszam...
Przepraszam Viv...
~
Każdego dnia, dzień w dzień siedziałem z Vivienne.
Każdego wieczoru siadałem na ziemi w sypialni obok okna, z koszulką Black Sabbath, pachnącą jeszcze nią.
I potrafiłem tylko pić. Nie mogłem się pozbierać.
19 maja, piątek (3 tygodnie od wypadku)
Nic się nie poprawia.
Nic się nie zmienia.
To czekanie jest okropne.
Każdego dnia dr. Roux powtarzał to samo.
"Musimy dać jej czas. Na badania ginekologiczne też przyjdzie czas..."
Nie chcę już tego słuchać.
Chcę żeby Viv już się obudziła.
Albo chociaż zaczęła oddychać samodzielnie.
Cały dzień przesiedziałem w fotelu, który mi przydzielono.
Dwie kobiety, które także leżały na OIOM'ie, kiedy Viv leżała tu po operacji 3 tygodnie temu, zostały przeniesione. Viv jest sama w nocy. Nigdzie nie widzę kamer. Może zostawię przy niej Jarvis'a? Albo zbuduję jej kiedyś własną zbroję?
To byłoby coś.
Wychodząc o 23:00 całuję ją w czoło, dotykając delikatnie policzka.
- Trzymaj się mała - mówię jak co wieczór.
Wracam Audi do Avengers Tower.
Cała reszta Avengers próbuje mnie pocieszać, ale to na nic. Nic nie poprawi mi humoru. Znów zamykam się w sypialni z butelką szkockiej i koszulką Vivienne w dłoniach. Słyszę pukanie do drzwi.
Keva
Pukam delikatnie do drzwi.
- Stark?- uchylam drzwi.
- Co?- pyta sucho.
Tęskni za nią.
- Tak pomyślałam... może mogłabym jutro jechać z Tobą do Vivienne?- zapytałam niepewnie.
- Jak chcesz - wzrusza ramionami.- Możesz mnie zostawić?
- Jasne. Będę gotowa o 8:00 - powiedziałam pamiętając jak dzień w dzień od 3 tygodni o tej godzinie opuszczał Avengers Tower.
- Ok - mówi.
Na prawdę za nią tęskni.
- Spróbuj zasnąć - mówię cicho.
Wiem, że to dla niego ciężkie. Cholernie ciężkie.
- Ta - prycha a ja wycofuję się.
W końcu zobaczę Viv. Boję się ją zobaczyć w takim stanie w jakim może być teraz, ale bardzo chcę. Nie chcę też zostawiać Starka samego z tym wszystkim. Niech wie, że też się o nią martwię. Reszta Avengers też się martwi. W końcu Vivienne to jedna z nas.
~
Tony
Dziś Keva jedzie ze mną do szpitala, do Viv. Boję się jak zareaguje na jej widok. Sam płakałem, kiedy ją widziałem...a jak zareaguje dziewczyna? Jej przyjaciółka?
W ciszy jedziemy samochodem. Punkt 09:00 podjeżdżamy. Wysiadam, obchodzę auto i otwieram jej drzwi. Zamykam po chwili i zakluczam. Wchodzimy do budynku. Dr. Roux wita mnie kiwnięciem głową. Widzę w jego oczach, że chyba nie ma żadnych zmian.
Idąc znanym mi korytarzem mam dziwne przeczucia.
W końcu wchodzę w mały korytarzyk i otwieram drzwi.
Keva wchodzi za mną.
Pozwalam usiąść jej w fotelu a sam przystawiam sobie krzesło.
Kątem oka widzę jak po policzkach Kevy płyną łzy. Dotykam delikatnie jej dłoni, nie znajdując słów by ją pocieszyć.
I siedzimy tak w ciszy do zachodu słońca, a nawet zostajemy dopóki nie wygonił nasz lekarz, tuż przed 23:00.
Wracając do Avengers Tower przyznaję Kevie, że Viv jest w ciąży.
Jak na prawdę to się stało.
Dlaczego Viv miała wypadek.
Dlaczego wygląda tak jak wygląda.
Dlaczego jest tak jak jest...
~
I znów zamykam się w sypialni.
Znów zapijam smutki.
Znów trzymam przy sercu jej koszulkę.
Patrząc na światła NY marzę, by kolejnego dnia Viv się obudziła...
By nastał jakiś cud...
Jakikolwiek...
https://youtu.be/ZSM3w1v-A_Y
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top