9

Vivienne

Kochać jest łat­wo. To, można po­wie­dzieć, jak z sa­mocho­dem: wys­tar­czy włączyć sil­nik, do­dać ga­zu i wyz­naczyć so­bie cel podróży.

Ale być kochaną to tak jak prze­jażdżka z kimś in­nym, je­go sa­mocho­dem.

Na­wet, jeśli uważasz te­go ko­goś za dob­re­go kierowcę, zaw­sze po­zos­ta­je ten pod­skórny strach, że może się po­mylić, a wte­dy w ułam­ku se­kun­dy wys­trze­licie obo­je przez przed­nią szybę na spot­ka­nie śmier­ci.

Być kochaną może oz­naczać naj­większy koszmar. Bo miłość to re­zyg­nacja z pa­nowa­nia nad włas­nym lo­sem. A co się sta­nie, jeśli w połowie dro­gi pos­ta­nowisz zawrócić al­bo skręcić w bok, a nie masz na to ja­ko pa­sażer żad­ne­go wpływu?


Stoję nad trumną Barnes'a kolejną godzinę. Patrzę na jego wiecznie blade policzki. Cały czas trzymam jego chłodną dłoń. Do oczu cisną mi się łzy, które powstrzymuję od samego początku. Nie dam im ujścia. Nie będę tak słaba jak byłam.

Cały czas błagam w myślach, żeby to był jeden  tych cholernych koszmarów, żebym zaraz się obudziła.

Nic z tego.

Nadal trzymam chłodną dłoń bruneta.

Pusty.

Smutny.

Czasem zły.

Głównie smutny.

Wiele wart.

Zmęczony.

Samotny.

Oszukany.

Wielu spośród żyjących zasługu­je na śmierć. A nieje­den z tych, którzy umierają, zasługu­je na życie. Czy jest jakaś siła, która może mu je przywrócić a w zamian, zabrać moje?

Ja na nie nie zasługuję. Ranię wszystkich naokoło.

- Viv?- z zamyślenia wyrywa mnie czyjś głos. Odwracam głowę i widzę zbliżającego się Tony'ego. Jest ubrany w jeden ze swoich drogich garniturów.

Tony

- Viv?- pytam cicho wchodząc do małego pomieszczenia.

Dziewczyna odwraca się do mnie. Patrzy na mnie błagalnym wzrokiem.

- Musimy zaczynać - mówię, podchodząc do niej.

Vivienne tylko kiwa głową, zwracając twarz w stronę ciała Barnes'a. Wyciągam do niej dłoń, którą po chwili ujmuje.

- Poczekaj - szepcze, wyrywając się.

Podchodzi do trumny, wyciąga coś z kieszeni i wkłada do środka.

- To coś, do czego byłeś przywiązany przez całe życie - słyszę jej głos.- Jeżeli faktycznie jest coś po śmierci, to chcę, żebyś to miał.

Wraca do mnie, podaje dłoń i w ciszy wychodzimy. Na zewnątrz stoi Steve i Keva. Oboje ubrani na czarno. Udajemy się w stronę cmentarza, który znajduje się w polu, daleko od kościoła. Przed nami idzie ksiądz, a za nami niosą już zamkniętą trumnę.

Dochodzimy na miejsce. Cmentarz wydaje się jeszcze mniejszy.

Stajemy przy wykopanym dole. Ona pierwsza. Ja krok za mną. Steve dalej razem z Kevą. Mężczyźni stawiają trumnę na dwóch belkach nad dołem. Przekładają sznury i są gotowi, żeby spuścić trumnę na dno i zakopać.

- Żegnamy dziś sierżanta Barnes'a - odzywa się ksiądz.- Niewielu znało go blisko. Przeżył wiele i teraz może spocząć w spokoju. Czy ktoś chciałby coś powiedzieć?- zapytał.

Viv bez słowa podeszła do trumny. Podniosła na nas wzrok. Jej oczy były pełne bólu i skrywanych wcześniej łez.

- Nie znałam Bucky'ego długo. Kiedy najbardziej potrzebowałam czyjejś obecności, wykazał się. Pomagał mi, kiedy go potrzebowałam. Był mi bardzo bliski...a teraz już go nie ma. Wszyscy będziemy za nim tęsknić. Jestem pewna - powiedziała po czym odeszła. Podeszła do mnie i wtuliła się w moje ramię.

Czterej mężczyźni złapali za sznury i powoli spuścili trumnę na dno. Wzięli łopaty i podali najpierw trochę ziemi. Lena podeszła do jednego z nich, wzięła garść po czym wrzuciła w dół. Uczyniłem to samo. Keva zrobiła to samo, jednak Steve stał w miejscu i patrzył się w wykopaną dziurę i trumnę na dnie. Byłem jak w transie. Nawet dobrze nie pamiętam pogrzebu rodziców, byłem za bardzo roztrzęsiony. Z pierwszą pełną łopatą ziemi, Viv zaczęły spływać łzy. Otuliłem ją ramieniem i pozwoliłem płakać. Nie trwało to długo, a miałem mokry bok marynarki. Po chwili dwa duże bukiety białych kwiatów zostały położone na ziemię. Wszyscy zebrani odeszli, zostaliśmy tylko my dwoje. Viv płakała rzewnie a ja nie potrafiłem znaleźć słów pocieszenia. Po prostu nie potrafiłem...


Ciepła niedziela to idealny czas na spacer. Może nie dla Vivienne. Idzie wąską ścieżką, tak dobrze już mi znaną. W dłoni ma czerwoną różę. Idę za nią. Patrzę na ślady, jakie zostawia na piasku. W końcu dociera na miejsce. Czarny nagrobek świeci się w promieniach słońca. Viv przystaje przy nim, kładzie na nim różę. Otwiera usta i szepcze słowa, które wymawia codziennie, nad zimnym nagrobkiem:

- Ja też Cię kocham, Bucky.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top