5
Vivienne
Siedzę w celi. Jest ciemno. Jedyne światło daje tutaj mała lampka na stoliku. Przeze mną siedzi mężczyzna. Ile tu jest? Co tu robi? Tego nie potrafię określić.
- Kim jesteś?- pyta.
- Nikim - mówię cicho nadal patrząc na kajdanki na moich dłoniach.
- Pamiętasz coś?- pyta tym samym tonem.
- Tęsknota...piekło...czerwień...19...łagodna...4...złoto...9...Stark - mówię doskonale znany mi splot wyrazów, tworzący moją historię.
- Pamiętasz swoje sny?- podchodzi bliżej.
Sny?
Powracające koszmary, twarze moich ofiar, ręce zbroczone krwią.
Brudna.
Wykorzystana.
Bez honoru i przyszłości.
Morderca.
Ilu z nich znałam? Ilu z tych, których znam, nie zdołam ocalić...?
- Nie - odpowiadam zwięźle.
- Pamiętasz cokolwiek?- dopytuje.
Kręcę jedynie głową z nadzieją, że mężczyzna zostawi mnie w spokoju. Siedzę w ciszy. Nagle światła gasną. Przez chwilę nic się nie dzieje a ja czuję jakby porażenie prądem w tył głowy.
Zaciskam zęby.
Czułam już podobny ból.
Nie mogę się poddać...
Za wiele przeszłam, żeby zapomnieć kim jestem...
Budzę się z dziwnego snu. Siadam na łóżku, chowając twarz w dłoniach.
Wdech.
Wydech.
Wdech.
Wydech.
Już nią nie jesteś. Nie jesteś tamtą. Nie jesteś mordercą...
Unoszę wzrok, słysząc skrzypienie.
W ciemności widzę tylko świecący punkt.
Stark.
Podchodzi do łóżka, siada przy mnie i przytula do piersi. Bariera puszcza i zalewam się łzami.
- Nie płacz, to tylko koszmar - powiedział gładząc mnie po plecach.
Jestem jak dziecko, bojące się potworów w szafie.
- Jeden z tych cholernych koszmarów, które nawiedzają mnie od dwóch tygodni - szepczę.
- Będziemy męczyć się z nimi tak długo jak będzie trzeba - powiedział.- Widocznie tak miało być.
- Ale ja nie chcę pamiętać - mówię.
I najchętniej chciałabym zostać zresetowana. Niemożliwe, bym tęskniła za tym... Za bólem... Za niepamięcią...
- Wiem - szepnął Tony, zaciskając ramiona mocno wokół moich ramion. Po chwili bezruchu położył się na łóżku. Leżę wtulona w jego pierś. Zaciągam się jego zapachem i zamykam zapłakane oczy.- Śpij - powiedział całując mnie we włosy.- Nie musisz się bać, bo będę.
Kładę głowę na wysokości jego serca i wsłuchuję się w jego rytm. Po chwili znów zasypiam.
Niestety nawet przy jego obecności mam koszmary.
Znów to samo...
Budzę się zlana potem. Unoszę głowę. W pokoju jest jasno. Tony śpi pode mną. Nadal jestem zaciśnięta w jego ramionach. Nawet świadomość jego obecności nie obroniła mnie przed koszmarami.
Może lepiej byłoby zniknąć? Zostawić to wszystko. Oddać się Hydrze, znów czuć bólu i nie pamiętać niczego poza tym strzępkiem wyrazów, które siedzą w mojej głowie od miesięcy.
"Tęsknota...piekło...czerwień...19...łagodna...4...złoto...9...Stark".
Wiem, co oznaczają. Wiem, jaki był mój cel.
Tony...czerwień...Stark.
To on był moim celem. Miałam go zabić. I mogło się udać. Mogłabym żyć z tym, że był moją ofiarą. Ale teraz... kiedy wszystko pamiętam...Nie mogę.
Wyplątuję się z ramion Tony'ego, wstaję, ubieram się i jadę do kuchni. Spotykam tam Kapitana.
- Witaj Viv - uśmiecha się do mnie.
- Cześć - wyginam usta w coś, co miało ukazać to samo.
- Nie wiedziałem, że wstajesz tak szybko - powiedział.
- Nie mogłam spać - wzruszyłam ramionami siadając przy wyspie.
- Kawy?- stawia przede mną kubek z czarną cieczą. Jeszcze pachnie.
- Dzięki, z takim zamiarem tu przyszłam - pokiwałam głową popijając ulubiony napój.- Co z Kevą?
- Możesz sama zapytać - słyszę znajomy głos. Do kuchni wkroczyła blondynka. Podchodzi do Steve'a i wita go całusem w polik po czym siada na krześle obok mnie.- Co słychać?
- Wszystko dobrze - uśmiecham się uważając, żeby nie wyglądać zdradziecko.- A jak tam mój mały chrześniak?
- Ach, skoda gadać - machnęła ręką.- Mam skurcze. Ale to nie te właściwe. Lekarka powiedziała, że to objaw powiększającej się macicy.
- Czyli mały Derek zaczyna rosnąć?- zapytałam.
- A jeśli to jednak Akira?- wtrącił Steve stawiając przed Kevą kubek jeszcze parującej herbaty.
- Oj Steve, już Ci tłumaczyłam - zaśmiała się Keva patrząc na niego. Oddałabym wszystko, żeby mogło być tak między mną i Tony'm. Żeby nasze dziecko żyło.- Tak, mały Derek...albo mała Akira Lisa zaczyna rosnąć.
- To wspaniale - uśmiecham się i to chyba prawdziwy uśmiech.
- Może chcesz iść ze mną na kolejne badania?- zaproponowała.
- Emm... pewnie - powiedziałam po chwili.
- To za tydzień, w 15 tygodniu ciąży - poinformowała.
Nagle poczułam dłonie na moich ramionach. Doskonale wiedziałam, czyje to dłonie.
- Dzień dobry - przywitał wszystkich Tony.- Cześć kochanie - szepnął tuż przy moim uchu i całując w policzek.
- Jak tam? Skończyłeś już swój kolejny wynalazek?- zapytał Steve.
- Właściwie to tak, przeszyłem po Vivienne, bo chciałem jej pokazać - wzruszyła ramionami, drapiąc się po kilkudniowym zaroście.
- A my?- oburzył się.
- Sorry, tylko dla jej oczu - poklepał mnie po ramionach.- Choć Viv.
Pociągnął mnie za dłoń. Poszłam zaraz za nim na platformę i zaraz zniknęliśmy.
Byłam ciekawa, co to może być, skoro to tylko dla moich oczu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top