3

"Kiedy jes­teś za­kocha­ny, wszys­tko zaczy­nasz widzieć w no­wym świet­le; sta­jesz się hoj­ny, prze­baczający i miły w sy­tuac­jach, w których wcześniej by­wałeś twar­dy i podły. W sposób nieunik­niony ludzie zaczną po­dob­nie reago­wać i wkrótce prze­konasz się, iż żyjesz w świecie ogar­niętym miłością, który ty sam stworzyłeś. Al­bo przy­pom­nij so­bie ok­re­sy, kiedy byłeś w złym hu­morze i jak wszys­tko cię de­ner­wo­wało, sta­wałeś się po­dej­rzli­wy, podły i wręcz pa­ranoidal­ny. Widziałeś, jak in­ni ludzie reago­wali na two­je zacho­wanie w po­dob­nie ne­gatyw­ny sposób, i nag­le zdałeś so­bie sprawę, że żyjesz we wro­gim świecie stworzo­nym przez two­je myśli i two­je uczu­cia."

Tony

Każdy kolejny dzień ciągnie się mimochodem.

Od cholernego miesiąca nie opuściłem tego szpitala, nie opuściłem nawet oddziału.

Nie, że nie chciałem opuszczać Vivienne.

Ze strachu, że znów mogłoby się coś stać. Że znów mogliby nas rozdzielić.

Viv śpi. Wygląda na wymęczoną. Jednocześnie chcę zobaczyć jej błękitne oczy i chcę by jednak jeszcze trochę pospała. Żeby po prostu nabrała więcej sił, by mogła szybko stanąć na nogi.

Siedzę tak już nie wiem którą godzinę. Straciłem rachubę czasu. Minął dopiero miesiąc od jej operacji, tydzień od odintubowania... a mnie wydaje się, jakby minęła wieczność.

Otwieram oczy.

To niemożliwe.

Poruszyła dłonią. Jak Boga kocham, poruszyła dłonią. Patrzę na nią dokładnie. Próbuję odczytać cokolwiek. Rusza powiekami. Ona się wybudza!

Przysuwam się do łóżka i oto są. Dwie niebieskie kulki, świecące pod wpływem światła.

- Vivienne - szepczę.

- Cześć - odpowiada mi ledwie słyszalnie.

- Wróciłaś - mówię całując ją w dłoń.- A jednak mnie nie zostawiłaś.

- Nie miałam zamiaru - szepcze.

- Tak się cieszę - mówię wciskając się na łóżko obok niej. Vivienne kładzie głowę na mojej piersi.

Tak bardzo mi tego brakowało.

Całuję ją w czoło i zamykam w swoich ramionach.

Już nigdy jej nie wypuszczę.

Vivienne

Budzę się dopiero następnego ranka. Tony trzyma mnie w ramionach.

Chciałabym wstać, pójść do łazienki, wsiąść prysznic, zjeść cokolwiek.

Chcę znów normalnie funkcjonować.

Tony budzi się chwilę po mnie.

- Cześć - szepcze łącząc nasze usta w pocałunku.

- Nawet nie wiesz, jak za tym wszystkim tęskniłam - powiedziałam ledwie słyszalnie.

- Za czym?- zapytał cicho.

- Za tym, jak codziennie rano mnie budziłeś - powiedziałam cicho.- Za tym, jak się odzywałeś.

- Pamiętasz cokolwiek ze snu?

- Pamiętam każdy cholerny dzień - mówię cicho. Oh nie... Keva.

- A sprzed?

- Też. Miałam operację, żeby usunęli mi wszystkie martwe części mózgu - powiedziałam.- Słuchaj, zadzwoń do Kevy. Niech przyjedzie.

- Ok, ale coś się stało?

- Nie, chcę z nią po prostu porozmawiać - powiedziałam.

Tony wstał, wyciągnął telefon i zadzwonił po Kevę.

- Będzie za chwilę - poinformował.

- Okej, dzięki. A... mógłbyś nas zostawić same?- zapytałam.

- Sekrety?

- Poniekąd - powiedziałam.- Keva powiedziała mi to kiedy spałam. Muszę... chcę porozmawiać z nią sama.

- Jasne - pokiwał głową, siadając w fotelu.

Pół godziny później w drzwiach pojawiła się Keva.

- Viv!- pisnęła podbiegając do łóżka.

- Cześć - uśmiecham się.

- Jesteś jakaś blada - powiedziała. Tony dyskretnie opuścił pomieszczenie.

- Wiesz, obudziłam się wczoraj po miesiącu śpiączki - prychnęłam.- Bądź wyrozumiała.

- Jasne, jasne. Ale jak ty się czujesz?- zapytała.

- Raczej ja powinnam się o to pytać - powiedziałam.- Powiedziałaś mu?

- Nie - powiedziała wyraźnie smutniejąc.- Boję się. Kocham go, on kocha mnie... ale nie wiem czy oboje jesteśmy gotowi na dziecko...

- Keva, brzuszek Ci już rośnie - powiedziałam cicho.- Prędzej czy później i tak się dowie.

- Zauważył, że go unikam - powiedziała.- Tłumaczyłam się, że to przez Twoją operację i śpiączkę...

- Kiedy masz następne badania?- zapytałam.

- Dzisiaj, za godzinę - powiedziała patrząc na telefon.

- Więc zadzwoń do niego - uśmiechnęłam się lekko.- Może poczekać u mnie, ale po badaniach przyjdziesz tu ze zdjęciem i mu powiesz.

- Ale...

- Nie ma ale. Tak mówię ja, jako chrzestna tego maluszka - uśmiechnęłam się.- Będzie dobrze.

- Myślisz?- zapytała.

- Jasne - powiedziałam.

- No, ale jak się czujesz?- zmieniła temat.

- Już lepiej - powiedziałam.- Usunęli wszystkie obumarłe części mózgu. Pewnie niedługo zrobią...

Nie zdążyłam dokończyć, bo do sali weszła dr. Bailey.

- Złotko!- prawie krzyknęła.- Nareszcie wróciłaś do żywych! No jak się czujesz?

- Bardzo dobrze, Pani doktor - uśmiechnęłam się.- Kiedy rezonans.

- Wieczorem - uśmiechnęła się, ściskając mi dłoń.- Tak się cieszę, że już jesteś. Powiadomię Shepherd'a, żeby do Ciebie zajrzał, ale może trochę później. To ja już Wam nie przeszkadzam - dodała i wyszła.

- Miła - powiedziała Keva.

- Tak. Dr. Bailey jest świetna - uśmiechnęłam się.- Do rzeczy. Myślałaś już nad imionami?

...

Keva

Niestety godzina minęła zbyt szybko. Parę minut przed 10:00 zadzwoniłam do Rogers'a z nowiną, że Vivienne już się obudziła. Ucieszył się. Nie ma co... Kiedy powiedział, że już jest w drodze ja poszłam na ginekologię. Na szczęście zdążyłam na umówioną godzinę, więc weszłam prosto do gabinetu.

- Dzień dobry - przywitała mnie młoda kobieta.- Jestem dr. April Kepner.

- Dzień dobry - podaję jej dłoń, którą ściska.- Keva Colville.

- Ah tak. To Pani dzwoniła - uśmiechnęła się.- Proszę siadać.

Usiadłam na wygodnym krześle. Kobieta wyciągnęła z biurka jakieś papiery i nowiutką, niebieską teczkę. Opatrzyła ją moim nazwiskiem.

- Tak więc. Keva Colville. Pani data urodzenia?- spojrzała na mnie.

- 22 lipca 1991 - powiedziałam.

- Pierwsza ciąża?

- Tak - powiedziałam, myśląc, ze na pewno jestem blada jak ta ściana za mną.

- Dobrze, zapraszam na kozetkę, zrobimy usg - powiedziała.

Poszłam za nią wgłąb pomieszczenia. Położyłam się na łóżku i odkryłam brzuch.

- No moje oko to 11 tydzień - powiedziała smarując brzuch specjalnym żelem. Po chwili na monitorze pojawił się obraz.- Widzi Pani? Tutaj widać maleńką główkę. Są już też rączki i nóżki. Dziecko jest na razie wielkości limonki. Ale już niedługo będzie mogła Pani czuć delikatne ruchy i posłuchamy bicia serca.

Nie potrafię się odezwać ani nawet kiwnąć głową.

To moje maleństwo. Niesamowite, że w moim łonie rozwija się nowy organizm. Muszę czym prędzej powiedzieć Rogers'owi, że będzie tatą.

- Drukować zdjęcia?- zapytała mnie dr. Kepner.

- Tak, proszę - powiedziałam.

Kobieta nacisnęła parę przycisków i w między czasie podała mi chusteczki do wytarcia żelu.
Zostawiła mnie samą. Doprowadziłam się szybko do porządku i wróciłam do jej biurka.

- Ojciec dziecka wie?- zapytała.

- Nie - powiedziałam cicho.

- Potrzebuje Pani wsparcia i zrozumienia - powiedziała.- Proszę tego nie lekceważyć. Płód w pierwszych tygodniach swojego istnienia jest często pojęciem abstrakcyjnym. Jak najbardziej rzeczywiste są za to dolegliwości, które zmuszają do zmiany trybu życia. W pierwszym okresie ciąży najbardziej potrzebne jest wsparcie ludzi, o których wie Pani, że działają na Panią kojąco, którym może Pani powiedzieć wszystko w pełnym zaufaniu, którzy potrafią pomóc odnaleźć właściwe proporcje. I niezawodnie poprawiają humor -  wyjaśniła.

- Jasne - powiedziałam cicho.- Ojciec dziecka jest w szpitalu u mojej przyjaciółki. Planowałam mu dziś powiedzieć.

- Proszę tak zrobić - powiedziała podając mi niebieską teczkę. Od razu skojarzyła mi się z Kapitanem.- Zdjęcia są w środku.

- Dziękuje - wstałam, pożegnałyśmy się i wyszłam z gabinetu.

Nie zastanawiając się dłużej, wróciłam na neurochirurgię. W głowie cały czas dźwięczały mi słowa lekarki. Muszę mu powiedzieć... Potrzebuję wsparcia. To będzie chyba najtrudniejszy okres w moim życiu. Gorszy od śmierci rodziców... Gorszy od porwania Vivienne...

Wchodzę do sali Vivienne.

Mój blondyn, kochany blondyn siedzi na krześle przy oknie. Gawędzi razem z Vivienne, śmieją się razem.

- Wchodzisz?- słyszę głos za plecami. Stark.

- Tak, tak - mówię pośpiesznie.- Fajnie, że jesteście tu wszyscy. Muszę Wam coś powiedzieć.

Tony, Steve i Viv kierują na mnie wzrok. Vivienne uśmiecha się do mnie krzepiącą. Wciągam powietrze do płuc.

- Jestem w ciąży - mówię na jednym oddechu.

Stark uśmiecha się smutno do Viv i bierze ją za dłoń. Steve natomiast siedzi jak zaklęty.

- Hej, stary, gratulacje - Tony klepie go po plecach.

- Dz-dzięki - jąka się. W końcu wstaje i podchodzi do mnie.

- Dlatego mnie unikałaś?- zapytał.

Pokiwałam głową.

- Oh Keva - szepnął i przytulił mnie do swojej piersi.- Jest zdrowe?

- Ma rączki... i... i nóżki - szepnęłam, czując jak do oczu napływają mi łzy.- Widziałam je.

- Dlaczego nie zabrałaś mnie na badania?- zapytał.

- Bałam się.

- Nie ma czego - szepnął całując mnie w czoło.- Nie jestem zły. Wręcz przeciwnie. Będę ponad 100-letnim tatą.

Zaśmiałam się mimowolnie. Mój staruszek. Usiedliśmy razem przy łóżku Viv.

- A zdjęcia?- zapytała.- Masz choć jedno?

- Mam - uśmiechnęłam się lekko wyciągając z teczki dwa. Jedno dałam Viv do rąk a drugie pokazałam Rogers'owi.

- Jest maleńki - uśmiechnęła się Viv.- Mój pewnie też taki był...

Widziałam kątem oka, jak Tony ściska jej dłoń.

- Chcę, byście zostali chrzestnymi - powiedziałam.- Zgadzacie się.

Tony spojrzał pytająco na Viv. Musiało być to dla niej dość trudne.

- Pewnie - pokiwała głową.- Ale zdjęcie małego Rogers'a zostawię sobie.

- Nie ma sprawy - powiedziałam.

- Ej, a jeśli to dziewczynka?- wtrącił Steve.

- Nie, jestem pewna, że to chłopiec - uśmiechnęłam się lekko do Rogers'a.

- Jak go nazwiecie?- wypaliła Viv.

- Emm...- mruknęłam szukając w głowie jakiegoś trafnego imienia dla małego blondynka o niebieskich oczkach.

- To może Derek?- zaproponował Steve.

- Mnie się podoba!- wtrącił Tony.

- Mnie też - dodała Viv.

- No dobrze. Jeżeli to będzie chłopiec, niech będzie Derek - zgodziłam się.- Ale jeżeli będzie dziewczynka, będzie Akira Lisa Rogers. Akira po mojej mamie a Lisa po babci.

- Mnie się podoba - uśmiechnął się Steve.

- Cieszę się - odpowiedziałam mu tym samym.

- Ale chcę, by kiedyś mój syn nosił też imię Joseph - powiedział poważnie.

- Okej - pokiwałam głową.- To imię ojca?

Steve tylko pokiwał głową.

- Derek Joseph Rogers - powiedziałam patrząc na zdjęcie usg.

- Albo Akira Lisa Rogers- wtrącił Steve.

- Nie - szepnęłam.- Jestem pewna, że to chłopczyk.




Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top