2

"Pa­miętam ten Dzień,
ten szpital,
Two­je bezwład­ne ciało,
maszy­ny, które poz­wa­lały Ci Żyć
i tyl­ko świado­me oczy, żeg­nające się ze mną,
wiedząc, że jedynie to pozwoli Ci przeżyć.
Następne­ dni wyglądają tak samo..."

Tony

Gwałtownie budzę się z koszmaru. Myśląc, że jestem w domu, wstaję i chwytam za klamkę. Otwieram drzwi i dociera do mnie szara rzeczywistość.

To szpital. Neurochirurgia.

Zamykam cicho drzwi i siadam w fotelu, tuż przy łóżku Vivienne.

Ona nadal śpi, wydarta z tej rzeczywistości. Może marzyć. Może spać. Niczym się już nie martwi.

- Vivienne - szepczę.- Proszę. Błagam. Wróć. Ile można tak spać? Myślisz, że jest Ci fajnie? Właśnie nie. Przez Twój stan nie jestem do niczego zdatny. Ta cisza jest okropna...

I ta właśnie cisza mi odpowiada.

Słychać tylko niewyraźne pikanie jakiegoś urządzenia. Zapala się mała, czerwona lampka.

Wstaję niczym poparzony i biegnę szukać Shepherd'a albo Bailey. W końcu znajduję mężczyznę w jego gabinecie.

- Coś jest nie tak - wpadam do środka.- Jakaś lampka się zaświeciła i piszczy.

Shepherd bez słowa zrywa się z fotela i teraz oboje biegniemy do sali Viv.

Nie wiem co się dzieje. Czy tak powinno być czy nie.

Po chwili do sali wpada też Bailey.

- Proszę wyjść Panie Stark - pogania mnie.

- Ale co się dzieje?- pytam ale nie odpowiadają mi, tylko wypychają za drzwi.

Siadam zdezorientowany na pustym korytarzu.

Tracę rachubę czasu, ale w końcu Shepherd i Bailey wychodzą z sali.

Uśmiechają się.

- Co z nią?- pytam.

- Jak najlepiej - uśmiecha się Bailey.- Została odłączona od pompy infuzyjnej. Nie będzie dostawać więcej leków nasennych. Teraz musimy czekać, aż się wybudzi.

- Czyli, że już będzie zdrowa?- pytam.

- Nie wiemy. Musimy poczekać, aż się obudzi.

- Ale kiedy się obudzi?- dopytuję.

- Tego też nie potrafimy stwierdzić. Podczas operacji straciła mnóstwo krwi. Może być teraz przemęczona i mieć problem, by się wybudzić. Tu znów istotną rolę gra czas. Ale dajmy jej szansę. Jest na dobrej drodze.

- Dziękuję - uśmiecham się i wchodzę do sali Vivienne.

Jest już od intubowana, nie ma już tylu kroplówek. Oddycha samodzielnie. Siadam przy niej i biorę ją za dłoń.

- Fajnie, że posłuchałaś - uśmiecham się lekko.- Szkoda też, że musiało to trwać aż trzy tygodnie. Ale nie jestem zły. Cieszę się, że już Ci się poprawia. Wiesz, chyba zadzwonię do Kevy, żeby Cię odwiedziła. Nie chciałem, żeby oglądała Cię w takim stanie, jakim byłaś. Ale teraz wyglądasz znacznie lepiej.

Przyglądam się jej jeszcze kolejne godziny, aż do wschodu.

Około 9:00 wybieram numer Kevy.

- Hej Stark - słyszę jej głos, ale jest jakiś przybity.

- Cześć. Słuchaj. Może masz ochotę odwiedzić Vivienne?-pytam.- Dziś w nocy znacznie jej się poprawiło.

- Na prawdę? Jasne. Już wsiadam w samochód i jadę.

- Neurochirurgia. Sala 102 - informuję ją.

- Jasne. Będę za godzinkę. Do zobaczenia, Stark - mówi pośpiesznie i rozłącza się.

Zmieniła się. Czuję to. Ale nie potrafię tego odczytać.

Keva

Dokładnie o 10:15 staję pod szpitalem. Tak bardzo cieszę się, że Vivienne już się poprawiło. Ostatnio byłam u niej dzień przed operacją. Potem kontaktowałam się z Tony'm. Mówił mi, żebym lepiej nie przyjeżdżała. Przypomniał mi, jak zareagowałam na jej widok po wypadku pół roku temu. Stwierdziłam, że miał rację. No ale skoro teraz jest lepiej, to mogę ją zobaczyć.

Wchodzę do szpitala, niosąc w dłoniach małego misia. Nie wiedziałam na co się zdecydować.

Czekoladki?

Za pewne Tony by je zjadł.

Kwiaty?

Szybko więdną.

Miś?

Idealnie.

W końcu stoję przed salą. Waham się chwilę, ale naciskam klamkę i wchodzę do środka.

- Cześć - Tony wita mnie uśmiechem i wstaje.- Zostawię Was same - dodał i wyszedł.

To dobrze. Muszę przekazać coś Viv. Ona dowie się jako pierwsza, bo jest mi najbliższa.

- Hej - szepczę siadając na miejscu Tony'ego. Stawiam miśka na stoliczku obok łóżka.- Jak się czujesz? Bardzo mi Cię brakowało, wiesz? Fajnie, że już z Tobą lepiej, choć kazałaś nam czekać te cholerne 3 tygodnie.

Odpowiada mi cisza. Trochę dziwnie mi do niej mówić, ale podobno ludzie w śpiączce i po słyszą co się wokół nich dzieje.

- Muszę Ci coś powiedzieć - powiedziałam chwytając ją za dłoń. W oczach stają mi łzy.- Nie wiem jak Ci to powiedzieć. Jesteś mi najbliższa i wiem, że zawsze mi pomożesz... ale taka informacja może też Cię smucić. Jesteś pierwszą, której to mówię... Jestem w ciąży. Steve nie wie.

Znów odpowiada mi cisza. Łzy znalazły ujście i płyną mi teraz po polikach.

- Nie wiem co robić. Wiem, że powinien wiedzieć. W końcu Rogers będzie ojcem, ale boję się mu to powiedzieć. Nie wiem jak zareaguje - mówię przecierając policzki.- Tobie mówię jako pierwszej, bo ufam Ci. Steve'owi też ufam, ale boję się jego reakcji. Kiedy Ciebie nie było, to on mi towarzyszył i pomagał się pozbierać. Zbliżyliśmy się i stało się. To początek 12 tygodnia. Byłam na badaniach... Musisz się obudzić. Słyszysz? Masz się obudzić i pomóc mi się zebrać do kupy. W końcu będę matką i chcę Ciebie na chrzestną. Ah i Tony'ego na chrzestnego. Przyjdę za parę dni. Obiecuję - całuję ją w czoło i wychodzę z sali. Na szczęście nie spotykam tam Tony'ego.

Vivienne

Ciągle słyszę szepty.

To on. To Tony przy mnie czuwa.

Pierwszy dzień.

Drugi dzień...

Pierwszy tydzień...

Drugi tydzień...

Trzeci tydzień...

Chciałabym już się obudzić.

Już czuję się lepiej.

W końcu zaczynam odzyskiwać świadomość. Duszę się rurką w gardle. Słyszę piszczenie.

Wyłączcie te maszyny. One nie dają mi spać.

Po chwili słyszę głosy. Rozpoznaję w nim Bailey i Shepherd'a.

I już. Nie czuję rurki w gardle. Mogę dalej spać spokojnie.

Po chwili znów szepty.

- Fajnie, że posłuchałaś - Tony.- Szkoda też, że musiało to trwać aż trzy tygodnie. Ale nie jestem zły. Cieszę się, że już Ci się poprawia. Wiesz, chyba zadzwonię do Kevy, żeby Cię odwiedziła. Nie chciałem, żeby oglądała Cię w takim stanie, jakim byłaś. Ale teraz wyglądasz znacznie lepiej.

I wszystko milknie. Czuję tylko dłoń na mojej dłoni. Znajomy dotyk i ciepło.

Tak. Wiem, że Tony ze mną jest. Że czuwa.

Daj mi troszkę czasu. Jeszcze tylko trochę...

***

- Hej - znów słyszę znajomy szept. Keva. Tęskniłam...- Jak się czujesz? Bardzo mi Cię brakowało, wiesz? Fajnie, że już z Tobą lepiej, choć kazałaś nam czekać te cholerne 3 tygodnie.

Zapada chwilowa cisza.

- Muszę Ci coś powiedzieć - powiedziała chwytając moją dłoń. Szkoda, że nie mogę jej ścisnąć.- Nie wiem jak Ci to powiedzieć. Jesteś mi najbliższa i wiem, że zawsze mi pomożesz... ale taka informacja może też Cię smucić. Jesteś pierwszą, której to mówię... Jestem w ciąży. Steve nie wie... Sama nie wiem co robić. Wiem, że powinien wiedzieć. W końcu Rogers będzie ojcem, ale boję się mu to powiedzieć. Nie wiem jak zareaguje - mówi pociągając nosem. Płacze. Oh mała.- Tobie mówię jako pierwszej, bo Ci ufam. Steve'owi też ufam, ale boję się jego reakcji. Kiedy Ciebie nie było, to on mi towarzyszył i pomagał się pozbierać. Zbliżyliśmy się i stało się. To początek 12 tygodnia. Byłam na badaniach... Musisz się obudzić. Słyszysz? Masz się obudzić i pomóc mi się zebrać do kupy. W końcu będę matką i chcę Ciebie na chrzestną. Ah i Tony'ego na chrzestnego. Przyjdę za parę dni. Obiecuję - czuję ciepły pocałunek na czole i znów odpływam.

Po dosłownie chwili znów ktoś się zjawia. Dotyka moich przed ramion.

- Dzień dobry, złotko - dr. Bailey. Uśmiecham się w duszy.- Jak się miewamy? Mam nadzieję, że dobrze. Nie dostajesz już leków nasennych, więc możesz się budzić. Czekamy na Ciebie - i znika.

Staram się otworzyć oczy, ale kończy się to fiaskiem.

A tak bardzo chciałabym wrócić do rzeczywistości.

Najwyraźniej tego dnia nie było mi to pisane.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top