14

Tony

Mijają kolejne godziny, dni, tygodnie a nawet miesiące.

Nim się obejrzeliśmy prawie pół roku przeleciało nam przed oczami. Marzę o cof­nięciu cza­su. Chciałbym wrócić na pew­ne roz­sta­je dróg w swoim życiu, jeszcze raz przeczy­tać uważnie na­pisy na dro­gow­ska­zach i pójść w in­nym kierunku.

Śmierć jest mi­nimum. Mi­nimum wszys­tkiego. Pod­czas tych godzin, gdy jes­teś tak blis­ko dru­giej oso­by, z dwoj­ga niemal sta­jecie się jed­nym... Mi­nimum... Miłość jest śmier­cią: śmier­cią odrębności, śmier­cią dys­tansu, śmier­cią cza­su. W trzy­maniu się z dziew­czyną za ręce naj­piękniej­sze jest to, że po chwi­li za­pomi­nasz, która ręka jest Two­ja. Za­pomi­nasz, że są dwie, nie jedna.

Stra­ta cza­su jest, po­dob­nie do śmier­ci, nieodwracalna.

Keva

Idę ulicą. Vivienne kroczy obok mnie, radośnie opowiadając o ich wspólnym wyjeździe do Kanady. Uśmiecham się, bo wiem, że jest szczęśliwa. Całe to wyciąganie treningów Hydry było okropnie dla niej męczące. Całymi dniami przesiadywała sama a teraz? To ta sama Vivienne, którą poznałam pierwszego dnia. Odzyskałam ją, swoją starą przyjaciółkę.

- A ty co robiłaś, kiedy nas nie było?- zapytała, wyrywając mnie z zamyślenia.

- Kupowałam całą masę ubranek dla dziecka - uśmiechnęłam się.- Mam już całą komodę i do tego część się już nie mieści. Będę musiała dokupić jeszcze jedną. Albo odstąpić miejsca z mojej szafy - zaśmiałam się.

- Bardzo kopie?

- Trochę, chyba już jest gotowy, żeby wyjść na zewnątrz - zamyśliłam się, chowając dłonie w rękawy kurtki.

- Może wejdziemy do tej kawiarni? Strasznie zmarzłam - powiedziała Viv, wskazując na małą, przytulną knajpkę.

- Jasne, szczerze mówiąc to mnie też zrobiło się zimno - pokiwałam głową i weszłyśmy do środka. Wybrałyśmy stolik pod oknem.

- Dzień dobry - podeszła do nas młoda dziewczyna.- Co podać?

- Prosimy dwa razy Kinder Surprise - powiedziała Viv.

- Że co?- zaśmiałam się, ściągając kurtkę.

- Zobaczysz, pokochasz to - powiedziała przewieszając kurtkę przez krzesło.

- No dobrze, zaufam Ci - uśmiechnęłam się.

- Na kiedy masz termin porodu?- zapytała.

- Jeśli dobrze policzyć to za 12 dni - uśmiechnęłam się.

- Boisz się?

- Odrobinę, ale chyba bardziej boję się bólu - powiedziałam.

- Wiesz, że jako chrzestna będę tam z Tobą - uśmiechnęła się.

- Dziękuję, że starasz się zastąpić mi Rogers'a - powiedziałam cicho.

- Wszystko dla Ciebie.

Po chwili dostałyśmy swoje zamówienia. Gorące mleko z czekoladą na dnie szklanki i Kinder niespodzianką na wierzchu razem z bitą śmietaną.

- Jeszcze bardziej chcesz mnie utuczyć?- zaśmiałam się.

- Nie, to tylko dla Derek'a - uśmiechnęła się.

Wyciągnęłam czekoladowe jajko, rozłożyłam na dwie części i wyciągnęłam plastikowe pudełko z zabawką w środku. Położyłam je na talerzyku a dwie części czekolady wrzuciłam do gorącego mleka. Zamieszałam a biała ciecz w ciągu kilku sekund stała się brązowa.
Upiłam łyk i rozpłynęłam się.

- Mówiłam - uśmiechnęła się Viv, popijając swoje.

- Nigdy więcej nie zwątpię - zaśmiałam się.

W ciszy piłyśmy i obserwowałyśmy świat za oknem. Wszędzie leżał biały śnieg. Czas mijał szybko. Po 15:00 Viv zapłaciła rachunek, ubrałyśmy się i wyszłyśmy na mróz.

- Chodźmy już do domu - powiedziałam.

Wolnym krokiem szłyśmy, brodząc centymetry w śniegu. Nagle wpadłam na kogoś. Nie wiedziałam nawet skąd się wziął.

- Keva - wydyszał mężczyzna.

- Rogers - zgromiłam go wzrokiem.- Co tu robisz?

- Dobrze wyglądasz - uśmiechnął się.- Możemy porozmawiać?

- Keva nie będzie z Tobą rozmawiać, tego już za wiele - powiedziała Viv przyciskając go do ściany budynku.

- Kev, przemyślałem wszystko - powiedział.

- I wracasz teraz?- zapytałam.- Nie mam mowy, byś miał z nim jakikolwiek kontakt. Idź do diabła. I nie nazywaj mnie więcej Kev.

- To też moje dziecko - powiedział.

- Już nie - warknęłam i odeszłam. Viv po chwili do mnie dołączyła.

Szłyśmy w ciszy. Co chwilę odwracałam się. Rogers na szczęście nie szedł za nami. Kiedy dotarłyśmy do Stark Tower, nie czułam się najlepiej. Poszłam prosto do łóżka.

Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że czeka mnie tak wiele...

Vivienne

Minęło parę dni. Siedziałam w salonie. Za oknami było już ciemno. Słuchałam jakiejś spokojnej muzyki, leżąc pod kocem.

Nagle muzyka ucichła. W salonie pojawił się Tony.

- Zbieraj się - powiedział. Był ubrany w ciemne spodnie i koszulę.

- Co? Nigdzie nie idę. Jest zimno a do tego Keva niedługo ma termin porodu, muszę być w domu - powiedziałam.

- Nie dajesz mi innego wyboru - powiedział ciągnąc mnie za dłonie.

- Co ty robisz, Tony?- zapytałam idąc za nim.

- Przebierz się w coś lepszego niż moja koszulka i przyjedź do kuchni - powiedział, pocałował mnie w czoło i wyszedł.

Pokręciłam głową i otworzyłam szafę. Jedyne na co miałam pomysł to czarne spodnie i biała koszulka w gwiazdki. Pojechałam do kuchni. Tony stał przy blacie. Na nim stało mnóstwo zapalonych świeczek. Górne oświetlenie wyłączyło się.

- Choć - pociągnął mnie za dłoń. Stanęliśmy twarzą w twarz.

- Po co cała ta szopka?- zapytałam.

Tony klęknął na jego kolano.

- Viv. Nie jestem najlepszy w te klocki. Ale wiem jedynie, że Cię kocham. Zawsze Cię kochałem. Kochałem wszystko co jest w Tobie, nawet jeśli tego nie rozumiałem. Kocham Cię teraz. Za to jaka jesteś. Za to, że możemy spędzać każdą chwilę razem. Po prostu... kocham Cię, uwielbiam Cię. I... chciałem Cię zapytać... c-czy... wyjdziesz za mnie Vivienne? Zostaniesz moja? Będziesz Panią Stark?- z kieszeni wyciągnął małe pudełeczko, otworzył je i spojrzał na mnie.

Stałam tak i płakałam, patrząc to na niego, to na pudełeczko z drobną obrączką.

- Tak Tony - wyszeptałam.

Tony wyciągnął pierścionek z pudełeczka i wcisnął mi na palec.

- Kocham Cię - szepnęłam łącząc nasze usta w pocałunku.

- A ja kocham Ciebie - szepnął, oddając mi pocałunek.

Po chwili oderwał się ode mnie i popatrzył w oczy. Uśmiechnął się lekko i przytulił do siebie.

- Jestem gotowa Tony - szepnęłam.

- Na co?- zmarszczył brwi, patrząc na mnie.

- Na dziecko, chcę mieć z Tobą dziecko - uśmiechnęłam się.

- Oh, Viv - zaśmiał się, wziął na ręce i wyniósł z kuchni.

Zaniósł mnie do sypialni, rzucił delikatnie na łóżko i pochylił nade mną.

- Przyszła Pani Stark - uśmiechnął się całując mnie.

Całował każdy centymetr mojego ciała. Znów byliśmy blisko. Ciało w ciało. Nasze gorące oddechy mieszały się. I chciałam, by się udało. Żebyśmy mogli zostać rodzicami. Wziąć ślub i być państwem Stark. Chciałam, żeby wszystko się udało...


Obudziłam się rano. Cały czas słyszałam powtarzany zwrot "Panno Leviera". Nie wiedziałam, czy to mi się tylko śni, czy to rzeczywistość.

- Panno Leviera - a jednak rzeczywistość.

- Jarvis? Coś się stało?- zapytałam sennym głosem. Uniosłam głowę, spotykając się z twarzą Tony'ego. Spał. Uśmiechał się.

- Panna Colville prosi, żeby Pani natychmiast do niej przyszła - powiedział.

Podniosłam się. Ubrałam świeżą bieliznę i koszulkę Tony'ego. Pojechałam platformą do sypialni Kevy. To co tam się działo sprawiło, że moja krew nagle zaczęła krążyć 300% szybciej.

- Viv, odeszły mi wody, rodzę - powiedziała Keva, klęcząc na podłodze. Dywan przy łóżku był zmoczony wodami płodowymi.

Przez chwilę stałam jak wryta. Co miałam zrobić?

- Yyy... jak często masz skurcze?- zapytałam klękając przy niej.

- Nie wiem. Jakieś 15-20 minut - powiedziała patrząc na mnie.- Boję się, Viv.

- Wszystko będzie dobrze, już jedziemy do szpitala - powiedziałam.

Wyciągnęłam z szafy pierwsze lepsze ubrania i pomogłam jej się ubrać. Wzięłam na ramię torbę, którą razem spakowałyśmy i zjechałyśmy do salonu.

- Poczekaj tutaj - poprosiłam.

Pobiegłam do sypialni, szybko się ubrałam i wróciłam do niej. Kiedy stanęłyśmy na platformie, żeby zjechać do garażu dostała skurczu. Zgięła się wpół, trzymając za brzuch. Poczekałam chwilę aż jej przejdzie. Po chwili przeszłyśmy do samochodu. Pomogłam jej wsiąść i wyjechałyśmy na ulice. Szczęście, że był wczesny poranek, bo nie było ruchu.

Nie pamiętam drogi do szpitala. Cały czas mówiłam jej, że wszystko będzie dobrze. Nie pamiętam też, jak zabrali ją na porodówkę. Nie pamiętam jak kazali mi się myć, bo Keva miała już 10 cm rozwarcia i zaczęła się akcja porodowa.

Jak przez mgłę pamiętam jej błagania.

- Chcę znieczulenie.

- Nie możesz go dostać, już za późno. Teraz musisz urodzić - mówiła położna.

Pierwszy raz widziałam ją w takim stanie. Roztrzęsioną, wystraszoną. Akcja porodowa w pewnym monecie zwolniła. Wydawało mi się to dziwne. Potem wiadomość, że Keva musi mieć cesarkę, bo dziecko za chwilę może być niedotlenione. Szłam przy jej łóżku, kiedy zawozili ją na salę. Kazali mi się przebrać i poczekać.

Siedziałam na korytarzu tylko chwilę. Poprosili mnie do środka. Usiadłam tuż przy jej głowie. Zaczęłam gładzić ją po policzku.

- Już jest dobrze - uśmiechałam się.

- Nic nie czuję. To nie jest poród - szepnęła.

 - To było konieczne. Dla dobra Derek'a. Pamiętasz? Obiecałaś sobie, że nie pozwolisz sobie, żeby stała mu się krzywda.

- Pamię...- nie mogła dokończyć, bo ciszę przeszył krzyk dziecka.

Momentalnie w jej oczach stanęły łzy.

- To zdrowy chłopczyk - powiedziała położna, pokazując nam dziecko.

- Derek, moje maleństwo - szeptała płacząc.

Mężczyzna poprosił mnie, żebym przecięła pępowinę. Chwyciłam nożyczki i przecięłam ją. Derek'a zabrali na chwilę a ja usiadłam przy Kevie.

- Jesteś mamusią - uśmiechnęłam się.

- A ty ciocią - szepnęła.- Dziękuję, że ze mną byłaś.

- Wszystko dla Was - uśmiechnęłam się.

Po chwili dostałam w ramiona maleństwo zawinięte w kocyk. Na głowie miał niebieską czapeczkę. Trzymałam go na wysokości jej twarzy. Złożyła pocałunek na jego policzku. Derek spał spokojnie.

- Moje maleństwo - uśmiechnęła się.

Po chwili Derek'a zabrali a mnie kazali wyjść. Rozebrałam się w specjalnej sali i ubrałam w swoje ubrania. Keva była przewieziona na salę pół godziny później. Leżała na łóżku a ja siedziałam obok niej.

- Idź do domu - poprosiła.- Zadzwonię do Was, jak poczuję się lepiej. Muszę odpocząć.

- Jasne, jeżeli będziesz czegoś potrzebować, to dzwoń - uśmiechnęłam się i wyszłam.

Pojechałam do domu. Było już ciemno. Kiedy pojawiłam się w salonie podbiegł do mnie Tony i wziął w ramiona.

- Gdzieś ty była? Wiesz jak się bałem?- zapytał całując mnie w czoło.

- Keva urodziła - uśmiechnęłam się pogodnie.

- Jak to? I mnie nie było?- zapytał.

- Zaczęła rodzić rano a ty spałeś. Nie chciałam Cię budzić... Jest taki maleńki, Tony. Tak delikatny. Przecięłam pępowinę i trzymałam go - powiedziałam.

- Kiedy możemy do niej pojechać?- zapytał.

- Powiedziała, że do nas zadzwoni. Chce teraz odpocząć i pobyć sama z maleństwem - powiedziałam.

- Jesteś ciocią - wyszczerzył się.

- A ty wujkiem - uśmiechnęłam się i pocałowałam go.

Poszliśmy się położyć. Byłam wykończona tym stresem ale jednocześnie cieszyłam się, że niedługo w tym domu będzie jeszcze jeden człowieczek. Może my też kiedyś doczekamy się swojego. Leżałam obok Tony'ego, bawiąc się swoim pierścionkiem.

Tak bardzo go kocham.

"Nie połączy was związek , nie połączą was zaręczy­ny , czy na­wet ślub , tak jak połączy was wspólna miłość"


















KONIEC TOMU DRUGIEGO






Wszem i wobec ogłaszam, że zakończyłam tom drugi. I oczywiście zapraszam na tom trzeci, który niedługo (PS. może dzisiaj) pojawi się na moim profilu. Dziękuję za 5k wyświetleń przy pierwszej części i 1.3k przy drugiej <3 Jesteście wspaniali <3

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top