11

Tony

Siedziałem przy Viv calutki dzień. Jej lekarka przyszła wieczorem.

- Panie Stark. Musimy porozmawiać - wyrwała mnie z zamyślenia.

- Coś się stało? - wyszliśmy z sali.

- Chodzi o to, że... cóż, lek, który podano pana dziewczynie miał silny wpływ. Prawy jajowód był zniszczony, już niedrożny. Próbowałam go ratować, ale się nie udało. Został tylko lewy, więc prawdopodobieństwo zajścia w ciążę jest małe...Jeżeli będą się państwo kiedyś starać o dziecko, są dwie opcje. Albo się uda, albo in vitro.

- In vitro? - pytam jeszcze raz.

- Prawdopodobieństwo zajścia w ciążę jest niewielkie. Tylko lewy jajowód jest drożny, więc tylko lewy jajnik będzie produkował komórki macierzyste.

- Ale jest szansa, że Viv może naturalnie zajść w ciążę? - pytam z błaganiem w głosie.

- Oczywiście, ale chcę też, żeby wiedzieli Państwo, że ja także wykonuję zabiegi in vitro - powiedziała.

- Dziękuję, ale... najpierw musimy się uporać ze wszystkimi problemami.

- Dobrze, rozumiem. Przekaże Pan wiadomość Pannie Leviera? - zapytała.

Przełknąłem ślinę.

- Tak.

- Jeżeli bardzo Panu zależy, proszę zostać na noc - powiedziała i odeszła.

Oczywiście, że mi zależy.

Wróciłem do sali i zobaczyłem, jak Viv rozgląda się wokół siebie.

- Cześć - szepczę, siadając obok jej łóżka.

- Hej - ledwie porusza wargami. Wyciąga do mnie dłoń. Ściskam ją mocno, całuję wierzch i przyciskam do policzka.- Wszystko dobrze? - prawie nie słyszę jej głosu.

- Pewnie, odpocznij jeszcze - nachylam się nad nią i całuję w czoło.

Viv zamyka oczy i po chwili zasypia.

Nad ranem budzi mnie dzwonek telefonu.

- Halo? - odbieram, nie patrząc kto to

- Cześć Stark. Jak tam z Viv? - słyszę żeński głos.

- Oh, cześć Keva. Wszystko na razie dobrze. Obudziła się wczoraj wieczorem po operacji ale na razie śpi - odpowiadam.

- To dobrze. Wpadę do niej później, ok? -pyta.

- Jasne. Na pewno się ucieszy - patrzę na twarz Viv.

- Ok, to do później - mówi.

- Na razie - odpowiadam, choć Keva już się rozłączyła.

Vivienne budzi się chwilę później.

- Cześć mała - uśmiechnęła się na te słowa.

- Hej, byłeś całą noc?

- Pewnie, nie chciałem Cię zostawiać - powiedziałem.

- Coś się stało? - zapytała.

- Emm... Nie mogę tego przed Tobą ukrywać - westchnąłem.- Jeden jajowód był niedrożny. Lekarka go ratowała, ale nie mogła. Masz drożny tylko jeden. Jest małe prawdopodobieństwo zajścia w ciążę. Możemy się starać, ale jest 50% szans. W grę wchodzi in vitro.

- In vitro? - patrzy na mnie pełnymi bólu oczami.

- Tak, ale możemy się starać - powiedziałem spokojnie.- Ale jeszcze nie teraz. Najpierw musisz odpocząć, musimy być trochę dłużej razem.

- Wiem - szepnęła.

- Będzie dobrze - szepnąłem.

- Będzie - szepnęła.- Kocham Cię Tony. Mimo wszystko.

- Ja Ciebie też - szepnąłem.

- I z góry przepraszam, jeśli nie będę w stanie dać Ci dzieci - powiedziała cicho.

- Nie mów tak - powiedziałem chwytając ją za dłoń.- Wszystko będzie dobrze, musi być - wtuliłem policzek w jej dłoń.

- Keva do Ciebie wpadnie - powiedziałem cicho.

- Kiedy?

- Później - szepnąłem.

Keva

Pukam cicho do sali.

- Proszę! - słyszę cichą odpowiedź. Naciskam klamkę i wchodzę do sali. Na krześle obok łóżka siedzi Tony.

- Cześć - uśmiecham się szeroko.

- Hej - odpowiadają mi na raz Tony i Viv.- To ja Was zostawię - Tony wstał i wyszedł. Zajęłam jego miejsce.

- Jak się czujesz? - zapytałam.

- Już lepiej - uśmiechnęła się.- Chociaż nie jest najlepiej.

- Co się dzieje? - zmartwiła mnie.

Viv nagle łzy napłynęły do oczu.

- Hej, nie jest chyba aż tak źle, co? - dotknęłam jej dłoni.- Z resztą u mnie też nie jest najlepiej.

- Jeden z jajowodów nie był drożny. Moja lekarka próbowała go ratować, ale się nie udało...Spadło prawdopodobieństwo zajścia w ciążę. Jest 50% szans na zapłodnienie. Ale... możemy zastosować in vitro.

- Ale jeśli już będziecie starać się z Tony'm o dziecko... to nie poddacie się tak łatwo, co?

- Oczywiście nie damy za wygraną i będziemy się starać, ale... boję się, że przez to wszystko nie będę w stanie donosić ciąży.

- Dasz radę - ścisnęłam jej dłoń.- Przecież jesteś silna, nigdy się nie poddałaś.

- A co z Derekiem? - zmieniła temat.

- Byłam na badaniach, wszystko w porządku - uśmiechnęłam się.- Ale Steve...

- Co się stało? - podniosła się lekko.

- Nie chce, żeby Tony był chrzestnym.

- Oh, dlaczego? - zapytała.

- Obwinia go o śmierć Bucky'iego - westchnęłam cicho.

- To nie wina Tony'ego - powiedziała Viv.- To moja wina.

- Nie, to niczyja wina. Próbowałam tłumaczyć to Rogers'owi, ale nie chciał mnie słuchać. Wyprowadził się dziś ze Stark Tower - powiedziałam cicho.

- Keva - szepnęła.- Moim zdaniem nie powinien mieć kontaktu z dzieckiem. Dla jego dobra.

- Wiem, ja zostaję w Stark Tower do czasu rozwiązania. I może potem, ale... nie mam tyle pieniędzy.

- Pomożemy Ci z Tony'm. W końcu Derek to nasz chrześniak - uśmiechnęła się lekko.

- Nie, nie wezmę...

- Weźmiesz te pieniądze i koniec - powiedziała.

- Dziękuję - szepnęłam.- Wiesz, przez chwilę myślałam, że Rogers jest inny...
- Przykro mi, że musiałaś się przejechać na związku z nim... Ale nie martw się nim. Pomożemy Ci z Tony'm. Możesz na mnie liczyć.

- Nie wiem jak Ci dziękować - szepnęłam.

- Nie musisz - uśmiechnęła się pogodnie.

Kamień spadł mi z serca. Kiedy Viv wyjdzie ze szpitala, będę miała towarzyszkę. Nie będę musiała cały czas siedzieć sama, nie będę musiała przejmować się Rogers'em, nie będę sama z tym małym pod moim sercem. Wiem, że Viv może być ciężko ze względu na to, że ona straciła swoje dziecko. Ale wiem, że pomoże mi z całych dostępnych sił. Jak siostra siostrze.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top