10
Vivienne
Późno wróciliśmy do domu. Było już ciemno, więc poszłam się położyć. Tony powiedział, że idzie do warsztatu, ale przyszedł po północy. Położył się obok mnie i otulił ramieniem. Odwróciłam się do niego i wtuliłam w jego tors.
- Kocham Cię - szepnął Tony, całując mnie w czoło.
Trwałam w ciszy nie wiem jak długo.
- Też Cię kocham, Tony - szepnęłam, ale byłam pewna, że Tony już spał.
Podniosłam na chwilę głowę. Nie spał. Patrzył gdzieś w przestrzeń. Po chwili spuścił na mnie wzrok.
- Śpij - powiedział, wplątując dłoń w moje włosy.
- Nie mogę - powiedziałam a do oczu cisnęły mi się łzy.
- Nie płacz - poprosił, przytulając mnie mocniej do siebie.- Nie płacz, Viv. Wiem. Bucky był Ci bliski, ale już go nie ma. Ja jestem, będę... Ale nie możesz żyć przeszłością...
- Nie potrafię Tony. Chciałabym cofnąć czas, być na jego miejscu - powiedziałam.
- Nie, Bucky zabił się, bo czuł pustkę. Był sam, nie wiedział co to znaczy mieć kogoś przy sobie - powiedział cicho.- Wiesz, że już zawsze możesz na mnie liczyć?
- Zawsze, zawsze? - upewniłam się.
- Zawsze, zawsze - zaśmiał się cicho.
- Przepraszam Tony - szepnęłam.
- Za co? - zdziwił się.
- Za wszystkie moje błędy. Za wszystko co dotychczas źle robiłam i robię. Za to jaka jestem.
- Nie musisz przepraszać - szepnął.
Zapadła chwila ciszy, którą postanowiłam przerwać.
- Kocham Cię - szepnęłam ledwie słyszalnie.
Tony popatrzył na mnie chwilę po czym pocałował w usta. Długo nie przerywał pocałunku. Trzymał moją twarz w dłoniach. W końcu oderwaliśmy się od siebie. Serce waliło mi jak młotem.
- Tak bardzo Cię kocham - szepnęłam przytulając się do niego.
- Ja Ciebie też - szepnął otulając mnie swoimi ramionami.
W końcu czułam się bezpiecznie, zasypiając. Czułam też, jak Tony gładził mnie po plecach.
Tony
Całą noc obserwowałem, jak Viv spokojnie śpi. Oddychała miarowo, wtulona w moją pierś. Gładziłem ją po plecach. Miałem przy sobie swój cały świat. Moją maleńką dziewczynę, trochę złamaną, ale nadal moją. Najgorsze było to, że wieczorem musimy stawić się w szpitalu. Jutro przejdzie operację, którą miała przejść wcześniej. Dzięki niej choć trochę zmniejszy się ryzyko poronienia, jeśli Viv zajdzie w ciążę.
- Dzień dobry - usłyszałem szept i od razu się uśmiechnąłem.
- Cześć - szepnąłem, całując Viv w czoło.
Uśmiechała się szeroko, jakby zupełnie zapomniała o świecie poza nami.
- Wiesz, że musimy jechać dziś do szpitala? - pytam.
- Wiem, na ten zabieg - westchnęła kładąc głowę na mojej piersi.
- To tylko parę dni - powiedziałem tuląc ją do siebie.
- Dam radę - szepnęła.
Leżeliśmy dość długo w ciszy. Nie wiedziałem czy mam cokolwiek mówić, czy po prostu cieszyć się jej dobrym humorem.
Około 13:00 Viv oderwała się ode mnie, wstała i zaczęła pakować małą torbę do szpitala. Wstałem i poszedłem do warsztatu. Próbowałem pracować, ale pierwszy raz poczułem, że nie powinienem teraz zostawić Vivienne. Wróciłem więc do sypialni. Położyliśmy się razem na łóżku.
Czas mijał powoli ale o 18:00 byliśmy już na oddziale. Viv leżała na sali, przebrana w swoją piżamę. Siedziałem przy łóżku i milczałem. Przed północą musiałem wyjść z oddziału, a nie chciałem jej zostawiać. Kiedy o 23:15 przyszła pielęgniarka opuściłem salę. Schowałem się w łazience na korytarzu i kiedy wszystko przycichło wróciłem na salę.
- Co tu robisz? - zapytała szeptem.
- Idę spać - wzruszyłem ramionami, wsuwając się na łóżko obok niej.
- Jeżeli pielęgniarka się dowie... -zaśmiała się cicho.
- Cicho, śpij - szepnąłem, przytulając ją do siebie.
Viv położyła głowę na mojej piersi i czułem, że była mi wdzięczna, że jej nie zostawiam. Usnęła po chwili. Leżałem, sunąc palcami po jej plecach. Nie mogłem usnąć, ale też nie chciałem. Wiele razy już obserwowałem ją podczas snu, tak bardzo to lubiłem. Była wtedy taka bezbronna i czułem się w obowiązku ją chronić.
Obudziłem się po wschodzie. Od razu zauważyłem pielęgniarkę, stojącą nade mną. Chciała zacząć krzyczeć, ale przystawiłem palec do ust.
- Nie chciałem jej zostawić - szepnąłem.
Kobieta pokręciła głową i wyszła. Uśmiechnąłem się pod nosem i położyłem głowę na poduszce. Viv obudziła się, kiedy przyszła jej lekarka.
- Panno Leviera. Muszę już zabrać Panią na salę - powiedziała.
Dwóch mężczyzn zabrało ją razem z łóżkiem. Szedłem za nimi, nie puszczając dłoni Viv.
- Będzie dobrze - uśmiechnąłem się lekko.
- Obiecujesz?
- Obiecuję - szepnąłem i rozdzieliliśmy się.
Wróciłem na salę. Oczekiwanie zawsze jest najgorsze. Wiesz, że jest w najlepszych rękach... Ale nadal masz wątpliwości, czy wszystko pójdzie dobrze.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top