1

"Nie ma zbyt wiele cza­su, by być szczęśli­wym. Dni prze­mijają szyb­ko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpi­suje­my marze­nia, a ja­kaś niewidzial­na ręka nam je przek­reśla. Nie ma­my wte­dy żad­ne­go wy­boru. Jeżeli nie jes­teśmy szczęśli­wi dziś, jak pot­ra­fimy być ni­mi jutro?"

Vivienne

Mówiono nam, że szczęście jest naszą matką.

Nieszczęście- wychowawcą.

Zawsze starałam się być szczęśliwa.

Dla siebie. By zapamiętać te najlepsze dni.

Dla Tony'ego. By zawsze pamiętał mnie uśmiechniętą.

Po tym wszystkim, jestem zmęczona życiem.

Wiem, że nie powinnam się poddawać.

Wiem, że powinnam walczyć o to, o co zawsze walczyłam.

Wiem, że powinnam być szczęśliwa... ale nie potrafię.

Może to moje ostatnie oddechy?

Może to moje ostatnie pocałunki?

Może to moje ostatnie kroki?

Może to ostanie noce w naszym łóżku?

Może to ostatnie łzy, wylane pod wpływem emocji?

Nikt nigdy nie wie, czy zagrożenie dotknie akurat Ciebie.

Zawsze mówią, że są szanse.

A potem umierasz.

Tak nagle.

Zostawiasz wszystko przez czyjś błąd.

A może na własną odpowiedzialność, bo mogłeś wtedy żyć?

Takie myśli krążą w mojej głowie od czasu diagnozy.

"Pani mózg nie jest już taki jak wcześniej..."

"...wiele części zaczęło obumierać."

"Potrzebuje Pani operacji..."

Cały czas dźwięczą mi w głowie słowa dr. Shepherd'a.

W sumie to nie wiem, dlaczego się na nią zgodziłam.

Dla siebie?

Dla Tony'ego?

By mógł mieć nową mnie?

Vivienne, która po innym zabiegu, będzie mogła urodzić mu potomstwo?

Vivienne przed którą kiedyś będzie mógł klęknąć?

Vivienne, za którą się kiedyś ożeni?

Zrobiłam to tylko po to, byśmy mogli być szczęśliwi.

Tacy jak kiedyś...

- Kochanie - z zamyślenia wyrywa mnie szept Tony'ego.

- Tak?- odpowiadam szeptem.

- Musisz wiedzieć, że jesteś moją pierwszą i najlepszą dziewczyną - szepnął.- Nie chcesz mnie zmieniać. Tego potrzebowałem. Takiego związku. Z Tobą.

- A Pepper?

- Pieprzyć Pepper - powiedział.- Ona nie wiedziała, co czuje. Byliśmy razem tylko dlatego, że była blisko mnie, kiedy tego potrzebowałem. Nie nazwę tego związkiem.

- Kocham Cię - szepnęłam wtulając się w jego pierś.

- Ja Ciebie jeszcze bardziej - szepnął całując mnie w czoło.

Od trzech dni leżę na oddziale neurologicznym, gotowa na kroki lekarzy.

Nadal nie wierzę w to co się dzieje.

Będę miała operację. Na otwartym mózgu.

Przez to mogę stracić pamięć.

Mogę umrzeć.

Nie chcę umierać.

Chcę żyć.

Chcę cieszyć się każdym kolejnym dniem.

Chcę z radością patrzeć na dwie kreski na teście ciążowym.

Chcę uśmiechać się na widok Tony'ego ze swoim pierworodnym w ramionach.

Chcę płakać razem z moim maleństwem.

Chcę się zestarzeć.

Ale cóż... trzeba być twardym, by tu przeżyć.

Tony

W końcu przyszedł ten dzień.

Vivienne zostanie uśpiona i zoperowana.

Okropnie się boję.

Nawet bardziej, niż wcześniej kiedy wylądowała w szpitalu.

Teraz stawką jest jej życie.

A później, jeżeli przeżyje, jej powrót do normalności.

O 10:00 przychodzi dr. Shepherd.

- Dzień dobry - wita nas uśmiechem ale nam obojgu nie dopisują nastroje.

Widząc to Shepherd przechodzi do rzeczy.

- Więc dziś otworzymy Pani czaszkę, by usunąć obumarłe części mózgu.- Za chwilę dwaj pielęgniarze zawiozą Panią na salę - dodał wychodząc.

Cały czas ściskam dłoń Viv. Po chwili przychodzą dwaj mężczyźni i zabierają ją. Idę zaraz obok niej, trzymając ją za dłoń. W końcu dochodzimy do sali operacyjnej.

- Dalej nie może Pan wejść, Panie Stark - informuje mnie jeden z nich.

Pochylam się nad Vivienne i składam pocałunek na jej czole.

- Będę czekał - powiedziałem.- Kocham Cię.

- A ja Ciebie - szepnęła i zabrali ją do środka.

Opadłem na krzesło tuż przy wejściu i uzbroiłem się w cierpliwość.

Mam tylko nadzieję, że wszytko pójdzie zgodnie z planem.

Przez następne godziny przez salę operacyjną przewijały się pielęgniarki donoszące krew.

Nie jestem w stanie już siedzieć, więc chodzę z kąta w kąt.

W końcu około 19:00 dr. Shepherd wychodzi z sali.

- I co z nią?-pytam od razu.

- Usunęliśmy wszystko - powiedział.- Ale...

- ...ale?- powtórzyłem.

- Panna Leviera straciła masę krwi - powiedział.- Wprowadziliśmy ją w śpiączkę. To tylko dla jej bezpieczeństwa. Mózg nie będzie musiał reagować. Będzie w stanie spoczynku, dzięki czemu szybciej stanie na nogi.

- Ile to może trwać? Cała ta śpiączka?

- Trudno powiedzieć. Parę tygodni do 6 miesięcy. Jeżeli jej stan nie poprawi się przez 6 miesięcy oznacza to śmierć mózgu.

- Żee co?- zająknąłem się.- Śmierć mózgu?

- Tak, ale to nie jest sygnał, że tak będzie w jej przypadku - powiedział.- Musimy dać jej czas. Przepraszam.

Odszedł.

Zaraz po nim, Ci sami pielęgniarze pchali łóżko Vivienne. Była podłączona do masy urządzeń. Głowę miała w bandażu. Pod obojczykiem miała założone wkłucie. Miała na rękach całą masę wenflonów, podających kroplówki i krew.

Przejechali z nią na salę na neurologii, blisko intensywnej terapii.

Usiadłem przy jej łóżku i ująłem dłoń, wolną od wenflonu.

I znów poczułem się jak tamtego dnia, kiedy zobaczyłem Vivienne w szpitalu po wypadku.

- Przepraszam - szepnąłem. W oczach stały mi łzy.- To wszystko moja wina. Wyłącznie moja. Niczym nie zawiniłaś. To ja wkopałem Cię w takie bagno.

Odpowiedziała mi cisza.

Znów ta okropna cisza.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top