Rozdział 13

𝓡𝓱𝓮𝓪𝓵𝔂𝓷𝓷

Wiatr zaszumiał, poruszając czubkami drzew. Przeciągłe jęki strzelistych topoli i olch kołyszących się leniwie nad ich głowami, przecięły nawoływania wilgi. Życie, którego Rhealynn tak uparcie się trzymała, nagle na tych kilka chwil nabrało ciepła i pastelowych kolorów, choć świat pozostał okrutny. Niebo nie rozbłysło feerią barw, a ziemia pod ich stopami nie zadrżała. Tylko mała Alessia przestała być złudzeniem, niedoścignionym marzeniem. Rhealynn ściskała w ramionach żywy i bardzo prawdziwy powód do dalszej walki.

— Rhea — szepnęła, wciskając twarzyczkę w zagięcie jej szyi.

— Musimy porozmawiać — wyszeptał niemal bezgłośnie, gdy do ich uszu dobiegł odgłos drobnych gałązek trzaskających pod stopami Magnusa i piastunki. Alessia niemal niezauważalnie skinęła głową, uwalniając ją z uścisku.

Rhealynn podniosła wzrok na zmierzającą ku nim wysoką kobietę o szerokich ramionach. Gładko zaczesane w wysoki kok włosy podkreślały surowe spojrzenie i zaciśnięte w wąską kreskę, blade usta. Przywdziała długą do połowy łydek, prostą czarną spódnicę i beżową lnianą koszulę, jak dziesiątki innych kobiet, które mijali na ulicach Miasta z Granitu. Wyróżniała ją tylko okrągła brosza ze złota przypięta do piersi, która przedstawiała trzy góry i usiane gwiazdami z agatu niebo.

Dźwięki dookoła straciły na ostrości, podobnie jak tocząca się przed nią rozmowa Magnusa z piastunką, gdy ostry ból uderzył Rhealynn w skronie. Podparła się ręką, by nie upaść. Ostry kant jednego z kamyków, którymi wyspano dróżkę, nie wyrwał jej ze spirali oszołomienia. Otworzyła usta, by wziąć wdech, ale płuca nie drgnęły. Nim panika wdarła się do trzepoczącego w piersi serca, zalała ją fala obrazów. 

Ostatnie wspomnienie ze Smoczej Wyspy. 

Hakan ukucnął przed nią i mówił coś do niej z ponurym wyrazem twarzy, ale nie słyszała jego słów. Jej uszy wypełniała cisza, przerywana jedynie trzaskami wijących się języków ognia ze spalonych ciał pobratymców. Król machnął na jednego ze swoich żołnierzy i Rhealynn mignęło przed oczami popiersie z tym samym wizerunkiem gór, który widniał na broszy piastunki.

Odpłynęła. Koszmar rzezi w Kamiennej wiosce całkiem ją pochłonął. To, co przykuło resztki jej uwagi to żołnierz za plecami Skavlanda. Odziany w zbroję z zielonym poblaskiem gwardzista obrócił się w jej stronę. Rysunek pod krzaczastą brodą przedstawiał nie szczyty, a samotną olchę, której pień drzewa otulał dziki bluszcz. 

Zamrugała, próbując dostrzec malunek na czarnej zbroi żołnierza stojącego po drugiej stronie ogniska, ale urywek tamtych wydarzeń stracił na ostrości i powoli znikał za gęstniejącą mgłą zapomnienia, nieważne jak bardzo starała się utrzymać obraz przed oczami.

— Rhealynn. — Miękki głos Magnusa wyrwał ją z nasiąkniętego krwią braci letargu. 

Otrząsnęła się i zadarła głowę, napotykając jego lazurowe tęczówki. Obejmował ją ramieniem, podtrzymując delikatnie za łokcie. Oszołomiona patrzyła w tę łagodną twarz, z której opadła maska uprzejmości podszytej nutą cynizmu i próbowała znów odnaleźć swoje miejsce w tej nieznanej rzeczywistości. Siedziała na twardym gruncie, ale wydawało jej się, że nogi straciły podparcie, ciągnąc za sobą duszę w odmęty rozpaczy. 

Wciągnęła gwałtownie powietrze, nie mając siły się przeciwstawić, gdy Magnus przycisnął ją mocniej do piersi. Czuła mięśnie poruszające się pod jego skórą tak wyraźnie, jakby obroża na jej szyi straciła moc. 

— Magnus. — Ostry głos Alessi przeciął otępienie i ostatecznie wyciągnął Rhealynn z głębi marazmu, w której tonęła. Drobna smoczyca chwyciła ją za łokcie i wbijając w nie mocno palce, szarpnęła nią do góry. Pomimo protestów księcia, wyrwała niezdolne do ruchu ciało z jego ramion. 

Rhealynn tego właśnie potrzebowała. Zaczerpnęła tchu i siłą rozpędu dźwignęła się na kolana, a potem podniosła, prostując dumnie.

— Zabiorę ją na spacer do malinowego kącika — zarządziła Alessia i klepiąc poufale Magnusa po plecach, pociągnęła Rhealynn na tyły rezydencji. — Tak, wiem, Davino! Mam się nie oddalać!

Obie przyspieszyły kroku i nie zatrzymały się, dopóki nie znalazły się za bujnymi krzakami purpurowych róż. Po kilku krokach ich oczom ukazał się rozległy ogród bez jakiegokolwiek planu zagospodarowania przestrzeni – kontrolowany chaos. Pomiędzy klombami różnobarwnych kwiatów, schludnych ogródków warzywnych i krzaków uginających się pod dorodnymi owocami pyszniło się oczko wodne o nieregularnym kształcie, nad którym górował drewniany mostek. Pozbawiony poręczy, mimo wszystko wydawał się zapraszać do spaceru po nieheblowanych deskach. Jednak Alessia przeszła obok, nie zaszczycając nieruchomej tafli wody nawet jednym spojrzeniem.

— Czy widziałaś moich rodziców? — wyszeptała, rzucając okiem przez ramię. Rhealynn podążyła za jej wzrokiem, ale nie dostrzegła nikogo.

— Nie. Widziałam tylko z Casimira...

— A on widział moich rodziców? — dopytywała, zatrzymując się tak blisko obsypanego czerwonymi kwiatami krzewu azalii, że drobne płatki musnęły jej alabastrowy policzek.

— Nie wiem — odpowiedziała po chwili, patrząc na nią przepraszająco. 

Młodziutka Alessia była jeszcze bardzo przywiązana do rodziców. W tym wieku smocze młode nie odstępowało rodzicieli na krok, ewentualnie znajdowało się w pobliżu kogoś ze starszych. Dopiero niedługo miała wsiąść na plecy swojego ojca i po raz pierwszy wzbić się w przestworza...

Alessia zacisnęła wargi w wąską kreskę. W brązowych jak jesienne kasztany oczach błysnął strach, który niemal od razu zniknął, ustępując miejsca uporowi.

Uporowi godnemu prawdziwego smoka.

— Co robimy, skoro...

— Musisz mi opowiedzieć wszystko, co pamiętasz z wydarzeń na Smoczej Wyspie — przerwała jej Rhealynn, oglądając się pospiesznie przez ramię. Nadal otaczały je tylko ptaki i czająca się za murami łania, która kopytem rozgarniała suche liście.

Alessia drgnęła i spuściła głowę, wbijając wzrok w czubki swoich trzewiczków. Jasne jak kłosy pszenicy włosy przykryły obrożę i Rhealynn na chwilę zapomniała, że są w Księstwie Gór, a nie w domu.

— To wszystko nasza wina — odezwała się w końcu zachrypniętym głosem. Uniosła drobne dłonie i chwyciła wstążeczkę, schludnie uwiązaną z przodu sukienki. Skubała ją między palcami, szukając odpowiednich słów i Rhealynn dała jej ten czas, by się pozbierać, choć wszystkie w niej buzowało, krzyczało, by pospieszyła młodziutką smoczycę. Alessia starła się ze wszystkich sił zapanować nad zawodem, który wykiełkował w jej sercu, gdy nie dostała żadnych wieści o rodzicach, Rhealynn czuła w kościach tę wewnętrzną walkę dziewczynki. — Poszliśmy z Havarem na plażę łowić ryby.

— Kto poszedł?

— Ja, Cilka i Demir — dodała szybko, okręcając ozdobę wokół palca. — Nie słyszałam ich. Nie widziałam... Rycerze w czarnych zbrojach wyskoczyli zza łodzi i chwycili Cilkę.

Najmłodsze smocze dziecko na Wyspie. Rhealynn przełknęła ślinę. Młodziutka Cilka nie sięgała jej bioder. 

— Havar ich nie słyszał? 

— No nic nie mówił... Nie słyszał...

— Żołnierzy w zbrojach? — upewniła się Rhealynn, unosząc brew w pytającym geście. To było niemożliwe, żeby smok nie słyszał szczęku metalu z tak niewielkiej odległości, a nie wierzyła, że niezgrabni ludzie poruszali się bezszelestnie. — Co było dalej?

— Trzymali nóż na gardle Cilki, więc jak kazali nam założyć te obroże to, to zrobiliśmy... Havar też. Baliśmy się, że ją skrzywdzą... Nie wiedzieliśmy, kim są... — wyjaśniała gorączkowo, a jej głos stawał się coraz bardziej piskliwy. 

Rhealynn położyła dłonie na jej ramionach i odszukała wzrokiem jej błyszczące od łez oczy. Wiedziała, co było dalej. Pochwycili najsłabszą z nich, a potem terroryzowali wszystkich, grożąc, że ją zabiją. Gdy kolejne smoki się poddawały, zakładali im obroże albo...

— Część zabijali — wydusiła Alessia, biorąc głęboki wdech. — Kazali zakładać obrożę, a potem jeden z gwardzistów wbijał nóż w serce i zdejmował obrożę i... Było ich coraz więcej... — Słowa wymykały się z jej ust bez ładu, ale Rhealynn rozumiała, co próbuje jej przekazać. 

Członkowie Federacji Księstw Morza Perłowego mieli plan doskonały: pochwycić najsłabszych z nich i szantażować nimi dorosłe w pełni sił i zdolności smoki. Takich jak Casimir. Wiedzieli, że nie zapanują nad wszystkimi smokami, a najwyraźniej nie mieli tyle obroży, więc część z nich musieli wyeliminować. Ich doskonały plan miał tylko jedną dziurę. Oszczędzili dzieci, które od rozwinięcia skrzydeł dzielił dziesiątki, jeżeli nie setki lat. 

Skąd ta pomyłka? Bardziej by im się przydał nawet stary smok, niż dziecko, jeżeli chcą ich posłać na wojnę. Czyżby Josuemu udało się to ukryć przed imperatorem? Nawet jeżeli tak, to już dawno musieli połączyć wszystkie kropki. Jaką podejmą decyzję? Zabiją dzieci, czy będą czekać, aż te dorosną wystarczająco, by móc zmienić swoją formę? 

I spopielić wszystko oddechem.

— Nie rozumiem tego — odezwała się nagle Alessia, nie spuszczając z niej ponurego wzroku. — Widziałam, jak zabijali naszych. Podrzynali gardła i wyrywali serca, a Magnus... On i Hakan są dla mnie... dobrzy. Dlaczego?

— Bo chcą cię wcielić do swojej armii i zmusić do udziału w wojnie.

Wspomnienie błękitnych tęczówek Magnusa, gdy patrzył na nią z troską, tuląc do swojej piersi, zaszło mgłą i zniknęło w lejącej się niczym gęsta lawa nienawiści. Rozerwie Magnusa Skavlanda na kawałki, będzie odrywała jego mięśnie od kości, a potem łamała je, rozkoszując się ich trzaskiem, gdy Hakan będzie błagał o łaskę dla brata. Ich dni są policzone. 

A potem Rhealynn wyruszy do Stolicy.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top