Przedstawienie musi trwać a cel uświęca środki

Kochani, ten wpis podzieliłam na części, bo boję się, że jednolity byłby niezrozumiały. Ostrzegam, że merytorycznie i stylistycznie może odstawać, ponieważ będzie bardzo emocjonalny, i pisze go w pierwszej chwili, kiedy po upadku Daniela jestem w stanie coś napisać, sensownego na temat tego co się dzieje w Planicy.

Kiedy usłyszałam, że organizatorzy będą się starali zapewnić zawodnikom warunki do pobicia rekordu świata, stwierdziłam, że to się źle skoczni. Jasne, rekord Krafta jest już stary (4 lata), ale nie starajmy się go pobić za wszelką cenę w Planicy. Dlaczego? Może dlatego, że Kamil Stoch lądował w mocnym przykucu te 251,5 metra na tej skoczni, tak samo jak lecący 0,5 metra dalej Ryou?

Czułam, że coś się stanie, ale raczej obstawiałam, że Halvor zapomni wylądować, ktoś spróbuje lądować na Ammanna (czyli wywróci się do przodu jak Simi w 2015 w trakcie TCS). Naiwnie stwierdziłam, że nie dopuszczą do sytuacji z 2014 jaka miała miejsce z Thomasem. Upadek w locie na mamucie... A jednak.

Czy ja obwiniam organizatorów? Po części.
Czy ja obwiniam FIS? Po jeszcze większej części.

Nie obwiniam Daniela, jak pisałam wielokrotnie, skoczek spadający na belce ma prawo wierzyć, że przy minimalnym błędzie ma szansę oddać bezpieczną próbę. A trener, że nie pośle zawodnika na pożarcie.

Ale po kolei.

    W czwartek wróciłam do domu na styk. Wchodzę do domu i cisza. Patrzę na telewizor, akurat lecą reklamy, a rodzice siedzą jakby się coś stało. Mama powiedziała, że Tande upadł. Zapytałam się czy wstał o własnych siłach, bo te jego kolana... Mama mi przerwała i powiedziała, że Daniela reanimowali.

    Nie wiedziałam co powiedzieć. A potem pokazali ten upadek. Na pierwszy rzut oka, wyglądał jak powtórka upadku Thomasa. Oczywiście, tak jak większość specjalistów z tv, przypomniały mi się skoki Daniela z treningów TCS, gdzie robił bardzo podobny błąd tylko, że tam lądował bezpiecznie na dwie nogi.

    Obejrzałam potem upadek w internecie z dwa trzy razy. Nie mogłam dostrzec błędu Daniela. To znaczy, skręcało go, ale skoczków, których skręcało dzisiaj z Halvorem na czele było kilku jak nie kilkunastu. Ktoś sugerował za agresywne wyjście z progu, może, ale jest paru, którzy robią to agresywniej.

    Moim zdaniem parę metrów po wyjściu z progu, które pewnie było trochę krzywe pojawił się trochę za mocno podmuch wiatru i to przesądziło. No chyba, że tak jak w przypadku Thomasa coś było nie tak ze sprzętem chociaż, narty na szczęście odpiely się bardzo szybko i nie stanowiły dodatkowego zagrożenia.

    W takim razie gdzie wina organizatorów, Fisu?

Słoweńcy chcieli zorganizować konkurs czwartkowy i piątkowy rano, bo w Planicy, w marcu zawody się robi rano i koniec, tak samo jak w Wiśle w listopadzie robi się po południu i koniec. Ale niestety, istnieje coś takiego jak telewizja, która daje pieniądze i musi zarobić. I stwierdziła, że długi weekend w Planicy nie może być cały rano. No dobra to przenieśli na popołudnie. Gdzie wiadomo jak to może wyglądać. Plus nikt nie zapewnił przenośnego sztucznego oświetlenia na wypadek, gdyby serie trzeba było rozgrywać po ciemku.

    W każdym razie Daniel, skacząc w czwartek serii próbnej bodajże o 14 20 był narażony bardziej niż gdyby były seria próbna rozgrywana była o 9.

No, ale kto skoki w TV rano w czwartek będzie oglądał.

Przyznam szczerze, że jeszcze jedną rzeczą, która mnie zaskoczyła, to był fakt, że to była seria próbna. Przecież te najbardziej spektakularne wypadki zawsze mają miejsca w konkursach...

I tu właśnie przejdziemy do drugiej części

Pamiętacie, jak pisałam o nienormalnych konkursach na skoczniach normalnych, że niewielki rozmiar prowokuje sędziów, organizatorów, miłościwie panującego nam Sandro do tego aby ryzykować, ciągnąć siłę konkursy, które nie mają prawa bytu?
Logiczne by było postawienie tezy, że na mamutach są ostroźniejsi... No nie.

Mamut w grudniu 2020 był pomysłem kontrowersyjnym, ale dzięki temu, że wszyscy zdawali sobie sprawę, że skoczkowie nie są jeszcze na to fizycznie gotowi, to udało się rozegrać MŚL bezpiecznie, wręcz asekuracyjnie, sprawiając, że wyniki metrowe najlepszych były takie se, ale za to zakończone szczęśliwie.

    A potem, cztery miesiące później wszyscy pompują balonik, bo rekord świata, bo Piotr Żyła, bo Słoweńcy i Norwegowie, bo Kraft, ehh. Nie.

    To boli. Bardzo tym bardziej jak się spojrzy w przeszłość. Mamuty, ale duże skocznie też, pokazują jasno, nie sprawdza się czy tym razem się uda. Bo nawet jeżeli coś nie stało się od wielu, wielu lat, to nie znaczy, że zostało ogarnięte o co w tym chodzi.

W 2014 roku skoczny świat się zatrzymał. Jeden z najbardziej utalentowanych i doświadczonych skoczków jak szmaciana lalka runął na bulę, przekoziołkował i... Już cisną się łzy do oczu.

   Na dole już czeka zespół medyczny, sam Hoffer, Morgi zasłaniany jest kocem przed widownią. Cisza. Kamera pokazuje Pointnera, który od odwraca się, nie może patrzeć na to wszystko. To był konkurs, były kamery, widzowie w realu, przejmujący głos speakera, bo to przecież na rodzimej skoczni.

Thomas trzeci raz w życiu nie sprawdził linek zabezpieczających, czegoś, z czego część skoczków do tamtego momentu rezygnowała ot tak.

   Czym to zaskutkowało? Asekuranctwem jeżeli chodzi o pozostałe mamuty w tamtym sezonie i co? I bardzo dobrze.

2017 rok Vikersund - największa skocznia świata. Magiczny konkurs drużynowy, w którym skoczkowie w bezpiecznych warunkach osiągali niesamowite rekordy życiowe, a Kraft świata.
Niedziela, ten sam rok, ta sama skocznia, dzień później. Upada Kevin Bickner 20latek z USA, bo nie wiedział, jak ma wylądować, gdy przy HS nadal ma wiatr pod narty.

Warunki były takie, że mógł paść kolejny rekord świata. Jury mogło obniżyć belkę, ale by to zepsuło show, z którego cudem Kevin wyszedł cało.

2018 i 2019 nic się nie dzieje. Spokój, cisza na mamutach. Nawet Domen chociaż aż się prosi o upadek ze swoją głową pomiędzy nartami nie koziołkuje.

2020 - też nic.

2021 - po sezonie gdzie jedynym mamutem był Kulm, gdzie w tym sezonie skakano tylko w Planicy, organizatorzy chcą rekord świata i wiecie co? Nawet jeżeli go dostaną, jutro czy w niedzielę, to i tak zawsze będzie to rekord z tego weekendu, w którym upadł Daniel Andre Tande Mistrz Świata w Lotach z 2018 roku.
Bo Fis nie mogło dać kasy i zorganizować pełnego zastępstwa za Vikersund tydzień wcześniej na Planicy rano, bo tv nie mogło transmitować skoków z Planicy rano.

2021 r - Andreas Stöeckl patrzy za upadającym Danielem, potem zaczyna płakać. Kolejne dni wygląda tak, jakby miał ochotę rzucić to wszystko i wyjść z gniazda trenerskiego, z którego widział upadek swojego zawodnika.

Ale wiecie co jest moim zdaniem najgorsze, że nadal pyta się pozostałych zawodników o tamten upadek.

Pamiętam jak dwa lata temu w Zakopanem upadł David Sigel, tuż po nim skakał Kamil. Skok mu nie wyszedł. A weekend miał raczej udany. Dziennikarze zapytali się co się stało, czy spóźnił, czy co. A Kamil powiedział tylko, że przed nim upadł facet, z którym jeszcze przed chwilą wymienił parę zdań.

    Kamil wymienił z nim parę zdań. David był nowy w PŚ. A tu? Pytają Halvora, co mu nie wyszło. Co nie wyszło. Godzinę po tym, jak po raz ostatni widział nieprzytomnego kumpla i wie tyle, że odesłali go śmigłowcem do szpitala. Gdzie jest empatia?
Pytają się Stöeckla, który od pięciu lat, rok w rok trenuje Daniela i spędza z nim więcej czasu niż z własnym dzieckiem. Pyta się o to faceta, który praktycznie w każdym roku musi się zmagać z kontuzją, któregoś ze swoich skoczków, bo okropnym wypadku na skoczni...

Ale najokropniejsze było to, że oni dokończyli tę serię próbną. Po co? Dlaczego? Czy to nie był jasny sygnał.

A dzisiejszy konkurs?
To był żart. Ciągnięcie tego w nieskończoność. Pieprzone step by step panie Sandro. Gorzej, jak jutro, albo pojutrze metoda step by step poskutkuje czymś gorszym. Czy tym, co Sandro musiał przejąc po Hofferze musi być ta buta? Ta pewność, że wie się najlepiej? Ehhh.

Na koniec w tym wpisie nie może zabraknąć ostatniego elementu układanki. Przedskoczków.

Wiecie, kto był przedskoczkiem na MŚwL w 2018 roku? Maciej Kot, tak Horngacher mu to załatwił, aby poskakał na MŚwL na mamucie. I wiecie co? To był idealny kandydat. 27 lat, 244,5, rekord życiowy, dwunastoletnie doświadczenie.
I warunki w Oberstdorfie w pierwszym dniu były całkiem ok.

A wiecie kto był przedskoczkiem za 120€ dziennie w 2016 na Kulm na imprezie rangi mistrzowskiej?

Lukas Mueller. 25 lat parę startów za sobą. Tylko bardzo trudne warunki pracy, w gęstej mgle na pieprzonym mamucie. Wiecie co się stało? Upadł na 158 metrze. Złamany kręgosłup, po trzech latach był w stanie samodzielnie przejść 100 metrów. 50 metrów krócej niż wtedy udało mu się przelecieć.

Wiecie, jak przed telewizorem zareagował na to jego przyjaciel Morgenstern? Płakał, dwie godziny, nie było go obok, nie widział na żywo, a płakał, bo wiedział czym to się może skończyć. Ale Lukas przeżył. Cudem.

Najgorsze w tej historii wydarzyło się jednak później, kiedy Lukas musiał w sądzie walczyć z austriackim związkiem o odszkodowanie, bo przecież to oni nie zapewnili mu bezpiecznych warunków pracy.
Wiecie jak związek się bronił? Że dla Lukasa nagrodą była możliwość skakania na mamucie. No nie.

I tu przypominają mi się słowa któregoś z panów ze skijumping.pl: O grozie wypadku Tandego świadczył fakt, że nikt nie pytał czy coś sobie złamał. Tylko po prostu czy żyje.

Na pewno nie poruszyłam wszystkiego co chciałam. Na pewno tekst jest emocjonalny i stylistycznie kiepski, ale po prostu musiał powstać, bo to co się stało w czwartek... Mam nadzieję, że zakończy się inaczej niż u Thomasa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top