XIV

Edit: @Loki_and_My napisała przeurocze zakończenie tego rozdziału. Mega mi się spodobało, więc wzięłam je w kwadratowy nawias [...] <--- (czyli coś takiego) i wkleiłam je na końcu rozdziału. Wszystkie prawa do tego fragmentu należą do @Loki_and_My, a cała reszta tego tekstu do @Gocja007 (to ja jakby ktoś nie wiedział) Potraktujcie to jako przeprosiny za tak gówniane zakończenie tej książki. Miłego czytania!

- Jest wkurzony - oznajmiał Natasza w momencie gdy piąty z rzędu worek treningowy leci przez całą siłownie, by wylądować pod ścianą, gdzie dołączył do sowich poprzedników. 

Razem z Tony i Clintem siedziała na jednej z ławek do podnoszenia ciężarów i obserwowała jak Peter wyżywa się na bogu ducha winnych wokach. Choć w sumie to dobrze nie wyżywa się na tych winnych. Nie jest pewna czy przeżyła by taki cios.

- Na maksa - zgadza się Clint.

- Irytuje go, że traktujemy go jak dziecko - wyjaśnia Tony.

- Jest dzieckiem - zauważa Natasza.

- Nie w tym sensie - tłumaczy miliarder - Pete nie potrzebuje ciągłej opieki i ochrony. Jest samodzielny.

- Mówi człowiek, który próbował zabronić mu absolutnie wszystkiego tylko dlatego, że się martwił - kpi z niego Wdowa.

- Nie widziałaś go w sierocińcu - mówi Stark w swojej obronie - To był wrak człowieka. 

- Słyszę was - mruknął Peter, który po rozwalaniu szóstego z rzędu worku treningowego skierował się w ich stronę - Nie wściekam się. Po prostu czuję, że wszyscy przesadziliście. Nie powiedziałem wam przypadkiem, że to sprawa między mną a Tony'm i że zamierzam ją rozwiązać SAM? - pyta wyraźnie niezadowolony.

Clint i Natasza spojrzeli po sobie, jakby chcieli ustalić najlbezpieczniejszą odpowiedź.

- Martwiliśmy się - odzywa się w końcu Clint.

Peter wzdycha.

- Dlaczego wszysscy ostatnio potrafia się tylko na marwić? - pyta się sufitu.

- Pete... - zaczyna niepewnie Tony - Nie ma nic złego w tym, że ktoś chce się o ciebie troszczyć.

Peter posyła mu smutny uśmiech i najwyraźniej chce coś powiedzieć, ale przerywa mu to nagłe pojawianie się w Drzwiach zdyszanego Kapitana Ameryki.

- Tony, Pete uważajcie... - mówi - Natasza i Clint...

Przerywa by spojrzeć na kratkę od wentylacji leżącą na podłodze, potem na sześc rozwalonych worków i w końcu na Natasze, Clinta oraz Tony'ego siedzących na ławce do do podnoszenia ciężarów i stojącego nad nimi Petera z kwaśną miną.

- Wybaczcie - przeprasza niezręcznie Steve - Ja po po prostu... - 

- Niech zgadnę ,,martwiłeś się"? - przerywa mu Peter.

- Tak, skąd wiedziałeś? - pyta zdziwiony

- Chyba zaczynam dostrzegać problem - komentuje  znienacka Natasza - Wszyscy ciągle się martwimy, podczas gdy Peter doskonale radzi sobie ze wszystkim dopóki, ktoś z nas nie wjedzie z butami doskonale kontrolowana przez niego sytuacje.

- Wow - Peter spojrzał na nią zaskoczony - Sam bym tego lepiej nie ujął.  

Clint podrapał się po głowie jakby rozkminiał coś naprawdę trudnego.

- Czy to coś złego, że martwimy się o naszego mini Avengera? - zapytał.

Peter przewrócił oczami na znienawidzony przydomek, jednak mimo to mały uśmiech mignął mu na twarzy.

- Nie, niewielka troska jest w porządku - mówi miękko - To miłe. 

- Mu chodzi o to, że z nas wszystkich tylko jeden w tym pomieszczeniu prawie może być nadopiekuńczym rodzicem. - oznajmia Tony dumnie.

- Więc kim my niby jesteśmy? - pyta urażony Clint.

- Bandą we wszystko wtrącających się pseudo-rodziców - odpowiada Tony po chwili zastanowienia - To mój dzieciak, więc tylko ja ma prawo się martwić.

Peter prychnął próbując powstrzymać śmiech. 

- Nazwałbym was raczej dysfunkcyjną drużną cioteczek i wujaszków - oznajmia z pełną powagą - Takich przemiłych, że aż do rany przyłóż, ale jednocześnie tak nie kumatych, że można się tylko śmiać.

- Nie wiem czy to był komplement czy wręcz przeciwnie - mówi zdezorientowany Steve

- Pozwólcie, że potraktuje to jako to pierwsze i przytulę naszego uroczego dysfunkcyjnego siostrzeńca - informuje wszstkich Barton i robi to co zapowiedział.

Peter roześmiał się gdy Clint rzucił się na niego i zamknął w niedźwiedzim uścisku. Śmiał się też kiedy Tony wyrwał go z tego uścisku nazywając go swoim dzieckiem i mówiąc, że tylko ona ma prawo go tak długo przytulać. I uśmiechał się gdy Natasza postanowiła mu przypomnieć, że proces adopcyjny się jeszcze nie zakończył.

Kochał swoja dysfunkcyjną rodzinę. 

***

Tego wieczoru Peter leżał na dachu wieży wpatrując się w gwiazdy.

Tyle się ostatnio w jego życiu wydarzyło!Tak wiele się zmieniło, ale Peter szczerze pokochał każdy aspekt swojego nowego życia. Tylko...

- Czy wolno mi być teraz szczęśliwym? - zapytał gwaizdy - Teraz gdy straciłem wszystko?

- Powiesz tak jaszcze raz, a przysięgam, że cie wydziedziczę - mówi Tony, który nie wiadomo kiedy pojawił się na dachu.

- Jeszce nie możesz - śmieje się Peter podnosząc do siadu - Oficjalnie nie jestem jeszcze twoim dzieckiem. 

- Przyniosłem ci gorącą czekoladę, ale skoro zaprzeczasz faktu bycia moim dzieckiem... -specjalnie nie kończy, by dać chłopcy czas na zaprzeczenie. 

- Cofam to - oznajmia gwałtownie - Jestem STUPROCENTOWO twój.

- Co się dzieję Pete? - pyta siadając obok niego - Czemu nie jesz ze wszystkimi?

- Nic się nie dzieje - zapewnia go - Po prostu nie byłem głodny 

- Pamiętasz co się stało z Clintem, kiedy ostatni raz próbował mnie nie udolnie okłamać? - zapytał go.

- Nie zrobiłbyś mi tego - tłumaczy mu - W końcu jestem twoim dzieckiem. 

Przezornie jednak zabiera gorącą czekoladę z rąk Tony'ego. Oboje wybuchają śmiechem.

- Dobrze ci tu u nas co? - pyta go z uśmiecham Tony

- Chyba nigdy nie byłem w lepszym miejscu - odwzajemnia uśmiech - Jestem tu tak krótko, ale czuję..., że to jest właśnie to miejsce do którego należę. 

- Ale? - dopytuje Tony, słysząc wahanie w jego głosie

- Czy to w porządku? Czy wolno mi się śmiać, przytulać, kłócić, godzić i rozwalać worki treningowe? Nie powinienem się smucić, być nieszczęśliwy? Jej już tu nie ma a ja...- głos mu się lekko załamał - Rozmawiam z moimi bohaterami z dzieciństwa o tym, że są zdecydowanie zbyt nadopiekuńczy

- Pete - Tony obejmuje nastolatek ramieniem i pozwala mu się wtulić w jego klatkę piersiową - Ludzie umierają. Nic nie mów wiem, że to oczywiste. Chodzi o to że... życie jest za krótkie by ciągle umierać z tęsknoty za tymi co już odeszli. Nie ma cię teraz tam gdzie ona jest. Jesteś tutaj. Tutaj jest twoje życie, nie tam. Masz prawo przeżyć to życie szczęśliwie. 

- Przypominasz mi czasem Ben'a, wiesz? - mówi cicho Peter. Tony czuje na koszulce jego łzy, ale nic nie mówi - Zawsze jesteś obok i mogę liczyć, że okażesz mi wsparcie. To miłe.

- Zdradzę ci sekret dzieciaku - przeciska go mocniej do siebie i pochyla się by wyszeptać mu do ucha - Kocham cię. I tak długo jak los mi na to pozwoli, będę przy tobie.

- Tez cie kocham - powiedział cicho - Tato.

[Tony zamilkł. Popatrzył zszokowany na Petera.

- Możesz powtórzyć? - zapytał po chwili. Peter nie wiedział o co chodzi. - Też cię kocham...? - powiedział niepewnie.- Nie to, to co było za tym.-...T-tato. - zająkną się Peter. Antony wstał gwałtownie. Pobiegł do windy i zjechał na piętro gdzie byli wszyscy Avengersi. Peter zjechał zaraz po nim i co zobaczył rozśmieszyło go, choć nie dowierzał czemu to się dzieje. Tony biegał i piszczał po całym salonie. Zachowywał się jak mała dziewczynka, która dostała coś o czym marzyła. Avengersi stali i patrzyli na to z dziwnymi wyrazami twarzy. Jedni chcieli nie wybuchnąć śmiechem, inni zastanawiali się co wziął, że tak się zachowuje, lub tak jak Clint tarzali się ze śmiechu na podłodze (poprawka, tylko on to robił). Nagle to mi się zatrzymał spojrzał na Avengersów i obrócił się do Petera. Zaczął płakać. Peter nie wiedział czemu, myślał że zrobił coś źle. Chciał coś powiedzieć, ale Tony mu przerwał, wytarł łzy wierzchem dłoni i powiedział.

- Obiecuję że będę najlepszym ojcem jakiego w życiu spotkałeś. - podszedł do Petera i go przytulił i znów zaczął płakać. Peter zaniemówił. Po jego policzku spłynęła jedna samotna łza. Łza szczęścia.

- Dziękuje ci. Kocham cię, tato. - i przytulił go jeszcze mocniej.-Ja ciebie też.- wyszeptał.]

THE END

Krótkie, głupie i przesłodzone. Tak to cała ja.

Zdecydowałam się zakończyć tą historie w tym momencie. Nie wściekajcie się, że dałem temu tak kiepskie zakończenie. Nie miałem już weny do tego opowiadania i naprawdę ciężko mi się to pisało. Myślę, że w normalnych warunkach mogłam bym wyciągnąć z tego jeszcze parę rozdziałów więcej, ale wyjeżdżam na cały lipiec i po prostu nie będę mogła wtedy pisać. Chciałem to skończyć za nim wyjadę. Mam nadzieję, że się nie gniewacie. 

Nie kończę oczywiście z Irondedową twórczością. W sierpniu na moim profilu ukaże się kompletnie nowa historia, tym razem dużo krótszą i dużo luźniejsza. Mam nadzieję, że wam się spodoba. 

Dziękuje wam bardzo za wsparcie, wszystkie gwiazdki komentarze i waszą obecność. Gdyby nie wy - już dawno przestałabym, to pisać. Kocham was.

@ Gocja007 

P.S Ne będę mogła odpowiedzieć wam od razu na komentarze, bo mój telefon się zepsuł. Na pewno na wszystkie odpiszę, tylko dajcie mi dzień lub dwa.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top