I

Telefon znowu zaczął grać wesołą melodyjkę. Peter już dawno przestał liczyć który to raz ignoruje połączenie. Nawet nie wiedział kto tak uporczywie do niego wydzwania. Od paru godzin leżał na łóżku odwrócony w stronę ściany, nie odezwał się ani razu, nawet nie ruszył małym palcem u stopy. Chciał po prostu zasnąć. Mimo tego, że doskonale wiedział, że nie zaśnie. Tak samo jak wczoraj i przedwczoraj.

- Jesteś głupkiem Parker - skomentował jego zachowanie Sam, chłopak z którym od dwóch dni dzielił pokój. O ile się nie mylił. Nie miał pewności, że on nazywa się Sam, tak samo jak nie miał pewności czy spędził tu tylko dwa dni. Czas przestaje istnieć wraz z sensem życia.

Peter nie odpowiedział. Nigdy nie odpowiadał. Nawet mu się nie przedstawił, musiała zrobić to za niego opiekunka. Jego współlokator na całe szczęście był bardzo małomównym człowiekiem. Oczywiście nie mógł się równać z Peter'em, który nie odezwał się do nikogo od paru dni. Jak coś mówił, to tylko niezbędne informacje lub formułki bez których jego zdaniem nie dało się funkcjonować. Jeszcze nigdy nie komentował zachowania szatyna. Było to więc coś stosunkowo nowego.

Sam zeskoczył z piętrowego łóżka, siłą przewrócił Peter'a na drugi bok i podstawił mu telefon prosto pod twarz.

- Widzisz to? Ktoś wydzwania do ciebie od paru godzin. Zastanawia się co się z tobą dzieje i czy na pewno nic ci nie jest. Ktoś się przejmuje twoim losem. Naprawdę chcesz stracić kolejna bliską osobę? Chcesz zrazić go do siebie uparcie go ignorując? Nikt nie będzie z tobą przez wieczność. W pewnym momencie powie ,,walić to" i stracisz go na zawsze. Naprawdę tego chcesz? - widząc brak jakiejkolwiek reakcji ze strony Parker'a, postanowił zmienić taktykę - Odbierz. Powiedz, że twoje życie się zawaliło i nie chcesz z nikim rozmawiać. Powiedz, że nic ci nie jest, obiecaj, że jak tylko wygrzebiesz się z dołka zadzwonisz i wszystko mu wyjaśnisz. Poproś o cierpliwość, podziękuj za troskę, wysłuchaj co ma do powiedzenia i się rozłącz. Jak już się wszystko ułoży, jak znowu zaczniesz żyć, będziesz mógł z nim porozmawiać i może go nie stracisz. Zrób to dla Peter'a którym kiedyś będziesz i którym byłeś. Żaden z was nie chce stracić nikogo bliskiego. Teraz jest ci wszystko jedno, ale uwierz nadejdzie dzień gdy się pozbierasz i będziesz żałował tego nie odebranego telefonu.

Peter otworzył szeroko oczy. Taka wypowiedź nie pasowała do jego kolegi. Czy tego chciał czy nie, chłodną analizę faktów miał niemal wbudowaną genetycznie i taki wniosek dosłownie sam się nasuwał, choć Peter próbował wyłączyć swój umysł. Drugim wnioskiem było odebranie telefonu i uporządkowanie relacji z uporczywie wydzwaniającą do niego osobą. To było absolutnie logiczne rozwiązanie. Peter wiedział o tym już wcześniej i ten czyn wiercił mu dziurę w głowie od paru godzin. Teraz jeszcze Sam podwoił to mówić mu wyraźnie co ma robić. Ostatnie lata bycia spider-man'em sprawiły, że szybko rozwiązywał każdy problem, po każdej traumie szybko wracał do codzienności i nie miał po prostu czasu na zastanawianie się co ma robić. Podejmował szybkie logiczne decyzje. W życiu nastoletniego bohatera każda sekunda jest na wagę złota, bo nigdy nie starcza mu ich na wszystko. Zwlekanie z zrobieniem czegokolwiek po prostu było z sprzeczne z jego naturą, więc czuł, że jeśli zaraz tego nie zrobi to zwariuje.

Chwycił telefon i odebrał połączenie.

- Halo - wychrypiał, przykładając sobie urządzenie do ucha.

- Peter? Dzięki bogu w końcu odebrałeś! Byłem pewny, że szybciej odbierzesz telefon. Czemu to tyle trwało?! Dobra mniejsza z tym, mam jakiś dziwny bankiet i prosili bym wziął jakiegoś zdolnego stażystę. Uwierzysz, że wszyscy stażyści z Stark Indrusties to kompletne głąby? Pomyślałem więc, że wezmę ciebie. Happy będzie u ciebie za dziesięć minut. Powtórz sobie fizykę kwantową i załóż coś z logiem firmy. Jakieś pytania? - rozległ się w słuchawce głos miliardera.

- Panie Stark ja... Nie mogę pojechać - głos mu się załamał. Zakrył usta by stłumić szloch i by Tony nie mógł usłyszeć jego płaczu.

- Wszystko w porządku nie brzmisz najlepiej - zapytał zmartwiony - Czemu nie możesz jechać?

- Panie Stark ja... Bardzo panu dziękuje - Peter zignorował to pytanie. Chciał podziękować mentorowi, pożegnać się i wrócić do płaczu. - Za szanse, za strój, za pomoc i..... Naprawdę miło było pana poznać.

- Peter co się dzieje? - głos Tony'ego był wyraźnie zmartwiony. Chyba usłyszał pociąganie nosem nastolatka, bo następna wypowiedź była pełna szoku - Czy ty..? Czy ty płaczesz?

- Tak... to chyba płacz. - wziął głęboki oddech - spróbuje wysłać panu sprzęt pocztą. Nie wiem czy mi pozwolą ale... spróbuje.

- Peter gadaj co się dzieje do cholery!!! - krzyknął już nieźle zdenerwowany.

- Nic, z czym bym sobie nie poradził... zna mnie pan. - skłamał i wymusił uśmiech choć Tony i tak nie miał szans go zobaczyć - Jeszcze raz dziękuje za wszystko... strasznie miło z pana strony... że mnie pan chciał zaprosić na ten bankiet. Do widzenia panie Stark.

Peter rozłączył się.

Schował twarz w poduszkę i zaczął głośno ryczeć. Nie jest to najpiękniejsze określenie, ale jedyne mogące określić dźwięk wydobywający się z jego gardła. Zdziwiony Sam spojrzał na niego nie pewny jak na to zareagować. Peter był mistrzem cichego płaczu. Nawet nie szlochał, łzy po prostu leciały z jego oczy. Nie wydawał przy tym żadnych dźwięków, nie brał gwałtownych oddechów i nie krztusił się własnymi łzami. A teraz ten głośny płacz brzmiał jakby z rąk wyślizgiwało mu się coś niewyobrażalnie wspaniałego co kochał ponad wszystko. Skąd miał wiedzieć, że trafił w dziesiątkę?

Peter własnie zerwał kontakt z Tonym Starkiem. Obiecał wysłać mu strój, tym samym na zawsze przekreślając ukochanego spider-man'a. Jedynej rzeczy w życiu Parker'a, która miała być trwała i niezniszczalna. Kto by pomyślał, że nieustraszonego obrońce Nowego York'u, którego pokonać nie mógł żaden psychopata z super mocami, na zawsze pogrzebie samobójstwo jednej kobiety? Peter nigdy by nie przypuszczał, że May tak zareaguje na prawdę o nim. Jedynym co teraz czuł to poczucie winy.

W pokoju rozległ się głośny dźwięk uderzania ręki o policzek. Chłopak uderzył siebie z taką siła że jego głowa odbiła się od ściany zostawiając po sobie spore wgłębienie.

Sam podbiegł do niego i chwycił go mocno za nadgarstki, chcąc powstrzymać go przed dalszym wymierzaniem sobie ciosów. Otworzył już usta by wezwać kogoś, kto naprawdę mogłyby go powstrzymać bądź wynegocjować z Peterem chwilowe zaprzestanie ataków na swoje życie.

- Już dobrze - szept chłopaka i nagłe rozluźnienie jego rąk sprawiły, że krzyk ugrzązł mu w gardle - Ja po prostu... chciałem przywołać siebie do porządku.

Sam był mocno zdziwiony tym, że Peter się do niego odezwał. Jak długo się znali, nie mówił nic. Pierwszy raz jak słyszał, by mówił cokolwiek, to przed chwilą jak z kimś rozmawiał. Wtedy był to jednak głos pełen rozpaczy i smutku, a teraz jego głos, choć zachrypnięty, był pełen takiego opanowania o które nikt nie posądziłby nastolatka z depresją, którą stwierdzono u Petera parę dni temu. Co więcej była w nich pewna dojrzałość i jakby zgoda na... to by zacząć żyć.

Peter właśnie pogodził się z obecnym stanem rzeczy. Zmierzał iść dalej, choć tak bardzo brakowało mu sił. Głowa bolało go od uderzenia, a pajęczy zmysł wariował nie mogąc pojąć ataku na samego siebie. To wywołało u niego chwilowy spokój i choć czuł, że może zacząć od nowa, wiedział, że za chwile jego dusze znów wypełni bezgraniczna pustka, a on sam znów się w niej pogrąży.

- Sam? - wszeptał jakby chcąc się upewnić, że to jego ręce zaciskają się na jego nadgarstkach - Będę bardzo słabym współlokatorem, cichym i wiecznie zapłakanym. Przepraszam, ale nawet gdybym chciał nie wygrzebie się z tego tak łatwo.

Chłopak puścił jego nadgarstki i pochylając się, mocno przytulił do siebie Petera

- Możesz wyczyścić się ze wszystkiego. Z emocji, bólu i każdej indywidualnej cechy - zacieśnił uścisk - Ale nie pozwól, sobie na utratę woli do życia. Ponad wszystko żyj.

Spontanicznie opublikowane, zaraz po tej jedynej nocy gdy miałam na to odwagę. Jak najszybciej martwiąc się, że zaraz się rozmyśle.
Za dziwne notki, których nikt nie czyta serdecznie przepraszamy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top