Rozdział 21
Po przebudzeniu nadal byłam przytulona do Jake'a, który natomiast patrzył prosto przed siebie. Wyglądał jakby się nad czymś mocno zastanawiał.
— Nad czym tak myślisz? — zapytałam go.
— Twój ojciec tu był — powiedział Jake.
Och.
Przełknęłam ślinę. Tego się niespodziewałam.
— Ale żyjesz jeszcze — powiedziałam. — To już jakiś plus.
— Ta, żyję jeszcze chyba dlatego, że twój ojciec nie chciał cię budzić — prychnął Russo. — Ivy, on mnie zabije, jak tylko wyjdę z tego pokoju.
— Ale przecież on i tak wiedział, że coś do mnie czujesz — powiedziałam. — Więc skąd to przerażenie względem mojego ojca?
— Wiedzieć, a widzieć, to dwie różne rzeczy — oznajmił chłopak.
— No tak — szepnęłam. — Proponujesz coś?
Jake westchnął. Byliśmy w kropce. Właściwie to on, bo mnie tata raczej nie zabije, co nie?
— Bądź moją dziewczyną — wypalił nagle Jake po kilkuminutowej ciszy.
— Co? — zapytałam podnosząc się do góry i spoglądając w oczy chłopaka.
— Bądź moją dziewczyną — powtórzył chłopak. — Wiem, że niedawno zerwałaś z Ethanem i nie mówię tego, żeby twój ojciec mnie nie zabił, bo jeśli się zgodzisz to i tak padnę martwy, ale chcę spróbować. Z tobą.
Moje szare komórki pracowały na najwyższych obrotach próbując przeanalizować to, co powiedział Russo. Zaledwie dwa i pół dnia temu mówiłam Natashy i Wandzie, że nie mam czasu na związek z nim. A teraz miałam się zgodzić? Szczególnie, że teraz musiałam jeszcze załatwić sprawę z Vincentem, a Jake pewnie by mi to utrudniał chcąc wiedzieć, po co jadę do bazy.
Już dawno oddałaś swoje serce Jake'owi, choć może tego nie widzisz.
Słowa Wandy przypomniały mi się z zawrotną szybkością. Patrząc teraz w oczy dwudziestodwulatka zdałam sobie sprawę, że to szczera prawda, którą chciałam ukryć przed sobą przed zakończeniem sprawy z Pustynną Armią.
— Rozumiem — zaczął Jake — za wcześnie dla ciebie. Zapomnij, że cokolwiek mówiłem.
Dotknęłam dłonią policzka chłopaka. Russo patrzył na mnie z nadzieją i... miłością. Tak, to chyba odpowiednie słowo.
— Czy ja powiedziałam, że się nie zgadzam? — zapytałam. — Ja... też chcę spróbować, tylko nie wiem, jak to będzie wyglądać. Nasza relacja od samego początku jest dziwna.
Oczy chłopaka zabłysnęły szczęściem i radością. Ja natomiast zaczynałam odczuwać pewnego rodzaju wewnętrzny spokój. Mimo, że moje życie nie przypominało tego życia, którego pragnęłam od dwóch lat, to wiedziałam, że jestem już na dobrej drodze ku niemu.
* * *
Oboje weszliśmy do salonu. Denerwowałam się. Naprawdę. Nie miałam pojęcia, jak wszyscy zareagują, szczególnie mój tata.
— Ale niezręcznie — powiedział Zack po chwili ciszy.
— No — powiedział Alec.
— To teraz będzie chyba jeszcze bardziej niezręcznie — powiedziałam spoglądając ukradkiem na tatę.
— A to niby czemu? — zapytał cały czas patrząc na Jake'a wzrokiem zabójcy.
— Jesteśmy razem — powiedział Russo i splótł nasze dłonie.
Miałam ochotę zapaść się pod ziemię. W tej chwili, minucie, sekundzie.
— A to — rzucił Zack i wrócił do oglądania telewizji. — Spodziewaliśmy się tego.
— Za bardzo was do siebie ciągnęło przez te wszystkie lata — powiedział Alec. — Musieliście w końcu skończyć razem — dodał.
— Co? — zapytałam.
— Co? — powiedział mój ojciec.
— Właśnie, co? — powtórzył Jake.
Zack pokręcił głową ze zrezygnowaniem i rozbawieniem.
— Myślałem, że to dziewczyny widzą takie rzeczy — oznajmił.
— Nie mówcie, że nie widzieliście tego — powiedział Alec. — Jesteście tacy typowi. Na początku Jake cię nie lubił, bo naszym dowódcą okazała się dziewczyna, a z czasem zauroczył się w tobie i już z tego nie wyszedł.
Czekaj, co? Przecież my... och.
— Jake — zaczął spokojnie mój tata, który siedział wygodnie na kanapie obok Romanoff — masz pięć sekund, żeby uciec.
— Co? — zapytał zdziwiony Jake.
— Pięć — tata zaczął odliczać, ale Russo nadal stał w tym samym miejscu. — Cztery.
— Postaram się wrócić żywy — rzucił szybko Jake, po czym pobiegł w stronę schodów, które były ukryte za drzwiami obok windy w akompaniamencie śmiechów innych.
— Tylko nie zrób mu krzywdy — powiedziałam do taty, który podniósł się z kanapy.
— Pożyjemy, zobaczymy, córeczko — powiedział i ruszył za Jake'iem.
Półgodziny później Jake wrócił. Bez mojego ojca.
— Przeżyłem — powiedział opadając na kanapę obok mnie.
— A Mrożonka? Czyżby w końcu ktoś go zabił? — zapytał uradowany Stark.
— Chciałbyś, Tony — oznajmił mój tata wchodząc nagle do salonu. — Pogadałem, tylko z nim.
— Walnąłeś mu taką samą gadkę, jak Ethan'owi? — zapytała Wanda.
— Gorzej — stwierdził tata.
— Kto chce porobić za moją ochronę? — zapytałam. — Bo chciałabym wyjść z wieży.
— Jake z chęcią to zrobi — zaśmiał się Zack.
— Gdzie idziesz? — zapytał tata.
— Tato — zaczęłam. — Czy ja muszę się ze wszystkiego tłumaczyć? Ciesz się, że biorę jakąś ochronę, chociaż, że jej nie potrzebuję.
— Dobra, już nic nie mówię — rzekł ojciec podnosząc ręce w geście poddania.
— Wstawaj — powiedziałam, po czym wstałam z kanapy.
* * *
Jake'owi niezbyt się spodobało, że chciałam jechać do bazy, od której miałam się na razie trzymać z daleka. Byliśmy właśnie w drodze do niej. On prowadził. Jechaliśmy jego samochodem.
— W związku podobno chodzi o zaufanie, nie? — zapytałam.
— No — odpowiedział Jake.
Westchnęłam.
— Co się dzieje, Iv? — zapytał chłopak spoglądając na mnie na chwilę.
— Nie jedziemy do bazy bez przyczyny — powiedziałam.
Russo zmarszczył brwi.
— Co takiego? Ivy, co ty znowu kręcisz? — zapytał.
— Wczoraj w Cane Club spotkałam się z Vincentem Ferrante. To on był tym starym znajomym, który zadzwonił. Właściwie to nie zadzwonił, tylko przekazał mi wiadomość o spotkaniu przez Nathaniela Williamsa — powiedziałam.
— Kto to ten Vincent Ferrante i Nathaniel Williams? — zapytał Jake.
— Jakieś cztery lata temu zniknęłam na jakiś czas, pamiętasz? — zapytałam, a chłopak kiwnął głową. — Dostałam wtedy specjalną misję. Miałam dotrzeć do Ferrante. Celu misji nie mogę podać, wiesz, tajemnica. Najpierw poznałam Nathaniela. Był pierwszym ogniwem mogącym połączyć mnie i Vincenta. Udało się. Vincent Ferrante to wpływowy człowiek w tym mniej ciekawym świecie. Ma pod sobą wielu ludzi. Kontakty ma wszędzie, no prawie. Wczoraj powiedział, że może mi dać parę informacji o Pustynnej Armii w zamian za dokumenty sprawy, która była prowadzona w zeszłym roku — powiedziałam. — Gadanie zajęło nam parę minut, a potem już wiesz, piętnaście kieliszków i potem nie trudno. Ale jak wróciłam do wieży to dla mnie naprawdę zagadka.
— Dlaczego nie powiedziałaś od razu? — zapytał Jake. — Wszyscy przecież, by ci pomogli.
— Mogę zasłonić się przeszłością i kacem? — zapytałam z nadzieją na to, że łyknie moją wymówkę. — A po za tym, ojciec sprawdziłby ze wszystkich stron Nathaniela i Vincenta, i nie spodobałyby się mu ich akta. Nie są one za ciekawe.
— Rozumiem. Cieszę się, że mi powiedziałaś — oznajmił chłopak.
— O czym gadałeś z moim ojcem? — zapytałam.
Jake uśmiechnął się i pokręcił głową z rozbawieniem.
— Obiecałem mu, że ci nie powiem — rzekł chłopak.
Prychnęłam.
— Typowe — stwierdziłam.
Godzinę później dotarliśmy do bazy. Jake uparł się, żebyśmy szli za rękę. Nie powiem, że nie, bo czułam się dziwnie. Wszyscy się na patrzyli i rozmawiali o nas, ale udawałam, że ich w ogóle nie słyszę. Będąc razem mogliśmy narobić sobie sporo kłopotów, ale takie życie, nie? Nie zawsze człowiek dostaje to, czego chce.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top