Rozdział 20


Obudziłam się przez głupie słońce, które wpadało do chyba mojego pokoju przez niezasłonięte okno. Jęknęłam i przewróciłam się na drugą stronę. Poczułam, że mam na sobie trampki, które założyłam do klubu. Z niechęcią uchyliłam oczy i podniosłam się. I tak, byłam w swoim pokoju, tylko nie mam pojęcia, jak się w nim znalazłam. Ostatnie, co pamiętam to picie z Vincentem i Nathanielem. Potem pustka.

Wyłącz ktoś, kto światło.

Z ledwością zdjęłam buty i spuściłam stopy na podłogę. Nie miałam pojęcia, która była godzina. Złapałam się za głowę, która niemiłosiernie mnie bolała. Kilka minut później, gdy trochę ogarnęłam, co i gdzie, wstałam z łóżka. Z szafy i komody wyciągnęłam świeże ciuchy i poszłam wziąć prysznic. Zimny. Po wyjściu z łazienki usiadłam z powrotem na łóżku, a z szafki przy nim wyciągnęłam pierwsze, lepsze leki przeciwbólowe. Łyknęłam je bez popicia. Chwyciłam swój telefon, który leżał na podłodze i sprawdziłam, która była godzina.

Dwunasta dwadzieścia sześć.

Westchnęłam. Będzie się ojciec wydzierał. Chyba, że zrobił to, gdy wróciłam do wieży, ale moja pamięć odnośnie powrotu do Stark Tower odmawia posłuszeństwa. Wstałam z łóżka chowając telefon do tylnej kieszeni i wyszłam z pokoju. Windą pojechałam na piętro z salonem i kuchnią. Wychodząc z niej słyszałam podniesione głosy w salonie. Czyli jak zawsze. Cholera, moja głowa zaraz pęknie mimo, że wzięłam leki.

Ludzie, ciszej, błagam, łeb zaraz mi pęknie.

Weszłam jak struta do salonu.

— Ivy! — krzyknął Clint śmiejąc się.

Złapałam się za głowę. Przyłożyłam palec do ust.

— Ciszej, Clint, ciszej — powiedziałam i powlokłam się do kuchni, gdzie zastałam Natashę, Zacka i mojego ojca.

Usłyszałam ciche śmiechy Romanoff i Amuntely'ego, którzy siedzieli przy stole i pili kawę. Ojciec natomiast stał przy lodówce z grobową miną.

Zrzygam się zaraz od tego zapachu kawy.

— Co? — powiedziałam patrząc na niego.

— Dlaczego tak bardzo się upiłaś? — zapytał tata.

Przewróciłam oczyma.

— A co? Nie mogę? — odpowiedziałam. — Mam dwadzieścia lat.

— Legalnie możesz od dwudziestu jeden — rzekł.

— Rany — szepnęłam. — Mówisz to w tej wieży, naprawdę?

— Ivy — powiedział ojciec.

Bez wątpienia się zaraz się zrzygam.

— Tato, nie muszę ci ze wszystkiego tłumaczyć — powiedziałam wzdychając.

Chciałam, tylko wziąć zimną butelkę wody.

— Ivy... — zaczął ojciec, ale nie skończył, bo zwróciłam wszystko, co wczoraj zjadłam, do zlewu.

Kilka chwil później było po wszystkim. Wypłukałam usta wodą z kranu.

— Cholera, nigdy więcej — powiedziałam siadając przy stole i chowając twarz w dłonie.

— Natasho — zaczął Zack — widziałaś może gdzieś jakieś leki przeciwbólowe?

— Nie, niestety nie, chyba się skończyły — powiedziała Czarna Wdowa.

Opuściłam ręce na stół.

— A ja widziałam —powiedziałam. — W moim pokoju.

Ich roześmiane miny zrzędły w jednej chwili.

— Nie jestem taka głupia — mruknęłam. — Mam kilka opakowań u siebie w pokoju.

Przede mną pojawiła się butelka z wodą. Spojrzałam na ojca i podziękowałam mu cicho. Otworzyłam ją i wzięłam kilka łyków.

— Jak ja w ogóle znalazłam się w łóżku? — zapytałam.

— Przyszłaś do kuchni kompletnie pijana, wypiłaś butelkę wody, pokłóciłaś się trochę z ojcem, który chciał cię zaprowadzić do pokoju, ale ty nie chciałaś, przywaliłaś w ścianę, jak mu się wyrwałaś, on cię zaprowadził do pokoju mimo twoich zaprzeczeń — powiedziała Natasha.

— Nieźle zabalowałaś, Ivy — powiedział Banner wchodząc do kuchni.

— Cane Club ma całkiem niezłą renomę — powiedział Alec, który również wszedł do kuchni.

Znieruchomiałam, gdy to usłyszałam. Ile im powiedziałam po pijaku? Mam nadzieję, że nie wspomniałam im nic o rozmowie z Vincentem.

— Co ja gadałam wczoraj? — zapytałam, jak najbardziej naturalnie.

— Nic nadzwyczajnego. Pokłóciłaś się z ojcem o to, czemu nie powiedziałaś, że wychodzisz. On zapytał, gdzie byłaś, to powiedziałaś, że w Cane Club. Tyle — powiedział Alec.

Westchnęłam z ulgą.

— Czemu się tak schlałaś? — zapytał Jake wchodząc do kuchni.

— Kolejny — mruknęłam pod nosem. — Nie wolno?

— Wolno, wolno, tylko ty nigdy tyle nie piłaś — powiedział chłopak.

Westchnęłam. Położyłam głowę na stole. Miałam już ich serdecznie dość.

— Bożee, zadzwonił stary znajomy, to się z nim spotkałam. Wystarczy? — powiedziałam.

— Kto? — zapytał od razu ojciec.

— Kubuś Puchatek — burknęłam. — Czy ja nie mogę mieć własnego życia?

— Możesz, tylko z rozwagą — rzekł tata.

— Idę do siebie — powiedziałam i wstałam z krzesła zabierając ze sobą wodę.

Po dotarciu do pokoju usłyszałam dźwięk przechodzącego powiadomienia. Odblokowałam urządzenie.

Mam nadzieję, droga Ivy, że nie zawiedziesz mnie. Sprawa z dwudziestego siódmego lutego zeszłego roku. Powodzenia.

Prychnęłam i rzuciłam urządzenie na szafkę, a sama poleciałam na łóżko. Żeby zabrać się za tą sprawę, muszę być w miarę żywa. Teraz nie jestem. Usłyszałam pukanie do drzwi.

— Nie ma mnie — powiedziałam i jeszcze bardziej przytuliłam się do poduszki.

Chciałam spać w tej chwili. Nie miałam ochoty na wizyty i kolejne morały. Dźwięk otwieranych drzwi rozległ się w moim pokoju.

— Śpię — powiedziałam. — Jak do końca wytrzeźwieję, możecie dalej gadać.

— Ivy, Ivy, Ivy — powiedział Jake i usiadł na łóżku.

— Czego? — burknęłam w poduszkę nie patrząc nawet na niego.

Ciche westchnięcie opuściło usta chłopaka.

— Błagam, chociaż ty nie praw mi morałów — powiedziałam.

— Nie zamierzam — oznajmił Jake. — Ale mają rację.

— No to niech sobie mają — powiedziałam. — Nie obchodzi mnie to.

Mimo, że nie patrzyłam na niego, to doskonale wiedziałam, że w tej chwili kręci głową. Zawsze tak robił, gdy miałam gdzieś zdanie innych.

— Jak się czujesz? — zapytał.

Otworzyłam oczy i spojrzałam na niego.

— Jak człowiek na kacu, czyli wiadomo, do bani — odpowiedziałam.

— To śpij, nie będę ci przeszkadzał — powiedział chłopak i wstał.

— Nie przeszkadzasz — mruknęłam zamykając z powrotem oczy. — Możesz zostać, jak chcesz.

Słyszałam, jak Jake się zatrzymał.

— Na pewno? A jak twój ojciec tu przyjdzie? — zapytał.

— Gorzej już chyba być nie może — powiedziałam i przesunęłam się kawałek, by chłopak mógł się położyć.

Kiedy już to się stało, przytuliłam się do Jake'a. Ten również objął mnie rękoma.

— Ile ty wczoraj wypiłaś? — zapytał.

— Po piętnastym kieliszku czystej jakoś już to wchodziło — powiedziałam.

— Czyli nie masz pojęcia, ile dokładnie wypiłaś — stwierdził chłopak, a ja lekko pokręciłam głową.

— Uważaj następnym razem — powiedział Jake.

— Ale nie paliłam — powiedziałam. — Tak, jak chciałeś.

— Chociaż tyle — westchnął chłopak.

Kilka minut później zasnęłam. Nienawidzę kaca.



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top