Rozdział 19


Mimo, że w dzień było w miarę ciepło na zewnątrz, to gdy nastawał wieczór robiło zimno i ponuro. Cane Club znajdował się zaledwie kilkanaście przecznic od Stark Tower, więc trochę dziwiłam się, że Vincent wybrał tamto miejsce, ale wolałam nie rozumieć jego toku myślenia. To dziwny człowiek, który ma zbyt wiele układów i ludzi mu podległych. Każdy wiedział, że jeśli ma się z nim na karku, to lepiej już samemu wykopać grób i się do niego wsadzić.

Od rana zastanawiałam się, czego on ode mnie chce. Choć, jeśli spojrzy się na to z realnej strony, na pewno nie jest to nic dobrego. Ubrana cała na czarno starając się, by nikt, prócz oczywiście JARVISA, mnie nie zauważył, skierowałam się do wyjścia. Jego natomiast poprosiłam, że jeśli nie wrócę za dwie godziny to wtedy ma powiedzieć, że poszłam do Cane Club i niech tam mnie szukają. No co? Z Vincentem nigdy nic nie wiadomo. Trzeba mieć jakieś ubezpieczenie, nie? Wyszłam z wieży i skierowałam się do klubu. Było za dziesięć ósma, kiedy dotarłam pod budynek. Można powiedzieć, że byłam nawet przed czasem. Przed wejściem, jak zwykle ciągnęła się długa kolejka młodszych ode mnie nastolatków. Cane Club to była przede wszystkim dyskoteka dla ludzi w przedziale wiekowym od siedemnastki do trzydziestki. Oczywiście, przed wejściem do klubu dostawało się pieczątkę, która pokazana przy barze mówiła barmanowi, czy może podać ci alkohol, czy nie. Właściciel trzymał się akurat przepisów względem napojów wysokoprocentowych, lecz o innych rzeczach lepiej nie wspominać. By nie stać w kolejce i nie wchodzić przed innymi, by nie buczeli, skierowałam się na tyły.

- Myślałem, że się nie zjawisz - powiedział Williams wydmuchując dym po papierosie.

- Nie jestem tobą, Nathanielu - odpowiedziałam, na co mężczyzna widocznie się wkurzył. Nienawidził, jak ktoś mówił do niego pełnym imieniem, a ja uwielbiałam to wykorzystywać. - Jestem nawet przed czasem.

- Przestań do mnie mówić pełnym imieniem - powiedział Williams.

- Nie, śmiesznie wyglądasz, jak się wkurzasz, jak ktoś tak do ciebie mówi - powiedziałam. - Jest już?

- Ta - rzucił i dopalił papierosa do końca. - Chodźmy.

Oboje weszliśmy tylnymi drzwiami. Na zapleczu nie było nic ciekawego, prócz wielu, naprawdę wielu skrzynek z różnymi alkoholami. Od razu na myśl przyszedł mi Stark, który nie będzie mógł tknąć go w ogóle, bo Pepper go zabije. Weszliśmy na salę. Bar był oblegany, tak samo jak parkiet i loże na parterze. Na podwyższeniu królował DJ. Tutaj nie zamierzałam się zatrzymywać nawet na sekundę. Chciałam mieć to wszystko za sobą i wrócić do wieży. Ja i Williams skierowaliśmy się na schody, które prowadziły na piętro dla VIP-ów. Prychnęłam. Vincent zawsze musi mieć to, co najlepsze. Zauważyłam go w rogu sali. Ubrany w białą koszulę i czarne jak noc spodnie siedział sobie wygodnie popijając zapewne wódkę.

- No, no, no, kogóż my tu mamy - powiedział Vincent uśmiechając się kpiąco. - Jak tam życie, droga Ivy?

Usiadłam naprzeciwko niego.

- Byłoby dużo lepiej, gdybyś się nie odezwał - odpowiedziałam. - Do rzeczy. Czego chcesz? Bez powodu byś się nie zjawiał znowu w moim życiu.

- Williams miał rację. Nadal tak samo wyszczekana, ale już się mnie nie boi - prychnął Vincent kręcąc głową.

- Nie jestem już taka sama jak kiedyś, Ferrante - powiedziałam. - Zbyt dużo kosztowała mnie ostatnia misja w wojsku.

- Ale wróciłaś do niego - stwierdził mężczyzna zapalając papierosa.

Vincent Ferrante. Trzydziestoparoletni mężczyzna, którego poznałam, gdy dostałam specjalną misję cztery lata temu. Po jej zakończeniu cieszyłam się, że mogę zerwać z nim znajomość, ponieważ czas spędzony w jego towarzystwie nie był zaciekawy.

Kiwnęłam głową na potwierdzenie jego słów.

- Chcesz? - zapytał wystawiając w moją stronę paczkę papierosów.

- Nie, ostatnio zbyt dużo palę - odpowiedziałam. - Po co mnie tu ściągnąłeś? - zapytałam.

Chciałam już stamtąd wyjść. Nie miałam żadnej gwarancji, że JARVIS dotrzyma obietnicy.

- Spieszy ci się gdzieś? - zapytał mężczyzna. - Tatuś pilnuje swojej jedynej córeczki?

- Nie - odpowiedziałam. - Powiedz w końcu, czego chcesz. Mam ciekawsze zajęcia niż rozmowa z tobą - warknęłam.

- Napij się - powiedział mężczyzna stawiając przede mną kieliszek wódki. - Jeśli nie jesteś oczywiście pod opieką tatusia. Przecież nie masz jeszcze dwudziestu jeden lat - oznajmił drwiąco.

Patrząc mu prosto w oczy chwyciłam kieliszek i jednym ruchem go przechyliłam wypijając całą zawartość. Nie mogłam pokazać żadnej swojej słabości. On, by to potem wykorzystał.

- Gadaj - powiedziałam.

- Mogę dać ci parę informacji o tej twojej Pustynnej Armii, ale nie za darmo - oznajmił mężczyzna.

Co?

Prychnęłam. U niego nie ma nic za darmo.

- Czego chcesz w zamian? - spytałam. - I skąd mam wiedzieć, że masz jakieś informacje, Vincencie?

- Nie wiesz, Ivy - powiedział stawiając przede mną kolejny kieliszek. Wypiłam. Tak samo jak poprzedni. - Ty nie wiesz, czy ja mam informacje, a ja nie mam pewności, że przyniesiesz mi to, co chcę. Jesteśmy w tym samym punkcie.

- Co chcesz? - zapytałam.

- Pewne akta wojskowe, które znajdują się u ciebie w bazie - oznajmił. - Sprawa sprzed roku. Prowadził ją generał Luciane.

Czemu mnie to nie dziwi?

- Muszę mieć te papierki - powiedział Ferrante.

- Po co? - zapytałam.

- To już nie twój interes, Rogers - odpowiedział mężczyzna.

* * *

Starałam się jak najciszej wejść do wieży. Nie chciałam robić niepotrzebnego hałasu. Jeszcze, by się ojciec obudził i wtedy, by dopiero było, jak zobaczyłby mnie kompletnie pijaną.

Muszę napić się wody. Tak, wody.

Przez geny ojca szybciej trzeźwieję i przez to kac pojawia się szybciej. Przynajmniej też szybko znika. Windą wjechałam na piętro z salonem i kuchnią. Świeciło się światło.

Jestem w dupie. W czarnej dupie.

- Ivy? Chodź do nas! - krzyknął Barton, a ja zatknęłam sobie dłońmi uszy.

Za głośno. Zdecydowanie za głośno.

Musiałam chyba wrócić przed dziesiątą. Gdyby tak nie było, już by mnie szukali.

Weszłam powoli do salonu, a wszyscy spojrzeli na mnie.

- Ciszej, Clint, błagam - powiedziałam podpierając się ręką ściany.

- A tobie co? - zapytał łucznik.

- Upiła się - powiedział Stark śmiejąc się.

Poszłam do kuchni i wyjęłam z lodówki zimną butelkę wody. Odkręciłam ją i wypiłam ją do połowy.

- Śmierdzi od ciebie jak z gorzelni - powiedział tata wchodząc do kuchni. Był zły. Jak cholera. - Skąd ty wtrzasnęłaś alkohol? Tony wyrzucił wszystko z wieży.

- Nie muszę ci się spowiadać, tato - powiedziałam i wypiłam pozostałą część wody.

- Ivy - powiedział ostrzegawczo ojciec.

- Dobra, dobra - westchnęłam. - Z Cane Club, zadowolony?

- Kiedy ty tam wyszłaś? - zapytał ojciec.

Przewróciłam oczami.

- Zapomniałeś, że jestem żołnierzem - mruknęłam. - To nie trudne wyjść z wieży byście nie widzieli.

Z szybkością ślimaka wyszłam z kuchni. Ojciec szedł tuż za mną. Idąc do windy o mało nie wywaliłam się przez własne nogi. Tata już ruszył mi z pomocą.

- Chodź, zaprowadzę cię - powiedział biorąc mnie do ramię.

- Zostaw - bąknęłam próbując wyrwać się ojcu. Z jakiegoś powodu i ja zaczęłam być zła na niego. - Dam sobie radę.

I właśnie w tym momencie wyrwałam się tacie i efektywnie poleciałam na ścianę obijając się o nią.

- Już to widzę - powiedział tata i ponownie wziął mnie pod rękę.

- Nie jestem małym dzieckiem - powiedziałam.

- Wiem, ale sama nie dotrzesz do pokoju - powiedział ojciec.

Pięć minut później ojciec odstawił mnie do pokoju. Dokładnie mówiąc, położył mnie od razu do łóżka. Kiedy zasnęłam to już dla mnie zagadka.







Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top