Rozdział 17
Zakupy z dziewczynami minęły mi dziwnie spokojnie. I to mnie właśnie zastanawiało. One nigdy nie były spokojne na zakupach. No, może Natasha czasami była spokojna, ale czasami. Siedziałyśmy właśnie w centrum handlowym na piętrze z jedzeniem. Wanda i Natasha wzięły kurczaka z KFC i narzekały, że przytyją, choć każdy wiedział, że najwcześniej dziejszego wieczoru będą ćwiczyć. Ja wzięłam sobie sałatkę grecką z jakiegoś sklepu z sałatkami, sokami, i tym podobne, oraz butelkę zwykłej wody. Kobiety spojrzały po sobie, a ja doskonale wiedziałam, że czegoś chcą. Westchnęłam.
— Możecie przestać tak spoglądać na siebie? — zapytałam. — Mówcie, czego chcecie.
— Co jest między tobą a Jake'iem? — wypaliła od razu Wanda.
— Nic, a ma coś być? — odpowiedziałam wpychając sobie do ust kolejną porcję sałaty.
Maximoff prychnęła.
— Czyli po prostu kulturalnie ze sobą sypiacie? — powiedziała Scarlet Witch.
Zakrztusiłam się jedzeniem. Wzięłam potężny łyk wody. Miałam ochotę zapaść się pod ziemię, gdy tylko to usłyszałam.
— Skąd... — zaczęłam.
— To widać — powiedziała Natasha. — Szczególnie na śniadaniu, gdy zapytałam, co robiłaś, a tamten prawie zabił się tą herbatą.
— To było tylko raz — mruknęłam biorąc łyk wody.
— Może — powiedziała Natasha. — Ale w nocy był u ciebie.
— Przysięgam, że kiedyś zabiję JARVISA — powiedziałam cicho i wcisnęłam do buzi kolejną część sałatki.
— Nie obwiniaj JARVISA — powiedziała Natasha. — Po prostu niech bardziej się pilnuje, jak idzie do ciebie. Widziałam, jak wchodzi do twojego pokoju wieczorem.
— Pasujecie do siebie — oznajmiła Wanda.
— Co? — wykrztusiłam z siebie. — Dobrze się czujecie? Ja i on? Może w przyszłości, ale nie teraz. Mam inne sprawy na głowie.
Dziewczyny westchnęły.
— Ivy, to co teraz się dzieje ma znaczący wpływ na twoje życie, ale nie ma wpływu na twoje serce, do którego ciężko jest dotrzeć, bo dużo przeżyłaś — powiedziała Wanda. — Już dawno oddałaś swoje serce Jake'owi, choć może tego nie widzisz.
Analizowałam słowa Maximoff. Że ja już dawno oddałam swoje serce Jake'owi? Niby kiedy? Pokręciłam głową. Może nie do końca wiedziałam, jakie uczucia kieruję do Jake'a, ale zdawałam sobie sprawę, że w końcu będę musiała je zdefiniować, jeśli chcę potem normalnie żyć.
— Nie wiem, co do niego czuję — powiedziałam. — Dobrze wiecie, że teraz ciężko skupić mi się na czymś innym niż rozwiązanie tej całej sprawy. Póki tego nie zrobię, moje serce nie skupi się na niczym. W szczególności na nim.
— Ale zależy ci na nim — powiedziała Natasha.
Wzruszyłam ramionami.
— Nie mówcie mojemu ojcu. Żadne z nas nie miałoby wtedy życia — rzekłam.
— Byłabyś jak księżniczka zamknięta w wieży, a on jak rycerz w lśniącej zbroi, który by cię ratował — powiedziała Wanda śmiejąc się.
— Może jeszcze na białym koniu? — zapytałam kobiety.
— Czemu nie — powiedziała Maximoff.
— Dziwnie, by to wyglądało — wtrąciła Natasha.
— Dobra, nie mogę tego już słuchać, idę do toalety — oznajmiłam i wstałam od stolika.
— Idę z tobą. W końcu Kapitan wydał polecenie — powiedziała Natasha.
— A od kiedy ty słuchasz się mojego ojca? — zapytałam z przekąsem. — Idę sama. Nie jestem małym dzieckiem, żeby cały czas mnie pilnować — warknęłam.
A miało być tak pięknie na tych zakupach. Z tą myślą wstałam z fotelu, po czym wzięłam swoją torebkę i ruszyłam do łazienki. Myjąc dłonie spojrzałam w lustro. Westchnęłam. Cały ten syf kompletnie mnie wykańczał. Dlaczego nie mogło być tak jak wcześniej? Misje z Avengersami, względny spokój w moim życiu. A teraz? Teraz to wszystko runęło jak domek z kart. Doszła jeszcze do tego moja relacja z Jake'iem. Zaśmiałam się cicho pod nosem. Nigdy w życiu bym nie przypuszczała, że do tego dojdzie. Ja i on. Przecież my jeszcze nie tak dawno, nic wspólnego, prywatnego, nie robiliśmy. Wszystko zmieniło się po tym, jak wyjechaliśmy na misję. Szybko odgoniłam od siebie wspomnienia ponownie spoglądając na swoje dłonie, które nadal trzymałam pod wodą. Mimo, że jako tako sobie z nimi, ze wspomnieniami, poradziłam, to i tak bardzo bolały.
— Całkiem dobrze się trzymasz — usłyszałam za sobą.
Uniosłam wzrok. Prychnęłam.
— Wiesz, że męska jest naprzeciwko? — powiedziałam.
Widziałam jego lekceważący uśmiech. Taki sam, jak kilka lat temu.
— Nadal tak samo wyszczekana — stwierdził mężczyzna.
— Co tu robisz? — zapytałam wycierając dłonie w ręcznik, który następnie wyrzuciłam do śmieci. — Słyszałam, że zaszyłeś się w Europie.
— Otóż, wróciłem — oznajmił z tym swoim uśmieszkiem wzruszając ramionami.
— Po co? Żeby znowu mieszać mi w życiu? — zapytałam. — Wracaj lepiej do tej Europy.
— Nic się nie zmieniłaś, nic — powiedział mężczyzna kręcąc głową. — Mam wiadomość dla ciebie.
— Robisz teraz za chłopca na posyłki? — zapytałam kpiąco. — Wiedziałam, że się stoczyłeś, ale nie sądziłam, że tak nisko.
— Uważaj na to, co mówisz, Rogers — syknął facet. — Nie robię tego z własnej woli. Gdybym mógł, siedziałbym dalej we Francji.
— Och, czyli znalazł się ktoś, kto przeraża wielkiego Nathaniela Williamsa? — zapytałam krzyżując ręce na klatce piersiowej.
— On przeraża nawet ciebie, droga Ivy — rzekł Nate podchodząc do mnie.
— Więc, powiedz mi — zaczęłam zadzierając głowę do góry, gdyż Williams był dużo wyższy ode mnie. Spojrzałam mu hardo w oczy. — Powiedz, kto tak bardzo nas przeraża, Nathanielu.
— Znasz go, Iv — szepnął poważnie mężczyzna. — Poznałaś go. I to nie tak dawno.
Moje szare komórki pracowały na najwyższych obrotach próbując wymyślić o kogo mu chodzi.
— Poznałam wiele ludzi w ostatnim czasie, Williams — powiedziałam. — Do rzeczy, nie mam za dużo czasu na twoje zagadki.
— Vincent, kochanie, Vincent — oznajmił Nathaniel.
Vincent. Pieprzony Vincent.
— Kazał ci przekazać, że za dwa dni o dwudziestej spotykacie się w Cane Club.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top