amane i fuuta ):

tw. mentalność kultowa, trauma związana z kultem i trauma związana z religią, nawiązania do samookaleczania

***

Każde dziecko chciało być kochane, a miłość Boga była tą najbliższą i największą, jakiej mogła doświadczyć Amane.

Nie znaczyło to, że nie była kochana przez inne osoby na świecie. Starała się być dobrą dziewczynką, więc nikt nie powinien patrzeć na nią z niechęcią i nikt nikt nie powinien mieć wątpliwości, że zasługiwała na miłość. Jednak miłość czasami bywała trudna i wymagała karania - taka właśnie była miłość jej matki. W tym boska miłość była lepsza: bezgraniczna i wybaczająca, nie zsyłająca prób jako karę, a jako drogę ku zbawieniu.

To było miłe, mieć taką osobę do której zawsze można się zwrócić. Amane wiedziała, że Stwórcy nie można traktować jak przyjaciela, jak zwykłego człowieka, ale czasami nie umiała powstrzymać modlitw, które były bardziej niewypowiedzianymi nikomu innemu sekretami i rozmową, niż nauczonymi ją formułami. Amane zawsze mogła się wygadać swojemu Bogu, zawsze wiedziała, że nie jest sama i jest ktoś do kogo może się zwrócić.

Do Boga wystarczyło zwracać się w myślach, nie była potrzeba do tego słów, więc mogła to robić nawet, gdy jej twarz była przytrzymywana pod strumieniem wody. Mogła to robić nawet wtedy, gdy jej głos zbyt by się trząsł, bo jej ciało było słabe po porażeniu prądem. Mogła prosić o to, by to wszystko się skończyło, mogła prosić o siłę do wytrzymania tych cierpień, mogła przepraszać za to, co zrobiła źle i liczyć na wybaczenie. Wiara naprawdę była jej zbawieniem i ocalała ją od bólu jej codziennego życia. Była tym, do czego Amane mogła się zwrócić, by się nie złamać.

Nigdy nie potrafiła być zła na swoich rodziców, nawet gdy ją karali, bo wiedziała, że próby, jakie musiała przechodzić, były miłością. Jedyne czego żałowała, to że nie jest wystarczająco dobra, by nie popełniać co rusz tych samych błędów, ale starała się by być lepsza i lepsza. W gruncie rzeczy chciała być przecież tylko i wyłącznie dobrą osobą, która może pomagać innym i uśmiechać się wspólnie z całym światem.

W którymś momencie stała się taka. Była już dobrą dziewczynką, która umiała rozróżnić dobro od zła. Rozpoznała te wyrządzone przez jej matkę i chociaż było to dla niej niesamowicie trudne, wiedziała co ma z tym zrobić i jak ostatecznie wydostać się od tego cierpienia, jakie musiała co rusz przeżywać. Nareszcie mogła zwrócić wszystkie łzy i przeprosiny, nareszcie to nie ona była tą, która musiała je wypowiadać. To nie ona cały ten czas łamała kolejne obietnice i zasady. Mama karała ją okrutnie, ale z miłości i Amane też ją kochała, dlatego przyniosła jej miłosierdzie w postaci śmierci.

Nie powinna była tak myśleć.

Żałowała też kotka. Czy Amane naprawdę była tak złą wierzącą, a pomoc mu naprawdę była tak wielkim grzechem? Na pewno nie tak wielkim, by usprawiedliwiało pozbawienie żywej istoty życia.

To i tak nie liczyło się już przecież w Milgramie. Tu nie było już kotka, ani jej rodziców. Ciągle jednak było tu mnóstwo ludzi z którymi chciałaby móc się uśmiechać i cieszyć. Niektórzy byli dla niej straconymi szansami, ale inni na pewno byli gotowi jeszcze na swoje zbawienie.

Zasługiwali na nie najbardziej ci, którzy byli zagubieni i cierpiący.

***

— To po prostu nie ma żadnego cholernego sensu! I jak to ma niby sprawić, że poczuję się lepiej, jak to ma mnie ocalić? Jedyne co robisz to sprawiasz, że czuję się tylko gorzej.

— Fuuta, rozumiem cię. Czasem zsyłane nam próby... są ciężkie. Nie łatwo jest zadośćuczynić, ale chcemy ci z tym pomóc. To wszystko jest dla twojego dobra i będziemy tu ciągle przy tobie, bo jesteś już na dobrej drodze. Musisz tylko wierzyć jeszcze mocniej, by nasza wiara dotarła w każdy zakątek twojej duszy.

Amane posłała mu smutne spojrzenie. On tak mało wiedział, tak mało jeszcze rozumiał. Jednak był zagubiony i pełen bólu — miał prawo do takich błędów. Jego chęć do słuchania jej, chociaż pełna wątpliwości i wyśmiewania jej podejścia, była szczera, a ona bardzo to doceniała. Mogła mu jeszcze pomóc, mogła sprawić że Fuuta zacznie się szczerze uśmiechać i zejdzie na życiową drogę, która doprowadzi go do szczęścia i wieczności.

Przez chwilę się wahała, ale podeszła do Fuuty, aby delikatnie go objąć. Na tyle lekko, by nie sprawić mu bólu, ale na tyle intensywnie, żeby czuł jej obecność. Wyszeptała cichą modlitwę za niego, z prośbą o uzdrowienie nie tylko jego ciała, lecz i serca.

Przywiązywała się do Fuuty. Do grzesznika, takiego samego jak ona, który mógł zostać apostołem, takim samym jak ona.

***

Na początku Fuuta powątpiewał w to, co opowiadała mu Amane. Była w jego oczach jednak tylko dzieckiem, którą jako dorosły przewyższał swoją samoświadomością i wiedzą o świecie. Nie zaszkodziłoby mu, by jej posłuchać. Pierwotnie nie wydawało mu się nawet, że uwierzy jej słowom. Bóg? Modlitwa? Fuuta gardził takimi wartościami, a Amane brzmiała dla niego jak fanatyczka.

W końcu Fuuta nie był przywiązany do tradycji, a już na pewno nie był żałosnym i zacofanym człowiekiem, takim jak jego ojciec. W życiu wolał płynąć z prądem, nie mógłby podziwiać żadnej wyższej wartości, wierzyć w cokolwiek. Człowiek, który się czemuś oddaje, był w jego oczach człowiekiem, jaki przegrywał. Jeśli ktoś oddałby się religii, czy nie było to największą przegraną? Poświęcać się dla bytu, który mógł wcale nie istnieć.

Jednak nawet, gdy Fuuta twierdził, że nie wierzył, miał w sobie coś z duszy wierzącego. Nie modlił się do Boga, ale modlił się do swoich przyjaciół, do uwagi jaką mu poświęcali, do obrazu siebie jako kogoś wartościowego i zasługującego na lubienie siebie. To było dla niego Bogiem, przed którym padłby na kolana oraz złożył każdą modlitwę i ofiarę.

Dla tego Boga Fuuta wybierał się polować na czarownice.

Dla tego Boga nie liczyły się przyjęte w społeczeństwie morale i zasady. Fuuta nie był tylko wyznawcą sprawiedliwości, był też jej wojownikiem. Nikt o zdrowych zmysłach nie znalazłby adresu dziecka, z którym wdał się w kłótnie w internecie, nie udostępniłby tego bez dobrego powodu. Ale Fuucie wydawało się, że miał dobry powód. Był wyznawcą i największym czcicielem sprawiedliwości.

Tak przynajmniej uważał przez długi czas, dopóki rzeczywistość nie okazała się zupełnie inna. Nigdy nie był dobrym wierzącym. Mógł upadać na kolana przed swoimi wartościami, ale poza murami świątyni być okropną osobą. Tak naprawdę był grzesznikiem. Tak naprawdę njgdy nie był sprawiedliwy — i może nigdy nie chodziło mu o sprawiedliwość.

Fuuta zaczął wierzyć w to, że to co zrobił, było okropnym grzechem, ale to przez co teraz przechodził, było jego pokutą. Fuuta zaczął wierzyć, że w tym całym świecie, który do tej pory wydawał się go tylko nienawidzić i mówić mu, że powinien cierpieć za swoje winy, znalazł się ktoś, kto był gotów mu wybaczyć. Fizyczny ból, który odczuwał Fuuta, mógł zostać przez niego zaakceptowany, przyjął do wiadomości, że mógł być to element ciężkich prób, jakie na nim spoczęły. Nie mógł jednak zaakceptować tych spojrzeń, jakie czuł z każdej strony, ale które oceniały go zamiast podziwiać. Nie mógł zaakceptować tego, że nie zaimponował widzom spektaklu, którym było jego życie i że został przez nich obciążony tym głosem "winny".

Amane zapewniła mu ratunek od tego cierpienia. Każdy grzesznik chciał, by mu wybaczono.

Amane mu wybaczyła. Bóg mu wybaczy.

To było więcej niż ratunek. Dzięki Amane, Fuuta mógł zostać zbawionym. I chociaż dziewczynka powtarzała mu, że to w bogu miało być ich zbawienie, dla Fuuty zbawiała go już Amane, dając mu szansę i wyciągając do niego rękę w najstraszniejszym dla niego czasie.

***

Nie musiałaś tu przychodzić... czy tam przyjeżdżać. Oi, Mahiru to dobrze być czasem upartym, ale ty teraz powinnaś odpoczywać, prawda? — Fuuta nie do końca rozumiał, co współwięźniarka robiła w jego celi i naprawdę wolałby, żeby się tak nie wysilała i nie przejeżdżała połowy Milgramu na swoim wózku, by z nim porozmawiać.

Mahiru musiała być poddawana temu leczeniu, które leczyło jej połamane kości, ale łamało duszę. To nie było dobre, by się nadwyrężała, a przez to potrzebowała jeszcze więcej leczenia. Chociaż może Fuuta nie umiał zgadzać się ze wszystkim, co przekazywała mu religia, to było jasne do zrozumienia: aby rzeczy przebiegały naturalnie, potrzeba jak najmniej sztucznej interwencji.

Sprawa, którą do ciebie mam jest ważna — ta jednak uśmiechnęła się, tym jednym z swoich ciepłych uśmiechów, pomimo swojego bólu i zmęczenia pracą, jaką było dotarcie do trzeciej celi. Fuuta trochę się tym zainteresował... co mogło być na tyle ważne, by skłaniać ją ku takiemu wyjściu poza własną celę? Chociaż znając Mahiru, to mogło być oczywiste. — Fuuta-kun, nikt ci jeszcze nie podziękował, prawda? Dlatego to ja tutaj jestem, by to zrobić.

Fuuta absolutnie osłupiał.

Chciałam podziękować ci za opiekę nad Amane. Mojemu sercu ulżyło, gdy ktoś wreszcie wyciągnął do niej rękę — Mahiru mówiła to swoim typowym łagodnym tonem, a przez to brzmiała na naprawdę najwdzięczniejszą na świecie. — Amane to dobra dziewczynka. Nie mam pojęcia czemu Es dało jej wyrok winy, ale cieszę się, że ktoś zajął się nią w tak trudnym czasie. A-ah, sama chciałbym się móc z nią bawić, gdybym tylko była zdrowa. I... i pewnie sam już to odkryłeś, ale ona lubi opowiadać o swoich rodzicach, wiesz? I lubi też zwierzątka... i gdy ktoś rozwiązuje z nią zadania. I... i chociaż nie lubi nic słodkiego, to docenia, gdy ktoś podzieli się z nią warzywami na stołówce.

Fuuta znał niektóre z tych informacji. Innych nie. Widział jednak, że Mahiru naprawdę zależało na Amane, skoro ona wiedziała to wszystko.

O-ojejku, przepraszam cię, Fuuta-kun. Wiem, że pewnie już sam to odkryłeś, skoro tyle z nią rozmawiasz, ale po prostu chcę dobrze, wiesz? Amane ma takie dobre serce i tak się cieszę, że nie będzie teraz sama — Mahiru patrzyła na niego z podziwem w oczach. — A skoro się nią tak zająłeś, twoje serce też jest dobre. Też otrzymałeś wyrom winy i też nie jesteś zdrowy, a jednak ze wszystkich ludzi tu, to ty znałeś siłę, by do niej dotrzeć... Jest mi tak przykro, że na początku uważałam cię za dręczyciela. Okazałeś się dobry. Naprawdę stałeś się milszy, Fuuta-kun.

Fuuta nie umiał znaleźć słów, które byłyby dobrą odpowiedzią. Słowa Mahiru trafiły do jego serca, ale nie był typem osoby, która umiałaby w jakikolwiek sposób na to zareagować. W swojej głowie próbował ułożyć jakąkolwiek odpowiedź, ale nie było niczego więcej co mógłby powiedzieć niż "to nic takiego".

Dopóki w jego głowie nie pojawiło się jedyne rozwiązanie.

— To dlatego, że znalazłem swoje zbawienie.

***

Amane chciała pomóc Fuucie w znalezieniu swojego zbawienia i ulgi w cierpieniu. Byli na naprawdę dobrej drodze, w to nie mogła wątpić, a on nawet upierał się, że już je znalazł. Jednakże... ona ciągle się o niego martwiła.

Robiła wszystko, co w jej mocy, żeby mu pomóc. Modliła się za niego co najmniej kilka razy dziennie. Pościła w jego intencji. Próbowała mu głosić naukę i sięgać nią do kątów jego umysłu, które jeszcze nie były całkowicie przesiąknięte zgorzknieniem i bólem, ale ciągle musiała się o niego martwić. Fuuta nie był łatwą sprawą, a jeszcze trudniejsze było to, że Bóg odmawiał uzdrowienia go.

Fuuta chciał zmienić swoje życiowe ścieżki. Fuuta czuł winę swoich grzechów. Fuuta został już za nie ukarany. Dlaczego Najwyższy ciągle nie mógł zrobić im tej łaski i mu pomóc? Czy lekarska interwencja zniszczyła już zbyt wiele w ciele i duszy Fuuty? Czy naprawdę wszystkie te bandaże i leki, jakie podał mu Kirisaki Shidou, doprowadziły do wyniszczenia możliwości, by Fuuta otrzymał miłosierdzie? Przecież to nie było możliwe. Tej pomocy wcale nie udzielono Fuucie tak wiele i jeszcze w porę zaczął z niej rezygnować... dlaczego jego ciało ciągle się samo nie regenerowało? Dlaczego podczas modlitw ciągle tak często syczał z bólu i nic nie było w stanie mu pomóc?

Do tej pory zawsze liczyła, że to po prostu mu minie, jednak dzisiaj Fuuta nie tylko był w bliżej nieokreślonym bólu. Dzisiaj Amane zobaczyła Fuutę krwawiącego.

Nawet nie wiedziała, kiedy oboje zdali sobie sprawę z tego, że jego rana się otworzyła. Fuuta nie nadwyrężał się bardzo, więc ciężko było znaleźć konkretny powód tego, że w którymś momencie na podłogę celi Amane spadły krople krwi, które spłynęły z jego ramion, a które przebiły się przez słabo zabezpieczający je bandaż i ubranie. Jednak nawet gdy Amane nie umiała znaleźć powodu dla którego to się wydarzyło, miała przed sobą bardzo cierpiącego i coraz bardziej tracącego krew Fuutę.

On na początku kazał jej to zignorować. Kazał się jej zachować, jakby to nic nie znaczyło, powiedział, że będzie dobrze. Powiedział to to w typowej dla siebie wulgarnej wypowiedzi, ale Amane była zbyt przejęta, by go zestrofować. Nie było dobrze. Jego skóra zbladła, musiał usiąść, bo od stania przy stracie krwi najwyraźniej kręciło mu się w głowie. Amane wręcz musiała się martwić.

Gorszym problemem było to, że nie wiedziała, co zrobić z tym zmartwieniem. Nie wiedziała, co może ukrócić ból Fuuty, nie wiedziała, co mu pomoże, ale nie chciała, by go bolało. Nie chciała, żeby cierpiał. Chciała mu pomóc.

Czy opatrzenie tych ran nie było jedynym sposobem na pomoc dla niego?

Nie. To nie mogło być rozwiązanie. To nie powinno być rozwiązanie. To wszystko nie miało sensu. Nie mogła podjąć się takiego ryzyka. Fuuta nie mógł umrzeć, jak kotek któremu kiedyś pomogła. Nie mogła znowu złamać zasad.

Ale co innego miała zrobić? Nie znała innego sposobu na pomoc w takiej sytuacji. Wiedziała, że powrót do zdrowia należało wymodlić, ale to było zbyt ekstremalne i dziejące się za szybko... Bóg nie będzie miał czasu, by zadziałać. To Amane musiała to zrobić, narażając się tym na wszystkie dalsze konsekwencje.

Czy Bóg jej wybaczy, jeśli złamie tą samą zasadę już drugi raz, pokazując tym, że wcale nie uczyła się na swoich błędach? Może naprawdę była niezaprzeczalnie winna...

Jeśli to był jedyny sposób na pomoc Fuucie, mogła być winna. Odpokutuje za swój grzech później, a teraz zajmie się uczynieniem go. Kazała drugiemu więźniowi zostać w jej celi, podczas gdy sama pognała do więziennego magazynu po coś do opatrzenia ran. Wzięła butelkę z wodą i kawałki materiału... może to nie jest tak zakazane, by użyć czegoś takiego, skoro nie są to prawdziwe bandaże?

Znalazła się z powrotem pod drzwiami swojej celi i liczyła na to, że Fuuta posłuchał się jej i nie postanowił wracać do siebie w swojej upartości. Szybko zobaczyła że wcale jednak nie ruszył się z miejsca i na początku chciała się nawet ucieszyć z tego, jak się jej posłuchał, jednak zmarkotniała, gdy zobaczyła czym się zajmował. Czy Fuuta... próbował rozdrapać ranę, która tak nagle zaczęła krwawić?

— Oj... to nie jest dobre — wymamrotała pod nosem, a on podskoczył w miejscu słysząc jej słowa. Najwyraźniej wcześniej jej nie widział i myślał, że ma więcej czasu, zanim ona zdoła wrócić. — Fuuta... tak nie można robić.

— Co robić? — Fuuta najwyraźniej postanowił zgrywać głupiego i udawać przed Amane, że niczego takiego nie robił. Nie do końca to lubiła... te jego spojrzenie na to, że może ją rozgrywać jako dorosły. Ciężko było jednak zgrywać głupiego, gdy pod jego paznokciami i na opuszkach palców było widać tą krew i chyba też zdał sobie z tego sprawę. — Uh, nie złamałem żadnej z zasad, tak? To wszystko robota Kotoko...

Nie była pewna, czy może mu wierzyć, dlatego podeszła by sama zegazaminować ranę. Mogła nie znać się na tym jakoś bardzo, ale wydawało jej się, że Fuuta jej nie okłamał... to nie tak, że sam ją sobie zrobił, ale to ciągle było martwiące, że zaczął ją tak pogarszać. Był nawet bardziej zagubiony i cierpiący, niż jej się wcześniej wydawało.

— Czy mogę...? — spojrzała na jego ranę i pokazała przyniesione przez siebie materiały, które miały posłużyć za prowizoryczny bandaż. Jej głos zadrżał. Nie wiedziała, czy ma prawo.

— Oi, czy aby na pewno tego chcesz? — Fuuta chyba trochę się o nią zmartwił, o nią i jej drżący ton. — Przecież to zupełnie inne, niż wszystko, co mi do tej pory opowiadałaś.

— Rozważyliśmy to na co godzi się Bóg. Zaufaj nam — Amane znajdowała komfort w swoim odwoływaniu się do religii i stylizowaniu wypowiedzi na mądrą. Chciała być taką osobą, jaką ją uczono, by być. — Nie będziesz pozwalał sobie na dalszą medyczną interwencję, a twój dalszy powrót do zdrowia będzie już zależał od modlitwy. Tylko to... to jest zbyt nagłe, dlatego może być potraktowane z wyjątkiem.

Amane była nauczona, by być dobrą wierzącą. Była karana, traktowana przemocą i krzywdzona, by była dobrą wierzącą. Jednak Amane nie wyrosła na dobrą wierzącą (nie tak bardzo, jakby chciała). Amane wyrosła na dobrą osobę. Jej pierwszym instynktem zawsze było to, by komuś pomóc.

— Dobrze — westchnął Fuuta, który też chyba miał swoje wątpliwości. Zawsze oddawał się swoim ideom i było dziwne teraz godzić się na pomoc, która zaprzeczała kiełkującym w nim wierzeniom. Ciężko było jednak odmówić, gdy nie byłby w stanie ustać na nogach i gdy sam czuł, jak zaczyna tracić czucie wokół miejsca w którym otworzyła się rana.

Amane przeszła do czynu, podwijając całkowicie rękaw jego więziennego stroju. To... nie wyglądało dobrze. Mogła jednak spróbować zrobić wszystko co w jej mocy, by było lepiej. Zamoczyła materiał w wodzie i przyłożyła go do miejsc wokół rany, oczyszczając tym sposobem zastygniętą krew. Tej, która wypływała z rany nie było już dużo, ale ciągle wymagała zatamowania, co Amane w końcu zrobiła, obwiązując jego ramię materiałem służącym za prowizoryczny bandaż...

... ah, czyżby jej kotek nie otrzymał takiego samego bandażu?

Ale Fuuta nie będzie jak jej kotek. Fuuta nie umrze. Nikt go nie zabije, nikt ich tu nie ukara. Drogi Mądry Bóg też zrozumie całą sytuację.

Na pewno będą w Jego oczach niewątpliwie, wyraźnie, absolutnie, jednoznacznie, ponad wszelką wątpliwość przebaczeni.

Amane przynajmniej chciała mieć taką nadzieję.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #milgram