Przyjacielskie pocieszenie

   Specjalny dodatek - pierwszy fanart Laney w wykonaniu Yoru ❤️
Dziękuję bardzo~

~~~

     Blondyn, zamiast pójść na trening, wybrał się do higienistki. Przekonał ją, że boli go brzuch i położył się spać. Nieczęsto to robił, ale czasami właśnie w ten sposób unikał treningu, kiedy jego lenistwo brało w siłę. Wtedy zawsze miał wymówkę i mógł spać do woli. Tym razem nie spał długo. Można powiedzieć, że nawet wcale. Ostatnie dni naprawdę dały mu w kość, a łóżko, na którym leżał, to najgorszy możliwy pomysł, na który mógł wpaść. To właśnie na tym łóżku udawał, że stracił pamięć. Na tym łóżku też położyli nieprzytomną i poranioną Laney. Miał też parę przyjemnych wspomnień z tym łóżkiem - wygłupy z kolegami bądź Laney albo miłe drzemki, kiedy robił sobie samowolną przerwę od treningów. To miejsce jednak dawało mu więcej do myślenia i zastanawiania się nad złymi rzeczami, nad tym, co było ostatnio. Sam do końca nie wiedział, czego chce. Podniósł się, otrzepał, zabrał torbę i wyszedł po cichu.

Starał się omijać boisko i możliwość narażenia na wzrok trenera. Przystanął przy automacie, mechanicznie wybrał kawę i po chwili siedział z ciepłym kubkiem na pobliskiej ławce. “Gdyby nie kawa, mógłbym do teraz być w nieświadomości. Mógłbym do końca życia myśleć, że nic się nie zmieniło, podczas gdy tuż pod moim nosem wszystko, co znam, mogłoby być już tylko pustą iluzją.” Zakosztował łyk kawy i stwierdził, że jest gorzka. Skrzywił się. “Naprawdę nigdy nie zauważyłbym tego? W końcu wiedziałem, że w pewnym stopniu zmieniła się, była inna… dziwna. Mimo to wtedy nie przeszkadzało mi to. Mógłbym nawet powiedzieć, że to urocze, że zachowuje się jak “dziewczyna”, której nigdy nie pozwalała mi zobaczyć w sobie.” Uśmiechnął się na to wspomnienie pod nosem, ale po tym jego uśmiech od razu znikł. Blondyn wstał, wyrzucił kubek z kawą do kosza i poszedł przed siebie. Chciał zobaczyć obraz Laney. Ten, który zaczęła, kiedy była jeszcze “jego żeńską przyjaciółką”. Skierował się więc na korytarz artystów i oglądał obrazy. Jeden za drugim, coraz szybciej i szybciej, nie mogąc doczekać się tego jednego, jedynego.

Ku jego rozczarowaniu i wielkiej irytacji, obrazów było więcej niż w poprzednich latach i nie mógł znaleźć jej pośród tych wszystkich kolorów i kształtów. Dochodził już do końca korytarza, a tego, na który czekał, wciąż nie było. Patrzył w końcu na ostatni obraz - błękit, zieleń, żółć… jakieś figury, nie miał jednak siły zastanawiać się, co przedstawiały. Do jego oczu już nic nie docierało, za to jego uszy odkryły coś nowego. Cichutkie łkanie dochodziło ze schodów. Niepewny, czy chce się w to mieszać, jedynie zerknął za zakręt na schody i zobaczył kogoś kulącego się za obrazem z dziurą na samym środku. Zobaczył skrawek brązowych włosów i przez chwilę pomyślał o Annie. Jednak osoba, którą dostrzegł, zaskoczyła go bardziej, niż powinna. Nie spodziewał się zobaczyć Laney łkającej na schodach w osamotnieniu. To przebiło jego wyobrażenia względem osoby, którą dobrze znał i wiedział, że nie chciałaby kiedykolwiek pokazywać ludziom swoich łez. Mimo tego, dziewczyna trzęsła się, dusząc w sobie żal za zniszczone dzieło. Gdy zobaczyła chłopaka wzbijającego się po schodach w jej kierunku, schowała się za obrazem.

– Co się stało? – zapytał nad wyraz łagodnym tonem, jakby pytał małe, wystraszone dziecko. Podszedł do niej powoli, widząc, że nie jest pewna, czy powinna mu na to pozwolić i równie powoli objął ją ramionami.

– Nic wielkiego się nie stało… – powiedziała w końcu bez przekonania. – Wpadłam na kogoś i… – zawahała się, czy kontynuować mówić. Jack nie kazał jej już tłumaczyć dalszego przebiegu historii i przyłożył jej głowę do siebie, głaskając delikatnie. Wyglądał bardzo podobnie, jak mama pocieszająca swoje dziecko, które właśnie przed chwilą się potknęło i zdarło kolano. Sam się lekko zdziwił, jak delikatnie potrafi się z nią obchodzić, ale teraz nie miało to większego znaczenia.

– Masz przecież jeszcze drugi obraz – zaczął ją pocieszać. – Co prawda z moją przestraszoną miną, co może się ludziom niekoniecznie spodobać, a wręcz zszokować, ale świetnie uchwyciłaś w moich oczach nadzieję, że cię złapię… – zdał sobie sprawę, co plótł. – Znaczy, wiesz, jak dla mnie to dalej jest dzieło sztuki – wyciągnął na długość wyprostowanej ręki jej obraz i przyglądał się całości z przeszywającą środek dziurą. – Możnaby powiedzieć, że jest to nadzieja w beznadziei… Takie, wiesz… Ludzie nie dają jej szansy, niszczą ją, ale ona mimo to dalej symbolizuje swoje, nie przestaje być gołębicą tylko dlatego, że ktoś w to nie wierzy. Za to ma nadzieję, że ktoś w to uwierzy. Ma nadzieję i daje nadzieję… -starał się z całych sił zabrzmieć jakoś mądrze i znaleźć nową interpretację dzieła, ale sam nie wiedział, czy to, co mówił, miało sens. Dziewczyna lekko chichotała pod nosem. – Nie wierzysz mi? To cudowny obraz! Jak ci się nie podoba, to możesz go dać mnie, wtedy zawiśnie nad moim łóżkiem i codziennie będzie dawać mi nadzieję w ludzi, którzy wierzą w ten znak. We wszystkich wolontariuszy, wszystkich ludzi, zwierzęta i ciebie. – kontynuował, im bardziej widział, jak promienieje jej twarz. – Nadal mi nie wierzysz? – zapytał ponownie, a ona zaśmiała się.

– Wierzę, skoro tak to widzisz.

– No, nareszcie jakiś uśmiech. – ucieszył się i pocałował ją w czoło. – Och, wybacz… – zdał sobie sprawę, co zrobił i że to już nie ta sama osoba. Laney natomiast poczerwieniały policzki. – Jeśli… jeśli wolisz, nie będę już więcej tego robił. – przypomniał sobie, że od czasu wypadku zdarzało mu się pocałować ją w policzek, co normalnie robił od dziecka, ale teraz inaczej to odbierała.

– Nie… nie przeszkadza mi to...– wydukała onieśmielona, ale blondyn nie wyglądał na przekonanego. – Nie o to chodzi… – wymamrotała pod nosem i schowała głowę w jego ramionach. Chłopak jednak nie miał czasu zastanawiać się, co miała na myśli - nad nimi na schodach stał Will. Jego spojrzenie wyglądało, jakby został zraniony do żywego, jednak nic nie mówił. Jeden nieznaczny grymas wskazujący na przeszywający ból ukazał się na jego twarzy, ale nadal nic nie powiedział. Gdy spojrzała na niego Laney, wyglądał, jakby coś ukłuło go w środku. Nabrał spokojnie powietrza do płuc i odwrócił się na pięcie, jakby nigdy nic, aby odejść.

– Czekaj, Will! – chłopak nagle poczuł potrzebę zatrzymania go i wytłumaczenia się.

– Nie mam już na co czekać… – jego głos zachwiał się. – Gdzieś w środku czułem, że to nieuniknione… – przełknął ślinę i postanowił pójść przed siebie.

– Ale ja nie… my nie… – Jack zaczął się zastanawiać, dlaczego się tłumaczy. W końcu nie robili nic złego, ale zraniona mina przyjaciela, który nigdy nie krył swoich uczuć, naprawdę go dotknęła. Poczuł się, jakby go zdradził.

– To było tylko “przyjacielskie pocieszanie”, prawda? – próbowała pomóc Laney, a Jack jednocześnie poczuł radość z miana “przyjaciel” i palące ukłucie gdzieś w żołądku. Laney chciała pobiec za chłopakiem, ale Jack złapał ją za rękę i powstrzymał.

– Pozwól mu przemyśleć parę spraw. On na pewno nie chciałby, żebyś zobaczyła go w takim stanie – odparł, powoli ostudzając jej zryw.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top