Pozory
Dużo rzeczy się zmieniło. Zachowanie Jacka - stał się trochę dojrzalszy. Zachowanie Laney - stała się trochę bardziej otwarta, aż w końcu klasa ją polubiła i stała się równie popularna jak Jack. Jednak największa zauważalna zmiana tkwiła między nimi. Przestali ze sobą rozmawiać. Na szczęście nie na dobre - witali i żegnali się ze sobą codziennie, idąc w stronę swoich klubów. Ich relacja jednak była teraz efektem działań i decyzji Jacka. Tym razem to on się oddalił, czując rozdarcie i coś, czego nie umiał nazwać. Coś, co czuł tylko wtedy, kiedy rozmawiał z Laney. Widział jej uśmiech, słyszał jej głos, mógł żartować jak zawsze… Jednak świadomość, że dziewczyna nie uważa go za najlepszego przyjaciela, że jest dla niej tylko obcą osobą… jednym z wielu innych osób, nikim specjalnym… bolało go to. Odkrył, że nie może nawet na nią patrzeć bez odczuwania ciężaru. To było naprawdę przytłaczające brzemię i w końcu nie chciał go już dłużej znosić. Zajął się na poważnie treningami, a do klubu plastycznego dołączyły nowe osoby i zrobiło się żywiej. Rozeszli się w swoje strony, jak być powinno. Wszystko się w końcu zmienia, a oni od dawna nie dzielili już zbyt wielu wspólnych tematów i zainteresowań. Jack cieszył się, że dziewczyna poszła do przodu i jest szczęśliwsza niż przedtem, jednak jemu brakowało dawnej starej przyjaciółki. Oschłej i czasem sarkastycznej “Lanusi”, jego Lanusi.
– Kapitanie! – Jack zaskoczył chłopaka od tyłu, uderzając go otwartą dłonią w plecy, a on wzdrygnął się. Blondyn wyjrzał zza niego i dostrzegł brązowowłosą dziewczynę.
– Hej – powitała go nieśmiało, a on odpowiedział jej w równie krótki sposób.
– Cześć… – uśmiechnął się, po czym przerzucił wzrok na Willa. – Lepiej się pośpiesz, bo trener już ostrzy na ciebie zęby – poradził mu i szybko się zwinął. Zostawiając ich w tyle, czuł, jak ściskało go w żołądku. Nie miał ochoty ani siły spojrzeć w tył, ale i tak jego oczy powędrowały w stronę rozkwitającej relacji między tamtą parą. “Czy Laney też czuła się w ten sposób, gdy udawałem, że straciłem pamięć? Czuła, że nasza przyjaźń w takim przypadku się rozpadnie?”
– Jack! Patrz! – na szyję chłopaka rzucili się koledzy z obu stron, po chwili przekręcając jego głowę w wybranym przez nich kierunku.
– Patrz, kto siedzi na trybunach!
– Czy to nie… Annie? – wyostrzył wzrok i odgadł za pierszym razem. Chłopcy z zadowoleniem machali w jej stronę, a ona zauważając ich pomachała, tyle że mniej entuzjastycznie.
– Od kiedy Annie interesuje się piłką? – zastanawiał się blondyn na głos, a koledzy z drużyny kierowali go na boisko.
– Kto wie?
– Może po naszym ostatnim meczu? Nie mogłem oderwać od niej wzroku, gdy wiwatowała! – puścili w końcu Jacka, a on zastanawiał się, czy dziewczyna naprawdę była wtedy na trybunach. Nie pamiętał, żeby w ogóle ją widział, a w jego pamięć zapadło wiele twarzy.
– A co, jeśli jednak jest zainteresowana czymś innym niż piłką? – zapytał w końcu wysoki chłopak, który ledwie dawał wiarę, że tu chodziło o sport.
– No to ma problem, kapitan wydaje się już być zajęty – mówiąc to, z uśmiechem patrzył, jak Will biegnie w ich stronę.
– To Annie już nie może siedzieć na trybunach, kiedy jej się to tylko spodoba? – na to pytanie chłopcy rozłożyli ręce. Po chwili rozpoznali, do kogo należał głos pytającego i czując lodowaty powiew po plecach, z zatrwożeniem odwrócili się. Trener właśnie ścinał wszystkich wzrokiem. Oni zaś, w milczeniu przełykając ślinę, czekali na karę sroższą niż pięćdziesiąt okrążeń, choć nie do końca wiedzieli, czym zdenerwowali nauczyciela.
– Trenerze, pańska córka patrzy w tę stronę, nie powinien pan pomachać i pokazać, jak zazwyczaj prowadzi pan trening? – łagodnym tonem zaczął Will, dobiegając do nich. Trener jak nigdy uśmiechnął się miło i pomachał do Annie, po czym kazał natychmiast zacząć rozgrzewkę. Chłopcy za uratowanie skóry od bonusowych ćwiczeń dziękowali Willowi z niebywałą wdzięcznością. Jeden nawet się popłakał ze szczęścia.
– Skąd miałem wiedzieć, że to jego córka?
– A ja niby miałem wiedzieć? Wiadomo, że mają takie same nazwiska, ale dałbym sobie rękę uciąć, że to tylko zbieg okoliczności. Nie przypominają siebie ani trochę – chłopcy szeptem prowadzili dyskusję, aby trener czasem nie usłyszał.
– Staaary, w ten sposób to już obu rąk byś nie miał – zarechotał koleś z numerem 19. – Z pewnością urodę ma po matce – dodał, gdy skończył się śmiać.
– W takim razie lepiej na nią uważać, bo w razie czego to tłumaczyć będziemy się przed sądem ostatecznym – odparł żartobliwie Jack, zerkając na trybuny. Przeszył go dreszcz, gdy zdał sobie sprawę, że był obserwowany. A przynajmniej miał wrażenie, że dziewczyna wtapiała w niego swoje oczy, a od tyłu to inny wzrok palił jego plecy. Gdyby tak prześwidrowali jeszcze jego wnętrzności, pewnie spotkaliby się wzrokiem. Z pewnością oboje potrafili naprawdę przenikliwie spoglądać, co nie dawało żadnych wątpliwości, że są ze sobą spokrewnieni.
– Czyżbyś bał się o swoje ręce? – zapytał Will, szczerząc się do chłopaka, który stanął niczym posąg. Blondyn otrzepał się i powrócił do ćwiczeń.
– Niby czemu miałbym się bać? – burknął i już więcej nie ważył się podnieść wzroku na trybuny. Spojrzenia jednak dalej go przeszywały. Starał się je jak najskuteczniej ignorować.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top