Panienki w akcji
– ...Pewnie jakby Lady Art poznała cię teraz, to nie przepadałaby za tobą.
– Ba! W ogóle by się do niego nie odezwała!
Jack gwałtownie przebudził się na samo wspomnienie niedawnej rozmowy ze swoimi kolegami. “Ja, jakim jestem naprawdę, rozczarowałbym ją… ja nie jestem dobrym człowiekiem i najpewniej nigdy nie będę…” powtarzał sobie, jednocześnie pragnąc o tym już zapomnieć.
– Chłopie, wstawaj! – jeden z kolegów z drużyny szturchnął go. –Nie mów, że trema cię zjadła przed samym wyjściem. – zaśmiał się, przypominając sobie, jak to niedawno Jack bawił się podobną sytuacją. Jack jednak dalej był pochłonięty myślami i nie słuchał chłopaków. Dopiero, gdy podszedł do niego kapitan, spojrzał w górę. Will podał mu rękę, aby pomóc mu wstać.
– Wątpliwości i problemy zostaw w szatni i chodź z nami grać. Musisz się dobrze zaprezentować, czyż nie? – uśmiechnął się do niego, gdy stanęli twarzą w twarz.
– Czyżby Lady Art miała oglądać mecz? – zagaił jeden.
– Z pewnością, głąbie! Jak mogłaby przegapić mecz wybranka swojego serca i najlepszego przyjaciela? – zaśmiał się drugi. Jacka jednak bardzo zabolały te słowa. Nie czuł się już, jakby mógł nazywać się jej “najlepszym przyjacielem” albo kimkolwiek.
– No weź – pierwszy trącił drugiego ramieniem – Nie widzisz, że robi mu się przykro, a kapitan zaraz odleci? Mieli się koncentrować na piłce.
– Nie gadaj! – chłopaka z numerem 5 na koszulce jakby olśniło i wskazał palcem najpierw na jednego, potem na drugiego. – To oni nie są już tylko rywalami w piłce? – rozchylił usta z zaskoczenia. – Jak mogłem to przegapić! – kapitan zaczął lekko się rumienić, a Jack wyglądał na przygnębionego.
– Nie pomagasz! – pierwszy trzepnął chłopaka w koszulce z numerem 5 na plecach. Chłopak jednak bardziej się przejął tym, co było przed nim i zakrył obiema rękami usta, jakby roznosiła go adrenalina przez odkryte newsy.
– Tylko nic nie mów – wycedził przez zęby ten z numerem 19 i pociągnął tego z 5-tką za sobą.
– Moja mama byłaby tym bardziej zachwycona niż hiszpańskimi dramami – rzucił podekscytowany. – Ale jaja, muszę zadzwonić do mamy! – chciał się wyrwać do szafki po telefon, ale kolega nie pozwolił mu. Reszta chłopaków podśmiewywała się z błazeństwa swojego kolegi. On też zaraz zaczął się śmiać. Tylko Jackowi i Willowi nie było jakoś do śmiechu.
– Dobra, panienki, koniec strojenia się i wio na parkiet! – trener wdarł się do szatni i wygonił wszystkich jednym rykiem. Nikt nawet przez chwilę nie zaprotestował. Wszyscy jednakowo rzucili się w stronę wyjścia, niczym w popłochu przed drapieżną bestią. Trener tylko jeszcze raz nakreślił plan działania i “dodał im otuchy” w specyficzny dla siebie sposób.
Chłopcy ustawili się na boisku i czekali na rozpoczęcie. Jack omiótł szybko wzrokiem trybuny, lecz nie znalazł pomiędzy tłumem rozentuzjazmowanych znajomych osoby, której szukał. W sumie nie było się co dziwić, Laney niechętnie przychodziła na mecze, jeśli w ogóle to robiła. Nie lubiła mieszać się z tłumem rozwrzeszczanych ludzi.
– Moja! – Jack wybudził się, słysząc kapitana. Ten przemknął obok blondyna, a za nim reszta chłopaków.
– Weź się w garść! – jeden z przebiegających potargał jego włosy. Jack odwrócił się i rozeznał błyskawicznie, gdzie jest najlepsze miejsce, w którym może się przydać. Pobiegł. Obserwował piłkę. Zaatakował. Podał do chłopaka z 19-tką na koszuli. Pudło. Przeciwnicy przejęli piłkę, a chłopak, do którego podawał, skończył na ziemi. Drużyna przeciwna znana była z tego, że w ofensywie nie oszczędzali wroga i często dochodziło do powaleń czy pociągnięć za koszulki. Jack jednak nie spodziewał się aż takiej zagrywki… albo przynajmniej nie mógł się w pełni skoncentrować.
– Jack! – krzyknął jeden z drużyny, podając mu piłkę. Ten przechwycił ją jakimś cudem w automatyczny sposób i próbował strzelić gola, jednak nie wycelował odpowiednio i spudłował. Po trybunach przesunęła się fala rozczarowania. Przełknął ślinę, zatrzymując wzrok na osobie siedzącej obok Marre.
– Jack! – znowu usłyszał swoje imię, odwrócił się i zetknął z torsem przeciwnika, który próbował przejąć piłkę. Upadł na ziemię i usłyszał gwizdek sędziego. Jego oczy nadal mimowolnie wiodły go w stronę trybun, choć nie chciał tam patrzeć, widzieć tego przejętego spojrzenia. Chciał ujrzeć uśmiech, ale sam nie miał nawet siły się uśmiechać. Czuł się zagubiony i rozdarty, więc jak mógł grać? Zarządzono przerwę, a Jacka zniesiono z boiska. Powoli dochodził do siebie na ławce.
– Co jest z tobą, panienko? Czekasz, aż podadzą ci piłkę pod nóżki? Pobiegałbyś chwilę, nic ci się nie stanie, jak się trochę zmęczysz. A jak nawet na tyle cię nie stać, to zejdź mi z oczu! – trener był naprawdę zdenerwowany nieobecnym Jackiem.
– Jack, nie rób nam tego...
– Wybaczcie, ja… nie czuję się na siłach… – mówił niemrawo, aż stanął nad nim kapitan z srogą miną.
– Chcesz wziąć Laney na litość? – odezwał się, zakładając ręce. – Nie wiem, czy wiesz, ale raczej nie podobają jej się tchórze. Lepiej wróć na boisko, albo uznam, że całkiem się poddałeś – ciągnął.
– Hej! Miałeś dać z siebie wszystko – zaczął kolejny.
– Rozumiemy, że dziewczyna zawróciła wam w głowie, ale my chyba też się liczymy, co? – kontynuował następny. Każdy kolejny dodał swoje pięć groszy, a Jack spojrzał na każdego. Nawet ci, którym ostatnio nie spodobało się jego nowe zachowanie, teraz nie chcieli odpuścić i motywowali go. Każdy z drużyny chciał z nim grać. Blondyn przypomniał sobie, jak Laney cieszyła się ostatnio z tego, że mogła rozmawiać z ludźmi. Wcześniej trochę nie pojmował, dlaczego aż tak bardzo się z tego cieszyła. Teraz lepiej rozumiał, jak miło jest rozmawiać z innymi, miło jest mieć przyjaciół, miło jest móc się na nich oprzeć, kiedy brakuje ci siły, aby się uśmiechać. “Nawet, jeśli nie widzi mnie jako przyjaciela, to jeszcze zobaczy...” dodał sobie otuchy, podbudowywując się. “Dałem radę zdobyć tylu przyjaciół, jeden więcej nie będzie wyzwaniem.”
– To co? Panienki się zmęczyły? – zaśmiał się kapitan przeciwnej drużyny, wracając ze swoimi na boisko.
– Naprawdę powinniście nazywać się “Panienki” – roześmiał się kolejny.
– A chcecie zobaczyć, jak “panienki” skopią wam tyłki? – odezwał się w końcu Jack, zwracając na siebie uwagę. Jego szelmowski uśmiech rósł w siłę na widok zaskoczenia przeciwników. Chłopcy również zarazili się jego uśmiechem, widząc w starym przyjacielu jego błyskające dobrym poczuciem humoru oczy.
– No to chodźmy im pokazać, jak zwinnie tańczymy – zaśmiał się Will, podając rękę Jackowi. Ten popatrzył na nią, wziął głęboki i spokojny oddech, po czym silnie złapał dłoń i podniósł się.
– Jakbym normalnie słyszał trenera – zażartował jak zawsze beztrosko, a kapitan popatrzył na niego z miną “serio”, ale nie miał już czasu, żeby jakkolwiek się odciąć. Trener trzepnął Jacka po głowie i wskazał boisko.
– Udowodnijcie, że tańczycie lepiej niż moja córka, wio – wygonił ich i uśmiechnął się, zakładając ręce. Chłopcy przybili sobie piątki i obrali swoje pozycje. Tym razem mecz wyglądał znacznie lepiej. W drugiej połowie każdy się postarał. Will zaskakująco szybko strzelił pierwszego gola i ujarzmiło to trochę zapał przeciwnika. Nadal dość brutalnie podchodzili do gry, ale nie czuli już przewagi nad drugimi. Wyglądali na pełnych obaw, a czas się kurczył. Po kolejnym karnym rzucie piłka trafiła pod nogi Jacka. Wystartował więc w stronę bramki, a tłum napastników za nim. Szybko go otoczyli i miał małe szanse, żeby się przedostać. Podał więc do chłopaka z 5-tką na plecach i przebił się przez obronę. Chłopak znów oddał mu piłkę, niepewny, czy trafiłby do bramki. Czas prawie dobiegł końca. Jack miał dwie ostateczne opcje – poszarżuje sam na bramkę albo poda 5-tce, żeby strzelał. Wiedział, że wszyscy raczej liczyli na to, że to on strzeli zwycięskiego gola i zakończy mecz, więc przeciwnicy tym bardziej skupiali się wokół niego, aby zablokować mu dostęp do bramki. Podejrzewał, że właśnie tak się stanie i wyciągnął swojego asa z rękawa – pozbywając się szansy na dumne osiągnięcie zwycięstwa, podał niespodziewanie do piątki. Ten, tak samo jak podczas treningu, automatycznie kopnął piłkę, aby pozbyć się jej prędko spod nóg. Piłka mocnym uderzeniem wleciała prosto do bramki. Bramkarz nawet się nie spodziewał, że z przeciwnej strony ktoś może zaatakować. Czas upłynął i zrobiło się naprawdę głośno.
– I co teraz!? – Will próbował przebić się przez głośny tłum do przeciwnej drużyny. – Daliście się skopać Panienkom…
– Jakie to uczucie? – dodał Jack, wieszając się na szyi kapitana wrogiej drużyny. On jedynie groźnie spojrzał na niego i odepchnął jego rękę. Nie zripostował w żaden sposób i odszedł, chłodno przeżywając całe zajście. Will zawołał swoich i okrzykami oraz ukłonem odpowiedzieli na wiwatowanie tłumu fanów.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top