Rozdział 13


"
Jej wiara w niego sprawiła, że chciał być dla niej dobry.
Chciał udowodnić, że ona ma rację, a wszyscy inni się mylą.
Sprawiła, że poczuł ten rodzaj nadziei, której nie czuł nigdy wcześniej.
Nie wiedział nawet, że istnieje."

----------


Ayame otworzyła oczy. Wszystko było rozmyte, po chwili zaczęła łapać ostrość. Pomieszczenie było jasne, stały tam zabezpieczone kartkami pieczętującymi szafki z jakimiś substancjami i bandażami. Bardzo bolała ją głową, nie była pewna, czy Kakuzu jednak coś jej zrobił, czy po prostu zemdlała. Znów do niej docierało, co zobaczyła. No tak, wiedziała, że są przestępcami, ale to były słowa, przyjęła to jako informację, a teraz zobaczyła na własne oczy. 

- Ocknęłaś się- usłyszała łagodny głos Konan- jak się czujesz? 

Ayame szybko usiadła na leżance, obok siedział Deidara.

- Twoja dłoń-powiedziała Ayame

- Kakuzu przyszył- Deidara pomachał dłonią, na której było widać gruby szew dookoła nadgarstka- jak się czujesz?

Dziewczyna wstała i go spoliczkowała, a do jej oczu napłynęły łzy. 

- Czemu mnie tam zabrałeś?! Czemu kazałeś mi na to patrzeć?! Jesteś... Jesteś...- zachwiała się i usiadła

- Deidara, wyjdź- powiedziała chłodno Konan, gdy chłopak wyszedł, mówiła dalej- Ayame, przepraszam, że musiałaś to oglądać. Oni szukali naszej kryjówki, musieliśmy działać, zanim by nas zaatakowali pierwsi. 

- To...

- Hidan i Kakuzu są pierwsi do tego typu misji. Ze względu na ich umiejętności, mają praktycznie stuprocentową skuteczność. 

- Czemu... Po co to wszystko... Ja... Ja muszę trzymać waszą stronę, bo inaczej...

- Ayame... 

- Rozumiem. Muszę poukładać sobie to wszystko. 

- Nie zrób nic głupiego, dobrze?

- Pójdę do siebie. 

Wyszła z pomieszczenia, poszła korytarzem aż do salonu, gdzie przy stole siedział Hidan, ręce trzymał na stole, a w dłoni przekładał swój naszyjnik. Lekko uniósł głowę i spojrzał w stronę Ayame. Nie odezwał się słowem, jedynie odprowadził ją wzrokiem do pokoju w którym czekał na nią Deidara.

- Co tu robisz? 

- Ayame, przepraszam, chciałem pokazać ci, kim na prawdę jest Hidan. Jest okrutny i...

- A gdyby mnie ktoś zaprowadził na twoje pole walki? Co bym tam zobaczyła? Jak drewnianymi kunaiami z shinobi w piaskownicy? Powiedz, Deidara... Nikogo nigdy nie zabiłeś?- milczał, a dziewczyna pokiwała głową i otarła łzy- No właśnie. A jednocześnie kazałeś mi to oglądać, bo... Bo co? Sprawiłeś mi tym obrazem wiele bólu. Nie brałeś pod uwagę tego, że teraz będę inaczej patrzeć na was wszystkich? Wyjdź już. Muszę pomyśleć. 

- Ai-chan...

Rozpłakała się mocniej, a chłopak ją objął. Płakała i uderzała pięściami jego klatkę, przytulił ją mocniej i pocałował w czubek głowy. 

- Błagam, wybacz mi. To było debilne... Nie pomyślałem... 

- Idź...- spojrzała na niego ocierając łzy- Idź już...

Deidara wyszedł z pokoju, a dziewczyna usiadła na łóżku i się rozpłakała. Zastanawiała się nad wszystkim, w sumie cały czas odkąd tam była wychodzili na misje. Na pewno przelali krew. Sama ich często po tym leczyła. Lubiła ich, spędzała z nimi czas. Ale czym to było, skoro jednocześnie jest uwięziona. Głośno załkała, poczuła się okropnie. Zagubiona, przygnębiona, samotna. Wyjęła kunaia, którego dostała od Tobiego i siedziała trzymając go w dłoni. Bolała ją głowa, a łzy ciągle płynęły po policzkach. Czuła koszmarny ból i smutek. Skumulowała chakrę w dłoni w której trzymała ostrze. Poczuła lekkie mdłości i zawroty głowy, znów załkała, po czym wzięła głęboki wdech. Bała się, a jednocześnie chciała ukrócić te stany. W uszach jej piszczało i prawdopodobnie dlatego nie usłyszała pukania do drzwi, które po chwili się otworzyły.

- Ay... Co robisz?! 

Zobaczyła tylko jak fioletowe oczy Hidana otwierają się szerzej i szybkim ruchem wyrwał jej broń z dłoni. 

- Ja pierdole, co ty chciałaś zrobić, Ayame!- klęknął przed nią na podłodze- Skąd w ogóle to masz?! 

- N... Nieważne. Oddaj mi tego kunaia i idź stąd.

- Nie możesz mieć broni.

- Nic nie mogę... Po prostu mnie zabij, jak tamtego człowieka, mam już dosyć. 

- Yh- schował kunaia- Ayame, życie shinobi to walka. Twoja siostra na pewno też kogoś zraniła, może zabiła. Kurwa mać, to jest nieodłączny element. Oni szli zaatakować nas, a my zaczęliśmy się bronić przed ich atakiem.

- Ty...- spojrzała na niego oczami pełnymi łez- Mogłeś go od razu zabić, ale... Jesteś jakimś potworem! W ogóle ta technika, przebijasz swoje ciało...

- To technika ścieżki Jashina... upuszczam swojej krwi do namalowania symbolu, moja religia nakazuje mi składanie ofiar. Taki jestem, od samego początku odkąd mnie poznałaś. Ale pewnie mimo uszu puszczałaś moje teksty na ten temat. 

- Nie chcę cię oglądać- zmarszczyła brwi- ani słuchać tego bełkotu! Jak możesz... Czy ty nic nie czujesz?! Kim ty...

- Czuję ten sam ból co ofiara.

Ayame zemdliło. Nie wiedziała, co ma mu odpowiedzieć. Nie miała już siły płakać, nie miała już siły na nic. 

- Ayame... Jestem nadal tym samym jebanym, wkurwiającym gościem. 

- Jesteś potworem.

- Jestem. Dla swoich wrogów jestem. Gdyby dotarli tutaj ze swoją armią, jest ryzyko, że byś też zginęła, lub oglądała naszą śmierć. Nie ważne po której stronie będziesz, wszędzie będą ludzie, którzy mają czyjąś krewna rękach. 

- Nie chcę tego słuchać. Mnie też chciałeś zabić... Też byś zrobił ten swój rytuał? 

- Wtedy cię nie znałem, Ayame. A teraz, gdy cię znam...

- Chcę posiedzieć sama.

- Ale kunaia odzyskasz, jak się uspokoisz.

- Odzyskam? Przecież nie mogę...

- Jebać zasady. Jeśli będziesz chciała uciec- rozłożył ręce- kurwa, pomogę ci. Będę kurewsko tęsknić, ale pomogę.

Spojrzała na niego unosząc brwi. Nie wiedziała, co ma na to odpowiedzieć. Nie wiedziała co myśli o nich wszystkich, co ma robić dalej. 

- Jaki jest wasz cel? O co wam w ogóle chodzi?

- Zapytaj o to Konan.

- A ty co?!- szturchnęła go w ramię- Powiedzieli, że będziesz zabijać to z ekscytacją tu dołączyłeś?!

- Ayame!- podniósł głos- To Konan powinna ci powiedzieć, od czego się zaczęło, kurwa, a nie ja. Ja nie umiem rozmawiać!

- To po cholerę tu przyszedłeś?!

- Żeby cię kurwa uspokoić i powstrzymać przed zajebaniem się! Może kurwa po to! 

- Wyjdź stąd. Po prostu wyjdź. 

- Jeśli się zdecydujesz.. Będę przy wyjściu o 23. 

Wstał i wyszedł. Ayame leżała na łóżku i patrzyła w jeden punkt. Hidan ją powstrzymał. To, co mówił, częściowo do niej docierało, częściowo było bełkotem. Ale mogła uciec. Dostała teraz jedną jedyną szansę na ucieczkę, już za kilka godzin. 
Po jakimś czasie do pokoju weszła Konan i usiadła na łóżku obok dziewczyny.

- Ayame...

- Hidan cię przysłał?

- Tak. 

- No... To co masz niby do powiedzenia? 

- Wiesz... Pochodzę z Amegakure... Akatsuki założyłam z Yahiko i Nagato. Yahiko dowodził, był błyskotliwy, zabawny, miał w sobie "to coś". To były czasy wojny, przez którą zostaliśmy osieroceni, pełni gniewu i poczucia niesprawiedliwości zebraliśmy się po to, żeby zaprowadzić pokój. Wiesz... Konoha jest niedaleko twojej wioski, prawda?

- Tak.

- To na pewno słyszałaś o Danzo i Korzeniu. Hanzo, lider Ame zaczął się nas obawiać. W końcu jego władza była zagrożona, on nie koniecznie chciał pokoju. Hanzo zaoferował nam pomoc w negocjacjach pokojowych między Iwa, Konohą i Suną. Przyszliśmy tam- Konan cicho westchnęła, dopiero w tamtej chwili Ayame spojrzała w jej stronę- zostaliśmy zaatakowani, to była pułapka. Ludzie Hanzo oraz Korzenia Danzo nas dorwali. Zostałam wzięta na zakładniczkę, a...- głos jej się lekko załamał- Żeby mnie ocalić, Yahiko musiał popełnić samobójstwo. Zrobił to i... widzisz? Właśnie z tym walczymy. To była ogromna strata, mieliśmy plany, idee, chcieliśmy pokoju, a dostaliśmy śmierć przyjaciela. Braliśmy taką opcję pod uwagę, że zastawią pułapkę, ale... Nasi ludzie nie dotarli z pomocą. Też zostali wymordowani. Na razie... Tyle powinnoci wystarczyć. 

- Konan- Ayame przełknęła ślinę i usiadła- nie spodziewałam się...

- Myślałaś, że jesteśmy źli i chcemy całym złem zapanować nad światem? Nie...

- Współczuję... A Hidan.. Co ci powiedział?

- Tylko tyle, żebym ci opowiedziała. Cała tamta sytuacja... Nawet nie wiem, jak to skomentować. Z drugiej strony, oni tacy są. A shinobi z wiosek też często w walce są bardzo brutalni. Kto nie jest... Oczywiście nikogo nie usprawiedliwiam. Chcę żebyś znała naszą stronę tego wszystkiego. To tyle. Teraz jeszcze muszę udobruchać Paina...

- Chce mnie zabić?

- Nie. Ale jest wściekły. 

Konan wstała i wyszła. Wszystko, co powiedziała, nadal niczego nie ułatwiło. Ale się uspokoiła, w końcu, na chwilę mogła złapać normalnie oddech. Bez mdłości, bez strachu, bez tego duszącego bólu, który wypełniał jej całe ciało. Spotkało ich coś złego. Każdy z nich był wyrzutkiem. Co teraz chciał osiągnąć Pain? Kim w ogóle jest? Głowa znów ją zaczynała boleć. Myślała o wszystkim, rozważała różne możliwości. Poczuła lekką obawę- a jeśli będą jej szukać, gdy ucieknie? Myślała o każdym z nich, myślała ile czasu tu już spędziła. Czas...

Hidan spojrzał na zegar w swoim pokoju. Pięć minut do 23. Wziął wdech i stanął w korytarzu, który prowadził do wyjścia. Oparł się plecami i tyłem głowy o ścianę i obserwował z tego miejsca drzwi pokoju Ayame. Pierwszy raz w życiu czuł coś tak dziwnego. Nawet nie potrafił tego nazwać. Nieprzyjemne uczucie w żołądku, jakby spłynęła do niego kostka lodu. Te sekundy trwały wieczność. 





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top