Pomiędzy XXIV
- Kryształ obiecał mi, że wyjawi skąd się wziął - wyznała, patrząc na swój nowy miecz leżący na ziemi między nią, a Benem. Mężczyzna wyciągnął dłoń i zawiesił ją tuż nad rękojeścią, przymykając powieki i całą swoją jaźnią próbując odczytać enigmatyczną energię zeń bijącą.
- Rozumiem, że do tej pory tego nie zrobił? - zapytał podnosząc na nią uważny wzrok. Pokręciła głową przecząco.
- Myślę, że powinniśmy spróbować - w jej głosie kryło się lekkie napięcie. Jej duże orzechowe oczy patrzyły na niego z mocą.
- Co masz na myśli?
- To co proponowałeś zanim... - przerwała przypominając sobie ich wymianę sprzecznych poglądów w salonie Asha, podczas oczekiwania na przylot Poego. - Spróbujmy dostać się tam sami, a może wtedy on nas poprowadzi.
- Jesteś pewna? - zapytał z rezerwą.
- Nie, - przyznała, zaciskając lekko usta - ale czuję, że tak właśnie mamy zrobić - dodała przesuwając zamyślonym wzrokiem po błyszczącej powierzchni uchwytu. Światło halogenów ślizgało się po idealnym łuku jego geometrii, uwydatniając kunsztowność wykonania.
Ben długo nie odpowiadał, zapatrzony w daleki punkt na ścianie, bijąc się z myślami.
- Nasza wczorajsza rozmowa... - zaczął, krzywiąc się od psychicznego dyskomfortu, jaki wywoływało w nim myślenie o niedokończonym sporze i tamtych słowach.
- Potem - przerwała mu twardo. Jej wzrok mówił mu, że sama nie jest gotowa by to kontynuować. Nie teraz.
Ben wciągnął powietrze z cichym sykiem i wstrzymał je na chwilę w płucach, tym samym godząc się na wstrzymanie od tematu. Między nimi padło kilka słów, które nie dawały mu spokoju. Najbardziej bolało go ich wzajemne niezrozumienie, jakby nagle oboje zaczęli mówić innymi językami. Nie wyobrażał sobie, że mógłby ją przez to stracić.
Jego dłoń wylądowała miękko na jej zgiętym kolanie i pozostała tam na moment. Jej chłodne palce musnely wierzch palców odpowiedzi.
Ten przelotny dotyk, pełen ostrożności i tęsknoty, dodał mu nadziei.
Nagle pełnię napięcia przerwało dobijanie się do drzwi pokoju.
Do środka wparowała niska, krępa postać. Dominujące na jej twarzy gogle, powiększały rezolutne oczy, którymi szybko przeskanowała sytuację zastaną.
- Zdążyłam! - wykrzyknęła triumfująco, ukazując rząd drobnych zębów.
- Na co? - zapytała Rey, unosząc brew. Maz założyła ręce na biodrach i podeszła bliżej, stając tuż obok Bena. Drzwi za nią zsunęły się z sykiem.
- Na przedstawienie, dzieci. Macie zamiar rozpracowywać sprawy, które wyjątkowo mnie interesują - Rey i Ben wymienili znaczące spojrzenia. Dziewczyna otworzyła lekko usta, zbierając w myślach potrzebne jej słowa.
- To co teraz robimy... To nie ma to nic wspólnego z...
- Młoda Rey, czy jeszcze nie wiesz, że wszystkie nasze małe opowieści zawsze łączą się w jedną dużą historię? - zapytała spokojnie. Oczy Rey rozszerzyły się.
- Wszystkie? - zadała pytanie drżącym głosem. Jej blada twarz zdradzała niepokój.
- Jestem pewna - oznajmiła Maz stanowczo. Ben obserwował ją w milczeniu z twarzą beznamiętną niczym maska - Wiem co chcecie zrobić, gdzie iść... Pozwólcie mi być świadkiem.
Rey zgodziła się bez chwili zawahania. Znała Maz i ufała jej mimo jej stylu bycia. Szanowała ją za to, że stanęła w obronie młodego Solo podczas jego procesu. Ben, choć bardziej nieufny, czuł wobec niej głównie ostrożność i poczucie zobowiązania. Wzruszył ramionami, stwierdzając, że pozwalając jej popatrzeć, być może spłaci choć część długu.
- W końcu patrzenie nie boli - skwitował, wzruszając ramionami.
Oboje skupili się na celu. Usiedli na podłodze, ze skrzyżowanymi nogami naprzeciw siebie, a miecz między nimi. Ben wyciągnął do niej obie dłonie, a ona ujęła je powoli. Ciągle miała przed oczami napięcie elektryczne, które wytworzyli poprzedniego razu. Teraz jednak nic takiego się nie stało. Oboje wiedzieli czego szukają Zamknęli oczy, koncentrując się na Mocy między nimi.
Kryształ odezwał się, gdy tylko zaczęli oddalać się od swojej płaszczyzny rzeczywistości.
Gdy znów otworzyli powieki nie byli już w bazie. Stali pośrodku spalonej słońcem łąki, otoczonej wysokimi na kilka metrów szumiącymi trawami.
- Czuję ciepło jakbym na prawdę tu była - Oboje podskoczyli zaskoczeni. Maz stała obok nich, wyciągając dłonie do zachodzącego słońca i obracając je powoli wierzchami do góry. - Coś płonie - dodała po chwili, zaciągając się mocno powietrzem.
Dopiero po chwili oboje poczuli, że rzeczywiście w powietrzu unosi się niesiony wiatrem zapach spalenizny. Rozglądając się wokoło szybko zauważyli pionowy komin dymu, unoszący się nad widocznym na horyzoncie wzgórzem. Na jego grzbiecie stał oświetlony czerwonym blaskiem stożkowaty budynek i to z niego zdawał się wydobywać dym. Na jego krwawych ścianach tańczyły wysokie chwiejne cienie.
Rey przełknęła z trudem ślinę. Widziała już ten budynek. Rakatanin Meleek podzielił się z nią wspomnieniami, w których widziała podobne budowle. Świątynie, a raczej ogromne ołtarze ku czci Abeloth. Pamiętała też rodzaje ich ofiar...
- Rozumiem, że to tam mamy iść? - zgadła Maz. Terror na twarzy Rey był dostateczną odpowiedzią. Ben podłapał kilka obrazów z jej głowy, na krawędzi ich więzi. Utkwił zdeterminowane spojrzenie we wzgórzu. Może i zdołał zabić jednego z nich, ale miał nadzieję nie musieć walczyć z całą hordą...
***
Poe z trudem podniósł ciężkie powieki, czując narastający ból w czaszce. W miarę jak świadomość i wspomnienia zaczęły do niego wracać, jego ciało tężało, a umysł rozpędzał się pod wpływem świeżej adrenaliny. Zaczynał przypominać sobie dlaczego jest teraz w jednej z sal medycznych. Ignorując ból w każdej nitce swojego ciała uniósł się do pozycji siedzącej.
To tylko rozwścieczyło jego ból.
Żałosny skowyt wydostał się z jego gardła, gdy nowe spazmy zaczęły rozsadzać jego czaszkę, grożąc rozdarciem jej na kawałki.
- Próbowałem cię złapać, ale twój uparty łeb bardzo chciał spotkać się z ziemią - głos Finna zadudnił okrutnie w jego uszach, pogarszając wszystko.
- Mówisz? - mruknął zachrypniętym głosem, chwytając oburącz sklepienie swojej czaszki i ściskając lekko, jakby rzeczywiście bał się jej wybuchu.
- Jest też dobra strona. Wiemy, że nie może być taki pusty. Próżnia nie boli - w głosie przyjaciela wyczuł, że ten świetnie się bawi.
- Masz w zwyczaju pastwienie się nad cierpiącymi? - zapytał patrząc na niego z grymasem cierpienia wpisanym na twarzy. W odpowiedzi zobaczył blask pełnego rzędu wyszczerzonych w bezczelnym uśmiechu zębów.
- No już, marudo. Zaraz powinny zadziałać twoje leki przeciwbólowe. Poczujesz się lepiej - zapewnił, podchodząc bliżej i patrząc na niego współczująco.
- Długo mnie nie było? - zapytał, próbując skupić wzrok na panelu informacyjnym nad wejściem by odczytać aktualną godzinę.
- Niecałe trzy godziny - usłyszał. Odetchnął ciężko, ostrożnie opuszczając nogi na bok leżanki szpitalnej. To o godzinę więcej niż planował.
- Jak obrady? - to pytanie zmyło dobry nastrój z twarzy jego przyjaciela.
- Baron przeciągnął już większość Rady na swoją stronę. Gra w opozycji stała się niszowym hobby.
- Przeciągnął? - zmarszczył brwi, przypominając sobie gorliwość niektórych członków Rady, przeciwnych każdej kolejnej sekundzie, w której statek Rakatan jeszcze istniał. Najwidoczniej ich opinia była chwiejna.
- Mam nagrania dla ciebie. Dobrze się przygotował. Przedstawił spory zespół naukowców i medyków. Pokazywali specjalistyczny sprzęt, ekspertyzy, cały plan. W skrócie, udowodnił, że jest gotowy przejąć całą misję i to z markowymi gadżetami, pachnącymi nowością.
- Przejąć? - to określenie nie brzmiało dobrze. Szybko zadarł głowę patrząc na twarz przyjaciela, co automatyczne przypłacił kolejnymi mękami.
- No właśnie. Besprim naciska aby całość zostawić im, bo tylko oni mają odpowiednich ludzi i technologię. Dodam tylko, że nasza baza przy nich wypada raczej blado.
- Jak reakcje? - pytając zacisnął usta w wąską kreskę, koncentrując wzrok na lustrzanej podłodze. Nie był pewien, czy chce wiedzieć.
- Nawet ty byś mu uwierzył, gdybyś uderzył się za mocno i zapomniał o co tu chodzi - na te słowa poczuł się jeszcze gorzej. Poziom stresu w jego organizmie skoczył gwałtownie. Zrobiło się gorąco.
- Więc o tym chciał mi powiedzieć... - szepnął do siebie, przypominając sobie ich spotkanie na korytarzu.
- Wczoraj? - Finn zmarszczył brwi.
- Nie ważne. Co z nami? Na czym stoimy? - zmienił raptownie temat. Finn wziął głęboki wdech.
- Wiesz, że nie potrafię kłamać. Moim zdaniem jeżeli nie chcemy zagrać naszą najmocniejszą kartą, równie dobrze możemy spasować i oddać całą sprawę ludziom z Besprimu. Za późno na dyplomację.
- Najmocniejszą kartą? - zmarszczył brwi, co podkreśliło pionową bruzdę na jego czole.
- Rey, Ben i ja nią jesteśmy, oczywiście - mówiąc to spokojnie poprawił swoją szatę.
- Muszę to przemyśleć. Jeżeli to zrobimy, nie będzie już odwrotu. Wiesz o tym.
Leki zaczynały działać i teraz Dameron odzyskiwał coraz więcej świadomości. Ze świadomością przychodził stres. Niemal zatęsknił za otępiającym bólem.
- Myślę, że i tak nie mamy zbyt ciekawych perspektyw.
- Ale zawsze może być gorzej.
***
Zanim zbliżyli się do szczytu krwawego wzgórza zdążył zapaść zmrok. Uzbrojeni jedynie w miecz Bena i blaster Maz brnęli powoli w wysokich trawach, licząc na to, że wiatr miarowo uginający ich źdźbła zamaskuje ich ruchy.
- Czujecie ten zapach? - Rey szepnęła, zwracając się do towarzyszy. Ben zmarszczył nos również czując kolejny niepokojący zapach, łączący się z ostrą wonią dymu. Ten niższy, słodkawy ton budził mdłości. Usta dziewczyny zadrżały lekko patrząc na niego z alarmem.
Im bliżej światyni się znajdowali tym wyraźniej słyszeli rytualne pieśni, niesione wieloma niskimi głosami. Zaczynali też słyszeć nawoływania i przyspieszone kroki. Coraz niższe i rzadsze zarośla zaczęły ukazywać to co działo się wokół budynku. Zbocze stało się jeszcze bardziej strome, a ziemia pod ich stopami śliska. Ich buty wydawały mokre dźwięki zapadając się lekko w gęstym błocie.
Widząc główne wejście do świątyni, do którego prowadziły wysokie i strome schody, odbili w bok, nadal częściowo chowając się w trawach. Maz szła na przedzie, z łatwością kryjąc się w cieniu. Za nią podążała Rey, schylona nisko przy ziemi. Po schodach ciągle wchodziły i schodziły wysokie postacie Rakatan, od których woleli zachować spory dystans.
Kanata dała im znak, aby korzystając z chwilowego braku ruchu na schodach szybko przeskoczyli między ścianą zarośli a pochyłym murem, chowając się za jego róg, gdzie będą mieli moment by się zastanowić co zrobić by dotrzeć niepostrzeżenie do wnętrza. Rey i Solo zgodzili się krótkimi skinięciami głowy. Wstrzymując powietrze i spinając całe ciała, po kolei opuścili bezpieczne schronienie, w beszelestnych podskokach przemierzając kilkumetrowy dystans odsłoniętego terenu. Już niemal byli u celu, gdy Maz zatrzymała się raptownie, cofając się o krok. Rey wpadła nogami na jej plecy, jednocześnie tracąc równowagę i ślizgając się. Upadła kolanami prosto na miękkie błoto z miekkim plaśnięciem. Udało jej się stłumić okrzyk zaskoczenia, gdy jej zęby zadzwoniły o siebie. Ramiona Bena natychmiast pociągnęły ją w górę, przyklejając jej plecy do kamiennego muru za nimi. Jego oczy ciskały gromy w stronę Maz, która ostrożnie wychylała się za róg. Serce Rey galopowało dziko, gdy patrzyła w stronę schodów. Czuła, że to tam kryje się odpowiedź na więcej niż jedno pytanie...
- Na co czekamy!? - syknął Ben ponaglająco.
Maz odwróciła się w ich stronę dając im znak, by także popatrzyli.
Gdy pochylił się do przodu na tyle aby wystawić głowę zza rogu, jego oczom ukazał się makabryczny widok. Dziesiątki sinych, zesztywniałych w pośmiertnym stężeniu ciał Rakatan, rzuconych w chaotyczny stos, rozlewający się na boki. Krew spływająca po ich splecionych ze sobą kończynach przestała już wsiąkać w ziemię i teraz płynęła leniwym potokiem w dół zbocza, rozmiękczając ziemię i tworząc błoto, w którym brnęli.
Zauważył też drewniany podest, który prowadził do bocznego wejścia, którym najwidoczniej wnoszono ciała do środka.
Poczuł jak napięte plecy Rey wcisnęły się mocniej w jego klatkę piersiową. Opiekuńczym gestem przyciągnął ją bliżej do siebie, łapiąc za ramię. Skrzywił się, uświadamiając sobie co jest źródłem uciążliwego słodkawego zapachu. Nic nie cuchnie tak podle jak rozkład.
Epidemia - głos Rey rozbrzmiał w jego głowie, nabrzmiały od emocji. To było jasne, że czuła współczucie dla ofiar, a jednocześnie wewnętrzny terror.
Musimy się schować - odpowiedział jej. Każda sekunda groziła odkryciem ich położenia, a to bynajmniej nie było ich celem...
Niemalże w tym samym momencie, usłyszał za sobą okrzyk. Choć słowa wypowiedziano w języku, którego nie rozumiał, znakomicie odczytał ich znaczenie. Rey złapała go mocno za nadgarstek, gdy oboje obracali się powoli w stronę wycelowanych w nich włóczni. Czterech rosłych Rakatan w skórzanych tunikach nie wyglądało na zadowolonych z ich obecności.
***
- Nie rozumiem, w czym jest problem: według mnie wybór jest oczywisty - skwitowała Kaydel Ko Connix, zakładając ramiona i odchylając się na krześle. Jej pełne rezerwy oczy taksowaly odręcznie rozrysowane na kawałku papieru plany. Poe westchnął, ocierając dłonią pot z czoła. Finn stał oparty o ścianę. Spomiędzy jego zaciśniętych mocno warg nie wydobywały się żadne ze słów, które chciałby wypowiedzieć.
- Mówisz tak, bo uważasz, że ryzyko jest niewielkie, czy...
- Uważam, że nie mamy nic do stracenia - przerwała Dameronowi, precyzyjnie artykułując każde słowo
- Nic? Nie zgadzam się. Istniejemy od kilku miesięcy i do tej pory działamy stabilnie, zyskujemy sojusze i ustalamy strategie - zaprotestował gorąco, nie mogąc zgodzić się z takim osądem.
- Istniejemy - zaczęła podnosząc znacznie głos i wstając z miejsca - o wiele dłużej. Nie zapominajcie, że to czym dziś jesteśmy jest dziedzictwem wielu. Z Leią na czele. Jesteśmy tu by dokończyć jej dzieło - w kilku dostojnych krokach przemierzyła salę, po czym obróciła się na pięcie patrząc wyłącznie na Poego - Chyba, że wolicie wegetację - dodała unosząc znacząco brew.
Finn wypuścił powietrze ze swoich płuc z głośnym świstem. Pozwolił swoim ramionom opaść po bokach. Dokładnie to miał na myśli. Poe i Kaydel posłali mu pytające spojrzenia. On jedynie wzruszył ramionami.
- Mówiłem ci Poe, czas zacząć działać. Connix ma rację, a ty dobrze o tym wiesz - zadeklarował.
Poe spuścił wzrok na ziemię, drapiąc się po jednodniowym zaroście. Zmarszczył brwi na rozwiązanie, które zdawało się wypływać na powierzchnię jego umysłu coraz nachalnej.
Skąd mógł mieć pewność, że tak ryzykowny ruch opłaci się im na dłuższą metę? To nie wojna by zajmować się zażegnywaniem aktualnych kryzysów, rezygnując z dłuższej staregii. Dyplomacja tym różni się od manewrów zbrojnych, że teraz miał czas i możliwość przemyśleć sprawy o wiele głębiej. Obecna presja była presją innego gatunku.
- Kaydel, jesteś gotowa pomóc w opracowaniu strategii? - zapytał podnosząc na nią swój wzrok.
- Na kiedy? - odbiła piłeczkę, prostując się.
- Na jutro - wyrzekł pewnym tonem, wymieniając z Finnem porozumiewawcze spojrzenia. Dobrze wiedział, że to odważny termin, a ona jest poważnym człowiekiem.
- Rozumiem, że oni jeszcze nie wiedzą. Rey i... Ben Solo? - wymówiła nazwisko syna Hana z lekkim oporem. Poe dobrze zdawał sobie sprawę z tego, że zdecydowanie zbyt dużo znajduje się poza ich wpływem, ale na tym polegał plan. To czego Connix nie wiedziała, to fakt, że to Rey będzie trudniejsza do przekonania. Miał jedynie nadzieję, że Ben pomoże mu w tym zadaniu, z powodów, o których miał szczęście dowiedzieć się na pokładzie samolotu tej nocy.
- Spotkajmy się z nimi za godzinę i zacznijmy pracę. Finn, poinformuj Rey i Bena o tym, nie chcemy ich zajść znienacka - tym samym zarządził koniec tej rozmowy.
***
Wewnątrz świątyni panował półmrok rozświetlany czerwonym blaskiem ognia. Jego pionowy słup sięgał aż do sufitu, liżąc krawędzie otworu w sklepieniu i sięgając odważnie do gwiazd. Rey miała ochotę odwrócić wzrok, ale uniemożliwiała jej to para silnych ramion strażnika, który trzymał ją mocno, twarzą zwróconą do stosu. Tam nieustannie palono ciała Rakatan, niczym w mrocznym obrzędzie ku czci zarazy.
W mroku, tuż za ołtarzem stał wysoki posąg. Pzedstawiał kobietę o długich do ziemi włosach i nagim wychudzonym ciele. Abeloth. Rey starała się opanować panikę, chcąc zrozumieć w jakim celu byli tutaj trzymani, podczas gdy inni nieustannie wciągali do środka nosze pełne zwłok i ładowali je do ognia, posypując czymś co sprawiało, że płomienie buchały żywiej.
W powietrzu unosił się gęsty dym w towarzystwie duszącego swądu palącego się mięsa. Żołądek raz po raz groził odmówieniem współpracy.
Musimy wracać - stłumiony głos Bena rozbrzmiał w jej głowie. Spojrzała na niego kątem oka, jednocześnie zerkając na górującego nad nim strażnika. Ten trzymał go blisko, boleśnie wykręcając jego ręce do tyłu.
Nie możemy zostawić Maz - zaoponowała, zaciskając usta w wąską kreskę.
Co jeżeli ona już wróciła? - jak zwykle potrafił pogłębić jej wątpliwości.
Tego nie wiemy. Poza tym ciągle nie widziałam tego po co tu jestem...
Dać się spalić na stosie to najgorszy sposób na dowiedzenie się - jego tom głosu zdradzał napięcie.
Spójrz- odwróciła jego uwagę, jednocześnie unikając odpowiedzi na to pytanie.
Głównym wejściem w eskorcie dwóch strażników trzymających zdobione włócznie, wchodził dostojny Rakatanin, przyodziany w karmazynowy płaszcz. W dłoniach niósł niewielkie czarne pudełko i kierował się prosto w stronę posągu.
Uścisk na jej ramionach stał się jeszcze mocniejszy, gdy pilnujący jej strażnik, zaczął iść w stronę nowo przybyłej postaci, unosząc ją nieco nad ziemię. Ben pozwolił się prowadzić, zaciskając mocno szczęki i krzywiąc się w gniewie. Jego oczy zwrócone wyłącznie w jej stronę mówiły jasno. Pozwala na to jedynie z jej powodu. Rey przełknęła z trudem ślinę, w duchu licząc na to, że warto jeszcze poczekać.
Rakatanin w karmazynie, stanął u stóp posągu. Wyjął coś ze szkatułki, po czym oddał ją swojej eskorcie, skupiając się na czymś zamkniętym w jego dłoni... Nagle Rey zauważyła znajomy złoty błysk między jego zielonymi palcami i jej serce zabiło szybciej. Jej kryształ. Osobnik odwrócił się w ich stronę i teraz mogła zobaczyć jego twarz wyłaniającą się z cienia. Jego rozstawione po bokach jajowatej czaszki oczy padły na jej postać. Ich chłód zdawał się przewiercać ją na wylot, mrożąc krew w jej żyłach i paraliżując jej mięśnie. Nie mogła się ruszyć czy nawet odetchnąć. Strażnik puścił ją i lękliwie odsunął się w cień. Terror sięgnął zenitu, gdy blask ognia dokładnie oświetlił twarz rakatanina
Oboje z Benem wstrzymali powietrze, gdy ich oczy spoczęły na znajomej twarzy Meleeka. Wyglądał niemal identycznie jak wtedy, gdy spotkali go w swoim czasie, tylko o wiele groźniej. Podszedł jeszcze bliżej Rey, górując nad nią i nie spuszczając z niej wzroku. Blask ognia raził jej oczy, a dym wywoływał silne pieczenie, jednak nie odważyła się mrugnąć choćby na sekundę. Łzy płynęły w dół jej twarzy, dając sporadyczną ulgę w bólu. Meleek uniósł rękę z kryształem, wyciągając go w jej stronę.
Krzyk protestu wyrwał się z gardła Bena i czujne oczy Meleeka spoczęły na moment na jego twarzy.
Strach i złość bulgotały się w jego żyłach, skutkując błyskawicznym wybuchem szału. Ze wszystkich sił szarpnął się, uwalniając się z brutalnego uścisku strażnika. Nim dosięgnął miecza schowanego za pasem, Rakatanin ponownie go złapał, boleśnie wykręcając rego ramię i obalając go na ziemię, przygniatając ciężkim butem do ziemi. Jęknął, gdy coś w jego ramieniu trzasnęło niebezpiecznie. Rey z całych sił starała uwolnić się z mentalnego chwytu, jednak nie ruszyła się ani o milimetr.
Meleek odezwał się donośnym, niskim głosem we własnej mowie. Natychmiast pożałowali, że nie ma z nimi C3PO, którego tłumaczenie byłoby na wagę złota. Odpowiedział mu mroczny chór głosów pozostałych obecnych. W reakcji na ich zbiorową aprobatę, uniósł dłoń z kamieniem nad głowę, jakby szykował się by cisnąć nim w ogień. Równocześnie Rey została przesunięta zdecydowanie w stronę płonącego stosu, jakby jego zamiarem było spalenie jej razem z kryształem pod czujnym okiem posągu Abeloth. Wszystko zamarło.
Nagle niewielki rozmyty cień śmignął nad głową Meleeka, wyrywając kryształ z jego dłoni i wytrącając go z równowagi.
- TERAZ! - krzyknęła Maz na cały głos, lądując miękko na ziemi, trzymając w rękach złoty kamień.
Strażnik, który przygniatał Bena do ziemi poleciał raptownie w tył. Uderzając plecami o ścianę, osunął się nieprzytomny na posadzkę. Solo skoczył na równe nogi i w mgnieniu oka znalazł się przy Rey, która wciągała w jego stronę dłoń, gotowa by wracać.
Tym razem, gdy ich palce się splotły, żadne z nich nie zdziwiło się na gwałtowny blask i widok błyskawic, strzelających spomiędzy ich załączonych dłoni.
Cała trójka wylądowała na podłodze pokoju w bazie, łapiąc z trudem oddech. Ben skrzywił się, łapiąc się za lewy bark. Maz ze zdziwieniem odkryła, że jej dłoń jest pusta, choć przed chwilą trzymała w niej kryształ.
Wtedy spojrzała na miecz, leżący spokojnie na ziemi.
Nagle zrozumiała.
////////////////
Co zrozumiała Maz? Jakieś pomysły?
Wiem, że w tym rozdziale dzieje się WSZYSTKO prócz Reylo i obiecuję, wynagrodzę to wam w następnym ♡
Planuję publikację jeszcze dwóch rozdziałów, także zbliżamy się nieuchronnie do końca...
Całusy
Merkury w Strzelcu
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top