Pomiędzy XXIII

- Lando! Generale Lando! - Finn biegł szybko przez całą długość Hangaru, by złapać go jeszcze przed odlotem. Pot skraplał się na jego czole, ściągniętym w wyrazie desperacji. Mężczyzna odwrócił się przez ramię, wyraźnie zaskoczony i spojrzał na Finna. Jego pomocnik zatrzymali się także, patrząc na biegnącego do nich sprintem mężczyznę z mieszanką zainteresowania i niepokoju.


- Czy coś się znów pali? - zapytał Lando, gdy tylko mężczyzna znalazł się bliżej, dysząc ciężko po biegu przez rozbudowaną bazę. Finn pochylił się do przodu, opierając dłonie na kolanach i łapiąc łapczywie powietrze.

- Dopiero dostałem informację o twoim przylocie, a dosłownie minutę później o tym, że odlatujesz! - w jego głosie zabrzmiał wyrzut. Podniósł się do pionu i spojrzał pytająco na Calrissiana, którego jak zwykle lekko kpiarska postawa, zmieniła się na sceptyczne zainteresowanie. Zacisnął lekko wargi, powstrzymując uśmiech. Ten młody człowiek był w wiecznym pośpiechu!

- Nie wiedziałem, że to niezgodne z procedurami! - zaśmiał się, wymieniając rozbawione spojrzenia ze swoim współpracownikiem.

- Chodzi o to, że chciałem z tobą porozmawiać - wyjaśnił pospiesznie młodszy mężczyzna - Właściwie Poe chciał, ale chwilowo go nie ma.

- Właśnie przekazałem całe zwierzchnictwo mojemu następcy. Porozmawiajcie sobie jak koledzy i dajcie staremu wrócić do jego spraw - Baron wyglądał na nieco zniecierpliwionego. Naprawdę musiał wracać, pewne interesy potrzebują więcej uwagi...

- O właśnie o to chodzi - Finn robił co mógł aby przekazać wzrokiem to, czego nie mógł powiedzieć na głos. Nie w takim miejscu. Nie gdy ktoś może słuchać... Uśmiech zniknął z twarzy Lando. - Porozmawiajmy gdzieś indziej. Proszę...

- Mój statek czeka - nie ustępował, ale jednocześnie czuł jakąś wiszącą w powietrzu sprawę, domagającą się jego uwagi.

- Lando, proszę.... - oczy mężczyzny przypominały teraz wielkie oczy Porga. - Proszę o pięć minut, jeżeli uznasz, że marnuję twój czas, nie będę już nalegał.

***

Rey, Poe i Ben na pokładzie niewielkiego transportowca - to brzmi niczym początek słabego żartu - pomyślała zła na tą ironię losu.

Nim jeszcze wyruszyła na poszukiwania Bena, wiedziała, że relacja jego z Poem, nie będzie należała do tych najlepszych. Późniejsze wydarzenia jedynie potwierdziły jej obawy, a nawet przerosły je. Oczywiście, zazwyczaj stawiała sobie za punkt honoru by być ich mediatorem i nie dać im okazji do otwartej wojny. Zazwyczaj robiła to z troski o Bena. Nawet nie do końca świadoma, przyjęła rolę jego opiekunki, starając się oszczędzić mu przykrości, których jej zdaniem miał dość w życiu. Próbowała załagodzić konflikty i nieprzyjemności narastające wokół jego powrotu. Pokazując mu łagodny i nieco lepszy świat, chciała karmić jego światło, pomóc mu znaleźć miejsce dla siebie. Preferencyjnie - gdzieś blisko niej. Zatrzymać go w świetle, dać mu jakieś dowody na to, że warto zaufać, otworzyć się, być wśród ludzi, nawet wtedy, gdy jest trudno.

Liczyła, że to pomoże mu wytrenować się w dokonywaniu cięższych decyzji na co dzień. Nie tylko tych ostatecznych i heroicznych, ale także tych trudnych, nieoczywistych i moralnie dobrych.

Wierzyła, że to dobra i jedyna droga, szczególnie gdy czuła od niego ten cały niewysłowiony ciężar, który wszędzie ze sobą nosił. Wiedziała, że powrót kosztował go wiele, przywracając do życia nie tylko jego ciało, ale także emocje. Cierpienie, zagubienie, wątpliwości.

Jednak coś się zmieniło. Po ich pobycie na Dromund. Po tym jak odwiedził Ahch-To bez niej. Coś w nim się zmieniło. Jego wola się odrodziła. Wola i coś jeszcze, czego nie potrafiła jeszcze nazwać. Nie chciała bać się tego, ale mimowolnie jej umysł zaczął podążać za najgorszymi scenariuszami, grając je przed jej oczami w każdym wolnym momencie, nawet gdy byli we dwoje.

Bolało ją to. Jej własna niewiara i brak zaufania. Ale to nie tak, że on nie dawał jej do tego powodów. Czuła jak w jego głowie wykluwają się coraz to nowe pomysły i plany. Skąd miała wiedzieć, że są dobre, skoro nie dzielił się z nią nimi? Teraz, gdy widziała już tak wiele z jego przeszłości, nie była taka pewna niczego...

Dlatego teraz zupełnie zobojętniała na potencjalną awanturę, którą mogą wszcząć pozostawieni sam na sam mężczyźni. Gdy tylko weszli w nadprzestrzeń, wymknęła się do niewielkiej kabiny z koją, tym samym nie zostawiając im innego wyjścia, jak nauczyć się koegzystować przez najbliższe godziny podróży.

Automatyczne drzwi zasunęły się za nią, dając jej błogą samotność, której szukała od ich kłótni w salonie Asha.

Usiadła na podłodze ze skrzyżowanymi nogami i odetchnęła z trudem. Ciężar w jej piersi nie zależał, ale powoli zaczynała zbierać siłę by móc go nieść z godnością i nie dać się przygnieść.

Zamknęła powieki i skupiła się na swoim oddechu, na swoim napiętym ciele, na wibrującej w niej energii, przepływającej przez każde włókno jej tkanek, splatającej ją z czymś o wiele większym. W niej i poza nią. We wszystkim na raz i w niczym na stałe. W Mocy. Mimo zamkniętych oczu, jej zmysły pozostały ostre i skupione. Teraz czuła wyraźnie wszystko wokół siebie. Gestem otworzyła worek, w którym trzymała nowo zdobyte części jej nowego miecza. Wewnętrznym okiem przeprowadziła szybką inwentaryzację komponentów. Dryfowały w nieważkości, powoli orbitując wokół niej. Tymczasem kryształ w jej kieszeni zaczynał pulsować narastającym ciepłem, jakby wyczuwał nadchodzący moment. Ona też to czuła. Moment prawdy, powiew przeznaczenia, coś większego niż wszystko, co przeżyła do tej pory...

Otworzyła oczy i sięgnęła do kieszeni.

Chciała go dotknąć teraz.

- Już niedługo - szepnęła do kryształu, trzymając go ostrożnie między kciukiem i palcem wskazującym na wysokości wzroku. Kryształ błysnął lekko w jej stronę. Rey zmarszczyła lekko brwi, zagłębiając się w otaczającą go aurę. Kąciki jej ust uniosły się automatycznie, gdy wyczuła w nim coś na kształt niecierpliwości - tak podobnej do jej własnej.

Ostrożnie pozwoliła przedmiotom ułożyć się na ziemi w takiej kolejności, w której powinny być złożone. Przez chwilę zastanawiała się, po czym podjęła decyzję. Kryształ patrzył na nią złotym okiem wyczekująco.

- Najpierw mi o sobie opowiesz, dobrze? - zapytała go cicho, wpatrując znaku. Odpowiedział jej stabilnie narastający blask. - Albo później - dodała.

***

Ben siedział z założonymi rękami na niewielkiej kanapie w malutkim pomieszczeniu za kokpitem. Poe zajmował miejsce na drugim jej końcu, możliwie daleko od niego. Z łokciami wspartymi na stole, przeglądał spływające do na jego datapada poranne raporty. Jego przekrwione od zmęczenia oczy przesuwały mechanicznie po linijkach tekstu, tabelach i wykresach. Nie szło mu to łatwo. Zbyt często musiał wracać do czegoś co już przeczytał, albo czytać dwa, a nawet trzy razy by zrozumieć sens. Cholera, naprawdę potrzebował trochę snu. Westchnienie przerodziło się w warknięcie, gdy uświadomił sobie, że przed nim cały dzień pracy, nim nadarzy się okazja do prawdziwego odpoczynku.

Dlaczego wszystko zwaliło się na nich jednocześnie? Czy jego los nie wierzył już w stary dobry umiar czy balans?

Ben, który dotychczas znakomicie radził sobie ignorując jego obecność, przewrócił ostentacyjnie oczami i spojrzał na pilota.

- Wszystko dobrze? - zapytał unosząc brew i wskazując na migoczące urządzenie.

- Cóż... nikt nie umarł - odparł zmęczonym tonem, odkładając datapad na stół. Odchylił się na oparcie, garbiąc się i tracąc swoją dumnie wyprostowaną postawę.

- To są twoje standardy? - Ben prychnął cicho. Poe zerknął na niego z ukosa, po czym nieoczekiwanie parsknął śmiechem na tą odpowiedź. Solo spojrzał na niego zbity z tropu. To nie był dowcip.

- Nie straciliśmy żadnego statku, to też coś - tu spojrzał prosto i intencjonalnie na Bena. Poczekał aż on odwzajemnił spojrzenie, a gdy to zrobił posłał mu swój markowy zadziorny uśmieszek, ten sam, który posyłał przeciwnikom, gdy wiedział, że wygrana jest jego. Ben zmrużył oczy, w posępnej ciszy przyjmując cios. O wiele bardziej bolało, że utracił swój główny fragment niezależności i w tak nieoczekiwany sposób.

- Macie szczęście. Występek i zbrodnia nigdy nie śpią - odparł sardonicznie, przenosząc wzrok na nieokreślony punkt w przestrzeni przed nim.

- Miałeś na nim jakiś system lokalizacji? - zapytał Dameron ze szczerym zainteresowaniem. Ben przez chwilę zastanawiał się nad odpowiedzią. Po chwili przechylił głowę na prawo, patrząc wymownie.

- Cały sens było w tym aby nie dało się go zlokalizować... - wyjaśnił boleśnie cierpliwym tonem.

- Czyli nie - Poe zwiesił głowę. Włosy opadły mu na czoło. - Nie ma statku, który nie zostawia po sobie jakiegoś śladu... - zawyrokował.

- Co masz na myśli?

- Kiedyś trochę się w to bawiłem, gdy byłem w... powiedzmy podobnej sytuacji. O wiele gorszej, w zasadzie - dodał takim tonem, jakby się chwalił. Ben nie lubił przechwałek, ale był ciekaw tej konkretnej. - Udało mi się odtworzyć szlak po module nawigacyjnym i śladach zużycia paliw. Upierdliwa robota, raczej po nitce do kłębka niż prosto do celu, ale było warto.

- Śladzie zużycia paliw? Wolne żarty... - Ben posłał mu wątpiące spojrzenie.

- No pewnie! Podłączyłem się pod system organizacji proekologicznej, która monitoruje zużycie surowców w przestrzeni. Sam mieszałem swoje paliwo rakietowe, wszędzie bym poznał te spaliny - mówiąc to nie potrafił ukryć dumy ze swego genialnego pomysłu. Po chwili jego myśli oddaliły się od tego momentu w stronę tysiąca innych niesamowitych historii swojego życia. Tak bardzo tęsknił za taką swobodą i prostotą codzienności. Bez wieloletnich strategii, złożonych problemów i tysiąca raportów dziennie.

Ben pokiwał powoli głową z uznaniem, myśląc o takim podejściu. To brzmiało sprytnie - musiał przyznać. Nawet imponująco.

Myszołów jest na jonowym - myślał na głos. Poe zerknął na niego przelotnie, wyrywając się z zamyślenia. Skinął głową, przyjmując to do wiadomości.

- Większa emisja, ale jony to beznadziejny trop. Praktycznie wszystkie emitują tak samo - na jego twarzy zagościł

Ben wypuścił powietrze ze świstem, rozplatając ramiona i pochylając się do przodu. Oparł łokcie na kolanach i schował twarz w dłoniach. Powoli zaczął godzić się z myślą, że ten statek to przegrana sprawa. Poe spojrzał na niego kątem oka.

- Mógłbym podrzucić ten temat moim technikom. Oczywiście, po tym całym zamieszaniu... - rzucił, pocierając dłonie w lekkim zdenerwowaniu. Ben przekrzywił lekko głowę, patrząc na niego spomiędzy palców. Ciemne i nieufne oko łypnęło na niego podejrzliwie.

- Dlaczego miałbyś to zrobić? - zapytał, prostując się i patrząc na pilota nieco z góry. Poe spuścił wzrok na ziemię i wciągnął powietrze z cichym sykiem, szukając słów. Po chwili zadarł podbródek, odwzajemniając spojrzenie.

- Nie lubimy się. To jasne - zaczął żołnierskim tonem. - Ale to co pokazały ostatnie dni... Myślę, że powinniśmy współpracować.

- Wiesz, że skazałeś mnie na banicję, prawda? Nawet teraz rozmawiając ze mną łamiesz własne prawo - oznajmił zgodnie z faktami.

- Uchyliłem je - zripostował natychmiast.

- Ta... Doskonale wiem jak to działa i uwierz mi: to nic nie zmienia. Dziś je uchylasz, jutro mnie aresztujesz za złamanie prawa. Byłem u władzy, wiem jak to działa. Jaki miałbym powód aby się na to zgadzać?

- Już wiem, o co chodzi! - wykrzyknął nagle, wyrzucając ramie do góry. - Myślisz, że jesteś lepszy ode mnie bo ty już przeżyłeś coś, czego ja dopiero się uczę! A ja głupi myślałem, że chodzi Rey... No właśnie - zatrzymał się nagle, spoglądając na Bena z zaciekawieniem - Jeżeli zostanie z nami, co zrobisz ty ze sobą? - Ben nie lubił tego jak zabrzmiało to zdanie. Jakby był zależny...

- Potrzebuję więcej - Na jego twarzy zagościł ten kamienny wyraz twarzy, a głos zszedł do ostrego szeptu. Dameron poczuł ciarki na plecach, ale nadal patrzył pewnie - Rey... - przerwał, biorąc urywany oddech, jakby wypowiedzenie jej imienia kosztowało go sporo sił. - Żeby z nią być potrzebuję więcej. Są rzeczy z których nie wolno mi zrezygnować - znów uciekł wzrokiem w przestrzeń.

Poe zacisnął szczękę. Nie spodziewał się takiej szczerości. Zrozumiał go i może to właśnie było najgorsze. Nie wszystko da się zastąpić miłością.

- I to właśnie nas łączy, a was dwoje dzieli - Jego ton bez zbędnych emocji. Oczy wycelowane w Bena z czymś na kształt zrozumienia.

Nim ten zdołał odpowiedzieć, na pokładzie rozległ się stłumiony huk. Ben natychmiast zerwał się z miejsca i uderzył płasko dłonią w panel przy wejściu do komory, w której zamknęła się Rey. Poe był tuż za nim. Drzwi rozsunęły się i z wnętrza zaczął uciekać bezzapachowy gęsty dym. Ben zakaszlał, wchodząc do środka i ręką rozgarniajac kłęby wiszące w powietrzu. Wokół rozszalał się alarm pokładowy.

Powoli ich oczom ukazała się siedząca na podłodze Rey. Patrzyła na nich w zdziwieniu nie mniejszym niż ich. Ben natychmiast znalazł się przy niej, wzrokiem skanując jej ciało w poszukiwaniu urazów, ran, zadrapań... ale ich nie znalazł.

- Jesteś cała? - zapytał donośnie, próbując przekrzyczeć alarm. Dziewczyna patrzyła na niego nieco przestraszona. Przełknęła ciężko i skinęła powoli głową.

- Skąd ten dym!? - Poe w niepokoju okrążył malutkie pomieszczenie, szukając źródła pożaru.

I wtedy Ben zobaczył miecz w jej dłoniach. Wyglądał na cały i złożony... Krew odpłynęła z jego twarzy.

- Kryształ. To kryształ wybuchł, prawda? Rey, odpowiedz mi! - jego serce biło jak szalone. Nie był nigdy świadkiem wybuchu kryształu i nie znał konsekwencji, ale domyślał się...

- Nie - Rey odparła zachrypniętym głosem, wracając powoli do rzeczywistości. Piszczenie ustało. Widoczny dreszcz przeszedł jej ciało. Potrząsnęła głową, po czym wstała ostrożnie z pomocą Bena. Poe czekał na odpowiedź z dłońmi wspartymi na biodrach. - Przepraszam, że was wystraszyłam.

Podniosła rękojeść miecza na wysokość wzroku, pokazując go obojgu, z mieszaniną dumy i oszołomienia. Przesunęła po aktywatorze i z jednego końca wystrzeliło złote ostrze, w towarzystwie charakterystycznego buczenia. Oczy Poego rozszerzyły się w pierwszym szoku, ale po chwili jego ciekawość zwyciężyła.

- Teraz to zrobiłaś? - zapytał podchodząc bliżej i stając za nią, poza polem rażenia. Dłonią lekko gładził się po brodzie, wzrokiem pożerając piękną rękojeść i śmiertelnie niebezpieczną wiązkę. Rey kiwnęła głową.

- Wybuch nie uszkodził żadnej z części, nie wiem co go spowodowało... - dezaktywowała broń i podała miecz Benowi.

- To się stało przy pierwszym uruchomieniu? - zapytał oceniając rękojeść eksperckim okiem, obracając ją lekko końcówkami palców.

- Tak... ale nie wiem skąd ten dym... - Zmarszczyła czoło przykładając dłoń do skroni.

- To się może zdarzyć...

- Zrobiłam coś nie tak? - podniosła na niego spojrzenie swoich zaniepokojonych orzechowych oczu. 

- Niekoniecznie... - nie potrafił jej odpowiedzieć.

- Może spowodowałam jakieś uszkodzenia, ale ich nie widać?

- Uwierz mi, gdybyś zrobiła coś źle, wiedziałabyś. Wszyscy byśmy wiedzieli. O ile tylko udałoby się nam przeżyć, a to mało prawdopodobne - w jego głosie zagrała nuta irytacji, jak zawsze gdy musi tłumaczyć jej coś, co jest dla niego oczywiste.

- Jak to: udałoby się nam przeżyć? - Poe wypalił zaniepokojony.

- Normalnie taki wybuch niszczy wszystko w promieniu kilometra. Zazwyczaj robi się to w pustelni, jaskini, odosobnieniu... - tłumaczył Ben, spokojnym tonem cierpliwego wykładowcy, ale na samym końcu zerknął na Rey wzrokiem, od którego cierpła jej skóra.

- Czy mam rozumieć, że składałaś właśnie wybuchową broń na moim pokładzie, bez jakiegokolwiek doświadczenia? - pytanie Poego - prostu w punkt - wydało się aż nazbyt dosadne.

- Kryształ mi pomagał - wzruszyła ramionami walcząc z zawstydzeniem.

- A to nie. To co innego. Nie ma problemu, skoro skoro ryzykowałaś nasze życia, bo pomagał ci w tym kryształ... - prychnął zirytowany jej lekkomyślnoścją.

- Poe ma rację. Dobrze, że żyjemy - przyznał cicho Ben, unikając jej spojrzenia.

- Poe ma rację? - powtórzyła niedowierzająco, prostując się - Miejcie trochę wiary. Udało mi się przecież...

- Tak, udało się, ale nie rób tak więcej. Przestrzeń kosmiczna nie jest najlepszym miejscem do tego - Ben patrzył teraz na nią jak na nierozsądne dziecko. Nie podobało jej się to, choć część niej świetnie go rozumiała. Jak mogła wytłumaczyć to, że dosłownie czuła, że nic złego nie mogło się wydarzyć?

***

Finn niemal wpadł na Poego, gdy ten tylko zszedł po trapie statku i postawił obie stopy na płycie hangaru. W zmęczonych oczach Damerona pojawiły się nieme znaki zapytania. W tym samym momencie dołączyli do niego Rey i Solo. Finn powstrzymał słowa, które chciał wypowiedzieć i spuścił wzrok na ziemię zmieniając bieg swoich myśli. Rey zawsze potrafiła wyczuć jego intencje, a to akurat musiało jeszcze trochę poczekać. Sprawa była zbyt świeża i o zbyt chwiejna...

- Finn, dziś ty poprowadzisz poranne obrady. Muszę odpocząć - zaczął Poe bez ogródek, jednocześnie pocierając dłonią swoją szarą ze zmęczenia twarz. Finn skinął głową, przenosząc wzrok na pozostałą dwójkę. Ben wyglądał na zirytowanego, wręcz naburmuszonego, a Rey była po prostu spięta. Linia jej szczęki ostra, usta zaciśnięte, prosta postawa.

- Wiecie już kto stoi za kradzieżą? - rzucił, patrząc na Solo. Ten pokręcił głową na boki.

- Ktokolwiek to zrobił dobrze wybrał. Namierzenie Myszołowa będzie graniczyło z cudem - odparł wzdychając ciężko, wyraźnie niepocieszony tym faktem.


Poe zaczął mrugać intensywnie, odganiając kolejne fale senności i zawroty głowy. Niedobrze - musi szybko załatwić ostatnią kwestię i znaleźć czas na kilka godzin dobrego snu.

- Idźcie. Ja i Finn, my-my jeszcze coś musimy ustalić - wymamrotał nieskładnie, marszcząc czoło i próbując skupić swoją uwagę na jeszcze kilka minut. Rey natychmiast skorzystała z okazji do ulotnienia się. Nie chciała już przedłużać tego ciągu fatalnych wydarzeń. Złapała Bena za nadgarstek i pociągnęła go w stronę oświetlonego włazu korytarza. Ten posłał jej lekko zaskoczone spojrzenie, ale pozwolił się prowadzić.

- Odpocznij Poe - dodała zatrzymując się na chwilę obok niego i łagodnie się uśmiechając. Odpowiedział jej zmęczonym, ale szczerym uniesieniem kącików ust.

Gdy oboje zniknęli w korytarzu, Finn wziął głęboki oddech, formując w głowie myśli w jak najbardziej ekonomiczny zlepek informacji.

- Tak jak myśleliśmy, Lando wie o większości działań Barona. Dopóki nie stanie się nic złego nie ma zamiaru interweniować. Poza tym odwołanie go tak po prostu nie jest możliwe. Większość Besprimu siedzi u niego w kieszeni. Ma nieskalaną reputację i silne poparcie.

- Czyli Lando po prostu nie chce się mieszać? - Poe zdawał się niewzruszony, jakby tego właśnie się spodziewał.

- Dokładnie - przytaknął, ściągając usta.

- To niezbyt pomocne - gęste ciemne brwi Damerona ściągnęły się w zmarszczoną, grubą linię niezgody. Lekko uniósł podbródek, odchylając głowę do tyłu.

- Na koniec dał nam... radę.

- Radę? - zawtórował sceptycznie. Nie lubił słowa "rada". Zazwyczaj nic dobrego z tego nie wynikało.

- Mamy wykorzystać opinię publiczną i wymusić na nim oświadczenie.

- My?

- A konkretniej Rey. To o nią chodzi. Według niego to ona powinna reprezentować tą sprawę.

- Dobre! Czy on wie, że spora część mówi na nią Młoda Palpatine? Nie wiem czy pokazywanie Rey cokolwiek nam da... - Finn nabrał powietrza w usta i przestąpił nerwowo z nogi na nogę. Od dawna szykował się do tej rozmowy.

- A myślisz, że możemy ją ukryć? Ich dwoje?

Poe zastanowił się nad tym poważnie. Nic nie odpowiedział.

- No właśnie - skwitował, traktują milczenie jako odpowiedź. - Czego nie możemy ukryć, musimy wykorzystać. Pomyśl co wiemy o Skywalkerach i Palpatinie?

- Byli niezłymi tyranami - prychnął spluwając kątem na ziemię. 

- A poza tym? Z czym wszyscy ich kojarzą bez względu na poglądy? - oczy Finna cierpliwie szukały znaku porozumienia na twarzy Poego. 

- Moc - przyznał niechętnie Dameron.

- Dokładnie tak. Jeżeli mówimy o Rakatanach możemy powiedzieć dokładnie to samo. Baron nie jest w stanie znaleźć bardziej kompetentnych do tego ludzi niż my. I to jest nasza przewaga.

- I ten śliski gad dobrze o tym wie. Dlatego ciągle się tu kręci... - odpowiedział w nagłym zrozumieniu, jednocześnie czując jak świat wokół niego wiruje.

Ostatnim co zobaczył była zdziwiona twarz Finna, próbującego zamortyzować jego upadek Mocą. Potem nastała błoga ciemność...

/////////////////////

Dziękuję za czytanie i do następnego! 

Całusy,

Merkury z Strzelcu!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top