Pomiędzy XVIII
Żar ognia palił jego twarz, a dym szczypał w oczy. W jego głowie huczało od wybuchu, który wyrzucił jego ciało w powietrze i cisnął nim o ziemię jak zabawką. Z trudem zdołał się podnieść. Klęczał wsparty rękami o pokrytą gruzami ziemię i patrzył jak świątynia płonie.
- Nie chciałem tego! - wykrzyknął rozpaczliwie. Palące łzy płynęły mu po twarzy, a on nie mógł odwrócić wzroku od pożaru trawiącego zgliszcza miejsca, które dotąd było jego całym życiem.
Nagle usłyszał donośny krzyk agonii wybijający się ponad dźwięki walących się ścian i stropu. Znał ten głos. Po chwili dołączyły do niego kolejne. Ludzie, z którymi szkolił się przez lata pod okiem Luka Skywalkera, właśnie ginęli w tą czarną noc, wybudzeni ze snu przez własną śmierć. Ich krzyki wgryzły się w jego duszę. Ból który odczuwał był nie do zniesienia.
Zdołam kogoś uratować - pomyślał rozpaczliwie.
Wstał na drżących nogach i ruszył w stronę czegoś co jeszcze chwilę temu było Akademią Jedi. Nagle niewidzialna siła odrzuciła go i padł na plecy. Siła uderzenia wycisnęła powietrze z jego płuc.
- Nie chcę tego! - wykrzyknął jeszcze głośniej, czując jak złość i poczucie winy ogarniają go bez reszty, ciemnym całunem bezsilności. Nie miał już sił by wstać albo walczyć ze zniszczeniem, które zapoczątkował.
Skywalker zasłużył na taki koniec. Sam go na siebie sprowadził! - usłyszał w głowie zjadliwy głos Snoka.
Leżał na brudnej ziemi patrząc jak w jego oczach płonie cała jego przeszłość. Wszystko czym był i czym miał się stać, runęło. Całe dziedzictwo, którego był spadkobiercą roztrzaskało się przed nim na drobne kawałki w tą jedną, pamiętną noc. Stał się kimś, kim nigdy nie chciał zostać. Był księciem zniszczenia. Panem spalonych mostów. Nie miał już nikogo i nic.
Popiół niesiony przez wiatr opadał na jego nieruchome ciało kruchymi płatkami, wpadał mu do oczu, był w jego płucach.
Krzyki ustały i wiedział, że wszyscy obecni tej nocy w Akademii już nie żyją.
Nie potrafił ująć w słowa albo myśli bezgranicznej samotności, która nagle spadła na niego niczym kurtyna. Spojrzał w rozświetlone milionami gwiazd krystalicznie czyste niebo. Zdawało się tak bezkresne i zimne, że aż przerażające. Tyle planet w całej galaktyce i ani jednego miejsca, do którego mógłby wrócić. Piętno, które na niego spadło, wypaliło go z dotychczasowego życia, jak zakazaną stronę z księgi.
Została tylko Moc, bulgocząca lawą w jego żyłach.
Potężniejsza niż kiedykolwiek wcześniej i żądająca by szedł za ciosem.
To nie był koniec. To był tylko początek jego drogi do potęgi, dla której był stworzony. Czuł to całym sobą. Choć nieuchwytny, wiedział że obraz jego wielkości jest wypisany gdzieś w przyszłości i jeżeli tylko nie zboczy z drogi, ujrzy w końcu siebie na szczycie.
Pan swojej przyszłości, niepokonany i wszechmocny.
Zawsze wiedział, że pisana jest mu wielkość.
Nie pamiętał jak dokładnie zebrał się z ziemi, znalazł statek i uciekł z planety, ale wiele godzin później klęczał przed Snokiem, zagryzając zęby. Klęcząc poniżony, obiecał sobie, że pewnego dnia powstanie i nigdy już nie ugnie kolana.
Przed nikim.
***
Alarm zbliżania się do celu postawił go na nogi. Gdy zbliżył się do planety, miał wrażenie, że cała pokryta jest wodą. Jednak gdy zniżył lot jeszcze bardziej zauważył liczne archipelagi malutkich wysp, z czego jedna była tą, której szukał.
Gdy wylądował, miał ochotę iść spać na wiele godzin. Już nie pamiętał jak bardzo męczące może być samotne wielodniowe latanie bez drugiego pilota i dokładnej mapy. Ostatnie dni spędził na błądzeniu po Nieznanych Regionach i niemal poddał się, gdy wreszcie Rey odpowiedziała na jego wołania i pokazała mu lokalizację Ahch-To.
Doskonale pamiętał mentalne mury, którymi dziewczyna odgrodziła swoją pamięć od niego, gdy przesłuchiwał ją w poszukiwaniu Skywalkera. Dopiero teraz w pełni zobaczył drogę, którą przeszli, gdy rzuciła projekcję lokalizacji wprost do jego umysłu przez dzielące ich lata świetlne.
Tęsknię za tobą - wyszeptał wprost do jej umysłu, choć czuł, że dziewczyna znów znajduje się we śnie, albo innym stanie oderwania. Powoli zaczynał się niepokoić postacią misji, o której na razie powiedziała mu tylko, że będzie ostrożna.
Postarał się odepchnąć wszystkie te budzące spokój myśli i skoncentrować się na swoim własnym celu.
Żadne żywe stworzenie nie powitało go na planecie. Wiedział nieco o opiekunkach, które mieszkały tu za czasów Luka. Teraz nie było po nich śladu i najwidoczniej nie będzie mu dane by się z nimi spotkać. Wyspa stała samotna i opustoszała., zimna, wilgotna i porośnięta jędrnym mchem, który zdawał się powoli pożerać wszystko co wystawało ponad poziom ziemi. To właśnie działo się z całą spuścizną Jedi. Stare idee umarły wraz z ich wyznawcami, a na ich grobach porastał mech. Zostali tylko oni - Rey i Ben - zawieszeni gdzieś pomiędzy jasną, a ciemną stroną, ale na pewno nie w balansie. Bez gotowej ścieżki po której mogliby stąpać.
Z braku lepszego pomysłu udał się w stronę częściowo zawalonej, ale wyglądającej względnie stabilnie kamiennej chatynki. Pociągnął za skrzypiące w zawiasach drzwi i wszedł ostrożnie do środka. Natychmiast rzuciło mu się w oczy ascetyczne posłanie, na którym spała Rey podczas jej szkolenia. Zauważył rozgonione przez wiatr pozostałości po ognisku, nad którym pewnej nocy oboje zobaczyli skrawki możliwej przyszłości. Tak bardzo niepewne i szokujące wtedy, tak oczywiste i naturalne teraz.
- Ona polega na tobie, na twojej sile - usłyszał głos z tyłu swojej głowy. Odwrócił się by spojrzeć na znajomą projekcję Mocy.
- Luke - powiedział na powitanie.
- Ale nie wie, że ty nie masz siły - duch dokończył swoją myśl, dedukująco.
- Nie wyczułem Abeloth, nie wyczułem tego co się działo tamtej nocy...
- Zamknąłeś się na Moc - oskarżenie spłynęło po nim zimnym strumieniem, podnosząc włoski na jego ramionach. Prawda zawsze bolała najmocniej. Pierwszy raz spojrzał bezpośrednio w oczy swojego stryja i zobaczył w nich zrozumienie. - Boisz się ciemności, która w tobie drzemie.
- Nie stać mnie na to, by znów się zgubić, nie kiedy po raz pierwszy w życiu... - nie dokończył, zawieszając w powietrzu wszystko to co było mu drogie.
- Nie jesteś już w mroku, Ben. Możesz się otworzyć - odparł Luke, jakby to było czymś oczywistym.
- Nie słyszałeś, co powiedziałem? Nie jestem, bo ciągle to kontroluję - warknął mężczyzna, odwracając wzrok od Luka. Usłyszał głębokie westchnienie swojego pierwszego mistrza.
- Jesteś uparty jak twoi rodzice - stwierdził w końcu, wyjaśniająco. - Ale cieszę się, że do mnie wróciłeś. Mamy szansę naprawić, to co obaj zepsuliśmy lata temu.
- Co masz na myśli?
- Byłem złym i zadufanym w sobie mistrzem, Ben. Przestraszyłem się nieznanego w tobie. Teraz i ty się tego boisz. Choć przez lata buntowałeś się przeciw moim naukom, wlazły pod twoją skórę i zatruły twoje myślenie. Pora to naprawić.
- Jak?
- Jeżeli twoja głowa nie działa, będziemy musieli zdać się na twoje emocje - stwierdził dziarsko, uśmiechając się lekko do siostrzeńca. Zaśmiał się, gdy zobaczył wyraz zgrozy na jego twarzy.
- Moje co?
- Cały Solo - mruknął Skywalker bardziej do siebie, niż do niego. - Twoje emocje, uczucia, wrażliwość. O tak, dokładnie to czego tak bardzo unikasz. Bierzmy się do roboty - zakończył i zniknął. Ben stał jeszcze chwilę w osłupieniu. Czuł, że pomysł by tu przylecieć nie był jednak najbardziej udanym. Po chwili zmarszczył brwi.
- Gdzie!? - krzyknął w przestrzeń.
- Na górze! - usłyszał odpowiedź z nikąd.
***
- Podchodzimy do lądowania, nadal nie widzę żadnej aktywności! - krzyknęła do załogi w głębi statku. Chewie odpowiedział jej entuzjastycznie, jednocześnie uruchamiając procedurę zniżania lotu. Serce waliło jej jak oszalałe na widok planety, która technicznie nie istniała od bardzo dawna.
- Mam złe przeczucia - mruknął Finn, obserwując pole widzenia zza jej fotela.
- Nie odpowiedziała mu, zbyt zajęta osadzeniem Sokoła na gzymsie skalnym. Maszyna wreszcie usiadła na ziemi, z niemałym rumotem i szarpnięciem, które niemal ścięły jej przyjaciela z nóg.
- Daj mi chwilę - poprosiła, starając się wyczuć Mocą to, czego nie wykrywały radary.
Odetchnęła spokojnie, puszczając ster i zagłębiając się bez trudu w tkankę Mocy otaczającą planetę. Ta była niejednoznacznie chwiejna i nieustannie się zmieniała. Raz przybierała mroczniejszą postać, to znowu przechodziła w jasność. Pulsowała. Skupiła się jeszcze bardziej, próbując sforsować tajemnice tej energii i odczytać jej niejasne sygnały.
Oblała ją fala sygnałów i drgań, pochodzących z każdego pojedynczego istnienia w okolicy na raz. Wyczuwała ruch wiatru w koronach drzew, radosne rozbieganie małych stworzeń ukrytych w zaroślach, pełzanie robactwa w ziemi, chrzęst drzew zjadanych przez pasożyty, łamanie gałęzi, podczas budowania gniazd. Każdy drobny ruch, każda iskierka życia, widoczna i dostępna dla niej, jak w atlasie, by sięgnąć po nią, dotknąć, zrozumieć.
Mentalnie przesuwała swoją świadomość skanując wszystko z uwagą w coraz większym promieniu. Zaglądała pod każdy kamień i każdą dziuplę. Jej zmysły zaatakowała mnogość bodźców. Widziała emocje w kolorach, słyszała dźwięki na swoim ciele, wyczuwała ruch i jego intencję w powietrzu. Nagle dotarła do czegoś gęstego i najeżonego, przez co nie mogła przeniknąć. To nie należało do tego świata. Czymkolwiek było, nie pozwalało się przeniknąć ani ominąć. Wyczuła też czyjąś silną obecność. Ktoś na nią czekał w głębi starego boru. To on nadał sygnał. Teraz po prostu wyczekiwał. Nie potrafiła jednak odgadnął intencji ani tego, czy powinna się bać.
Otworzyła powoli oczy, uświadamiając sobie, że jest sama w kokpicie.
- Finn? - zawołała, wstając. Ruszyła w głąb statku, by znaleźć Finna, Poego i Chewbaccę w pełnym uzbrojeniu, siedzących na kanapie i dyskutujących o czymś nad holo. Obok nich krzątał się C3PO, próbując coś im wytłumaczyć.
- Obudziłaś się wreszcie! - wykrzyknął radośnie Poe, wyraźnie pocieszony jej obecnością.
- Dłu-długo mnie nie było? - zapytała niepewna tego, co się wydarzyło. Poszukiwania w jej głowie, trwały ułamek sekundy, w jej odczuciu.
- Zaledwie kilka godzin, mistrzyni Rey - uprzejmie poinformował ją droid.
- Widziałem, że byłaś w transie, więc zostawiliśmy cię i rozejrzeliśmy się po okolicy - Finn uśmiechnął się pocieszająco. Kilka godzin - tego się nie spodziewała.
- Wybaczcie, że kazałam wam czekać. Nie robiłam tego wcześniej - wyjaśniła nieco speszona. Poe posłał jej zdezorientowane spojrzenie.
- Nie robiła czego? - zapytał cicho Chewiego.
- Znalazłaś ich, prawda? - zapytał Finn.
- Tak, kilkanaście kilometrów na południe... Bardzo dziwny statek.
- No to ruszamy. Chewie, będziesz nas ubezpieczać.
***
Czubek górującej nad wyspą skały, spowity był grubą warstwą mgły. Zbliżał się do szczytu szybko i metodycznie, mimo śliskich i stromych kamieni na ścieżce i szybko zapadającego zmierzchu. Gdy dotarł na sam szczyt, wnętrze starej świątyni Jedi tonęło w mroku czarnej nocy.
Czuł pulsującą w skale energię. Czystą i pierwotną. Buzowała tuż pod powierzchnią skorupy, jakby gotowała się do skoku.
Czy to właśnie legendarna pierwsza świątynia wyznawców balansu, której wszyscy szukali?
Mimo nieprzeniknionej ciemności we wnętrzu, miał wrażenie, że nie potrzebuje światła. To co mogłoby go tutaj skrzywdzić nie należało do tego świata. Tego rodzaju przeciwników lepiej widzieć bez oczu.
Gdy zanurzył się głęboko w mroku, usiadł w pozycji medytacyjnej na gołej skale, czekając na Luka, który uparcie nie zjawiał się mimo umowy. Na szczęście senność i zmęczenie opuściły go i miał wrażenie, że wreszcie może oddychać. Zupełnie jakby świątynia udzieliła mu swojej siły i spokoju.
Uświadomił sobie, że nie czuje już dłużej potrzeby by blokować aktywność ciemnej strony w sobie. Jej po prostu nie było! Czystość tego miejsca odpędziła od niego duchy przeszłości i udzieliła mu azylu.
Na Moc, ależ to było przyjemne!
Móc odetchnąć pełną piersią, nie kontrolując się nieustannie. To było aż zbyt dobre. Miał ochotę zostać tu na zawsze, w spokoju i uldze. Przestraszył się nawet, że mógłby przyzwyczaić się do tego uczucia i tym silniej cierpieć, gdy zmuszony będzie stąd wyjść.
Przymknął oczy, wchodząc głębiej w stan medytacji. Otworzył jaźń i odetchnął głęboko.
- Ben - usłyszał szept tuż przy swoim uchu. Podskoczył lekko, ale nie dał się wytrącić z równowagi.
- Rey - odpowiedział przechylając głowę w bok, próbując przewiercić wzrokiem ciemność.
- Tu jestem - odpowiedziała mu, choć nadal jej nie widział. - Przygotuj się. Nadchodzi - rzuciła alarmująco.
- Kto? - zapytał. Nie odpowiedziała mu już.
Wiedział, że Rey nie może być fizycznie obecna tutaj, ale jednak jakiś fragment jego duszy, skręcał się z niepokoju o nią.
Gdy w mroku poczuł poruszenie sięgnął dłonią do pasa i odpiął rękojeść. Nacisnął aktywator i ku jego zdziwieniu, miecz zapłonął błękitnym blaskiem, zupełnie jak jego pierwszy lata temu.
***
Uważnie mierzyła wzrokiem nieruchomą sylwetę dziwnego, piramidalnego statku, który stał w cieniu drzew. Jego idealne, równoramienne boki i gładko ciosane brzegi kontrastowały z naturalnym, pofalowanym ukształtowaniem terenu i poskręcanymi korzeniami wiekowych drzew.
Zupełnie jakby ktoś w środku od dawna ją obserwował, dokładnie w momencie, w którym powoli wynurzyła się z cienia lasu, trap maszyny opadł ciężko na ziemię. Siła uderzenia poniosła się echem po okolicy. Ptaki poderwały się do lotu. Rey zerknęła przez plecy na Poego i Finna, którzy ubezpieczali ją. Oboje intensywnie wpatrywali się we wnętrze statku z bronią w gotowości i w pełnym napięciu. Postąpiła jeszcze kilka kroków do przodu, sama zaciskając dłoń na mieczu.
Nagle zauważyła dwie wysokie sylwetki powoli zbliżające się do nich. Nie miała pojęcia do jakiego gatunku należeli, ale była pewna, że nigdy nie spotkała nikogo podobnego.
Oboje byli wyżsi od niej o dwie głowy, ich ciała były masywne i muskularne, co zwiastowało niełatwą potyczkę - jeżeli by do niej doszło. Nawet zakładając, że są tylko we dwoje. Mieli na sobie jedynie lekkie skórzane kaftany, z których wystawały długie ramiona i nogi pokryte śliską zielonkawą skórą. Z ich jajowatych głów po bokach odchodziły krótkie i ruchome wypustki, na których końcach poruszały się zwężone rybie oczy otoczone grubą powieką. Ich usta pozbawione warg były ostro zakrzywione ku dołowi w groźnym grymasie.
- Ciekawe czy mówią wspólnym - mruknął Finn do towarzysza nie ruszając się z pozycji.
- To Rakatanie - poinformował droid - Jednak według mojej wiedzy, ich gatunek wyginął dziesiątki tysięcy lat temu i nie widziano ich od tamtego czasu. Ci muszą być wiekowi...
- Raka-kto? - zapytał Poe, marszcząc czoło. Nigdy nie słyszał o takim gatunku.
- Rakatanie. Pierwsi użytkownicy ciemnej Mocy - dodał Finn, przypominając sobie wiedzę, którą przekazała mu Mia. W jej czasie, to nie były wcale odległe wydarzenia, a najnowsza historia...
- Więc nikt nie będzie za nimi tęsknić jeżeli ewentualnie... - Poe posłał mu porozumiewawcze spojrzenie.
Zatrzymali się kilka kroków od nich, bez jakiekolwiek uzbrojenia bez zbędnej formy. Ten, którego skóra była nieco bledsza wystąpił nieco do przodu, uniósł powoli dłoń, w geście, który przypominał powitanie. Jednak nim nie był. Broń Finna i Poego wyleciały z ich rąk za sprawą niewidzialnej siły.
- Hej! - krzyknął Poe w proteście, patrząc jak jego nowy blaster lądował gdzieś daleko w krzakach. - I tyle z misji dyplomatycznej - warknął pod nosem. - Chewie, wezwij wsparcie - odezwał się przez komunikator.
Wówczas jeden z nich zabrał głos - basowym i tubalnym niczym dźwięk rogu, głosem, w nieznanym języku.
- Chcą rozmawiać z mistrzynią Rey - przetłumaczył C-3PO.
Rey zacisnęła dłoń na rękojeści miecza i przesunęła palcem po aktywatorze. Ku jej przerażeniu miecz nie zareagował. Spanikowana sięgnęła po blaster przypięty przy jej pasie i wycelowała go w pierś tego Rakatanina, który stał z uniesioną dłonią.
- To ja - odpowiedziała hardo.
- Przybywamy w pokoju, mistrzu Rey - usłyszała wypowiedziane z fatalnym akcentem słowa, zanim jej broń wypadła z jej dłoni, śladem poprzednich.
***
Nie miał już ochoty uciekać, ale nadal biegł i biegł w niemal całkowitej ciemności. Mieczem oświetlał sobie wąski kamienny korytarz, który zdawał się ciągnąć się w nieskończoność. Ktokolwiek gonił za nim, deptał mu po piętach i kilkakrotnie prawie już go miał. Był wyraźnie szybszy i zwinniejszy, ale z jakiegoś powodu raz po raz dawał mu możliwość ucieczki.
Wiedział, że nie może biec w nieskończoność, ten tunel musiał mieć swój koniec - jak wszystko. Jednak odwlekał ten moment, wiedząc że konfrontacja nie będzie łatwa. Czuł potężną, ciemną energię pulsującą w jego prześladowcy.
Skręcił jeszcze raz za rogiem i zatrzymał się w ostatnim momencie, by nie wpaść z pełnym impetem na kamienną ścianę. Uderzył otwartą dłonią w zimną skalę i odwrócił się na pięcie, gotowy by stanąć twarzą w twarz z lękiem.
Ostatnim co spodziewał się zobaczyć była jego własna twarz. Oto przed nim stał on sam, odziany w czerń z płonącym czerwienią mieczem w dłoni.
- Koniec tej zabawy, Ben.
- Czego ode mnie chcesz? - zapytał, dobrze wiedząc, że odpowie mu szczerze.
- Nie rozumiesz, że nie możesz uciekać przede mną w nieskończoność?
- W nieskończoność? Nie. Aż znajdę sposób by się ciebie pozbyć? Owszem - odparł i nie czekając na atak, sam wypadł z ciosem. Kylo odparł go z łatwością i odpowiedział w zamian mocnym uderzeniem, którego impet cisnął go pod ścianę. Zatrzymał się, opuszczając gardę i spojrzał na Bena ze wzgardą.
- Beze mnie jesteś żałośnie słaby. Nie mogę na ciebie patrzeć.
- To nie patrz! - krzyknął w odpowiedzi, zaciskając dłoń na rękojeści i atakując z dołu. Udało mu się zmusić Rena do cofnięcia się raz i ponownie. To małe zwycięstwo dodało mu animuszu do kolejnego odważnego ruchu. Jego przeciwnik odparowywał ciosy, jednak już nie z taką łatwością, raz za razem tracąc teren. Nagle cofnął się o krok, po czym zaatakował z półobrotu i jak w tańcu, zawirował niemal dosięgając brzucha Bena. Na szczęście udało mu się odskoczyć w porę. Powstał między nimi dystans, który na razie zatrzymali.
- Nie musimy ze sobą walczyć. Razem możemy być silniejsi!
- Dobrze znam twoje sztuczki, Kylo. Mnie już nie nabierzesz.
- Dobrze wiesz, że zbyt wiele nas łączy.
- Doprawdy? Co na przykład?
- Ona - wiedział, że mówi o Rey - Ona potrzebuje nas obu - mówiąc to zgasił miecz i przypiął go do pasa. - I obu nam zależy na niej bardziej niż na czymkolwiek kiedykolwiek - zakończył wyciągając do niego dłoń, gotową do uściśnięcia.
Ben zawahał się. Wiedział, wiedział to głęboko w sobie i w swoich kościach, że może udawać przed sobą, ale gdy chodziło o Rey, sprawa miała się inaczej. Przy niej każdy jego cień ożywał i zyskiwał nowego wymiaru. Ta energia, która budziła się gdy przebywał z nią, była ciężka i intensywna. Inna niż to, co znał nawet w swych najmroczniejszych dniach. Bał się jej. Bał się, tego co może z niej wyniknąć.
- Mi zależy bardziej niż tobie - warknął nagle rozzłoszczony. Miecz w jego dłoni pulsował. Kylo roześmiał się sucho i bez grama rozbawienia. Ben zacisnął szczęki i napiął wszystkie mięśnie, mierząc przeciwnika groźnym wzrokiem..
- Na pewno? To dla niej wyrzekasz się Mocy? Myślisz, że ona tego potrzebuje? Kaleki? Mógłbym dla niej zabijać, a ty? Ewentualnie dać się zabić, idioto.
Ben nie wytrzymał. Zerwał się nagle i z okrzykiem złości wbił miecz w pierś Kylo Rena aż po rękojeść. Dokładnie w miejsce, w które dawniej ugodziła go Rey. Ranny popatrzył na niego, bez grama cierpienia, czy szoku. Jedynie z jawną ciekawością. Spojrzał mu głęboko w oczy i po chwili na jego twarzy pojawił się lekki uśmiech.
- Dobrze. Teraz będziemy już zawsze razem - powiedział, po czym osunął się martwy na ziemię. Jego ciało zniknęło w mroku tunelu, gdy barwa miecza Solo zmieniła się znów na złoty, jasny płomień.
Dyszał ciężko. Otwartymi szeroko oczami omiatał kamienną salę świątyni oświetloną pierwszym blaskiem poranka. Zauważył Luka, stojącego daleko od niego i przyglądającego mu się z ostrożnością. Złość i szok opadały powoli, pozostawiając go w otępieniu.
- Nie bój się tego, Ben - powiedział duch, cicho i spokojnie. Mężczyzna podniósł na niego swój zagubiony wzrok.
- Jak mam się nie bać? - zapytał bliski płaczu. Jego spoczywające na kolanach dłonie drżały, miecz zsunął się na ziemię.
- Nie możesz bać się tego czym jesteś. To strach zawsze prowadził cię do najgorszego, a nie twoja Moc.
- Chcesz-chcesz powiedzieć, że on miał rację? - zapytał przypominając sobie upiorne spotkanie z samym sobą.
- Ty już wiesz.
///////////////////////////////////////////////////////////////
Mam nadzieję, że nikt nie dostał zawału, wszyscy cali? ;)
Gdybym nadawała tytuły, to ten rozdział nazywałby się "Powrót Solo".
Ostatnio w przyjemnością piszę z jego perspektywy, jest dla mnie NAJBARDZIEJ interesującą postacią.
W następnym rozdziale spodziewajcie się jeszcze więcej akcji...
Do następnego!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top