3. Same problemy

Ciemno włosy chłopak siedział na ziemi tuż przy brzegu ogromnego jeziora. Przyglądał się mu z wyraźnym spokojem i lekkim uśmiechem na twarzy, to jezioro było pod jego opieką, więc dbał o nie tak bardzo, jak tylko mógł i nie pozwalał ludziom nic do niego wlewać.

Westchnął i lekko podrapał się po brodzie, rozglądając po okolicy, wstał i poprawił niebieską chustę niechlujnie narzuconą na jego ramiona. Przeciągnął się leniwie i po chwili skierował się w stronę chatki zrobionej głównie z trzciny i drewna. Ludzie przechodzili obok tego obojętnie, choć nie mieli pojęcia kto mógłby tam mieszkać. Chłopak był bardzo aspołeczny i bał się rozmów z kimkolwiek. Jedynym wyjątkiem był Zygmunt, który często pojawiał się w jego chacie choćby po to, by opowiadać, co się dzieje na świecie. Norwida nigdy to nie interesowało, ale z ust jego przyjaciela wszystko brzmiało o wiele ciekawiej. Nieco rzadziej odwiedzał go również Fryderyk, gdyż w dalszym ciągu nie miał pojęcia jak panować nad swoimi mocami oraz emocjami. Norwid starał się go uspokajać i pocieszać, a nawet pokazywał jak można kontrolować moce. Niestety jego domek przypominał po tym krainę lodową, jednak bardzo szybko się rozmrażał i wracał do swojej codziennej temperatury. A wilgoć zostawiona po tym zajściu, nie przeszkadzała Cyprianowi.

Zauważył w oddali znajomą sylwetkę, metr pięćdziesiąt dziewięć, choć upierał się, że sześćdziesiąt. Włosy koloru jasnego blondu i czerwona kamizelka zapięta na ostatni guzik, był to nie kto inny jak Zygmunt Krasiński.

- Cyprian! - zawołał z oddali i pomachał ręką do przyjaciela, ten mu odmachał z uśmiechem, a Zygmunt podbiegł do niego szybko wyglądało na to, że coś się stało.

- Czy coś się stało? - zapytał Norwid niepewnie, widząc jak przyjaciel blednie.

- Właściwie to tak — odparł Zygmunt i spojrzał na Cypriana, który najwidoczniej bardzo się przejął stanem przyjaciela.

- Dzisiaj jest dzień tak zwany czterdziesty czwarty — rzekł szybko, jakby ktoś go gonił, chociaż nikogo za nim nie było.

Norwid uniósł brwi, doskonale wiedział co to oznacza.

- Jesteś pewien? Dokładnie wszystko policzyłeś? - dopytał, a Zygmunt pewnie skinął głową.

- Jestem pewny! - powiedział, a jego twarz przybrała naturalnego koloru.

- W takim razie, chodź za mną-gestem dłoni zaprosił przyjaciela do środka.

Krasiński bardzo lubił klimat w domu przyjaciela, pełno ksiąg, szklanek, malowideł akwarelowych oraz rzeźb z drewna. Było to coś w rodzaju sztuki. Coś, co zachwycało ognika i sprawiało dziwne poczucie radości.
Cyprian szukał czegoś po szufladach i po chwili wyciągnął torbę koloru pudrowego różu. Położył ją na stoliku obok i zaczął szukać dalej w szufladach.

Zygmunt trochę zdezorientowany przyglądał się poczynaniom przyjaciela.
Po chwili Norwid z lekkim uśmiechem i jakby dumą wyciągnął termos do herbaty.

- Już wszystko gotowe — odrzekł, a Zygmunt skinął głową.

- Co ty masz w tej torbie?

Norwid podszedł do stolika i rozsunął torbę, a w jej wnętrzu można było zobaczyć aparat oraz pełno farb wraz z papierowymi kartkami związanymi czerwoną wstążką.

- Czekało idealnie na ten dzień -zaśmiał się, a jego wzrok spoczął na Krasińskim.

- Widzę, ja przygotuje koce i światło -rzekł z dumą, choć bardziej przypominało to ekscytacje zaistniałą sytuacją.

Obaj czekali na to, co miało się wydarzyć wieczorem w godzinach od dwudziestej pierwszej do północy.

***

Godzina dochodziła dwudziesta, dwójka przyjaciół była już gotowa. Zygmunt miał na sobie ciepły, pomarańczowy sweter z islandzkimi wzorami, a w ręku trzymał cztery ciepłe koce, oprócz tego miał jeszcze mały plecak, jednak rozmiar to było tylko złudzenie, gdyż znajdowało się w nim tyle miejsca ile dusza zapragnie. Norwid miał na sobie płaszcz koloru morskiego oraz chustę, tym razem związaną starannie wokół szyi, zarzucił torbę na ramię i spojrzał w stronę Zygmunta. W obu tętniły mocne emocje spowodowane tym co miało się zdarzyć, Norwid czekał bardzo długo by mieć szanse namalować to piękne zjawisko, ale przez jego ,,szczęście” dwa razy z rzędu zaprzepaścił tę szansę.

Lecz tym razem Krasiński dopilnował przyjaciela i razem udali się w drogę, by móc to zobaczyć.

- Gotowy? - zapytał Zygmunt, a Cyprian odpowiedział mu skinięciem głową. Po chwili ruszyli razem przez las, wybierali się w stronę klifu, z którego można było zobaczyć wszystko o wiele lepiej niż z czegokolwiek innego. Droga była niedaleka, a do wydarzenia było jeszcze sporo czasu, obaj rozmawiali ze sobą podekscytowani, ale ich rozmowę przerwały dziwne dźwięki dochodzące zza krzewów.

Stanęli w miejscu i się rozglądali zaniepokojeni. Jęki nieszczęścia i goryczy były głośne i brzmiały żałośnie. Po długiej chwili Zygmunt wyciągnął rękę przed siebie, tym samym sprawiając, że mały płomień rozpalił się na dłoni, co skutecznie poprawiło ich orientacje w terenie. Powolnym i cichym krokiem szli w stronę nawoływań, a gdy w końcu byli na miejscu zauważyli młodzieńca. Przywiązanego przez korzenia do ziemi. Zygmunt od razu się domyślił, że dopadł go gniew ze strony Adama więc obaj podeszli do niego.

- W końcu... Adam, jeśli to ty, to nie żyjesz — mruknął osłabiony brunet, ale gdy zauważył twarze przybyszów poczuł dziwną ulgę.

Norwid zakłopotany spojrzał w bok z nadzieją, że uda mu się uciec od rozmowy, ale mocna ręka Krasika go powstrzymała.

- Kim jesteś i co ty tutaj robisz? - zapytał marszcząc brwi. A Juliusz spojrzał na niego z nadzieją.

- Uhhh, jestem Juliusz i miałem w tym regionie pracować, ale jak widać nie dogadałem się z tutejszymi.

- Ile tutaj leżysz? - dopytał Krasiński nie dając mu dokończyć wypowiedzi.

- Z trzy dni - westchnął Słowacki znów nadaremnie próbując uwolnić ręcę z mocnych uścisków korzeni - Czy moglibyście mi pomóc?

Cyprian i Zygmunt wymienili ze sobą spojrzenia i cicho westchnęli.

- Dobra, ale pod warunkiem, że wyjaśnisz nam co zaszło pomiędzy tobą, a Adamem — rzekł Zygmunt i poprawił koce trzymane pod pachą.

- Znacie go? - zapytał Juliusz najwidoczniej zdziwiony, Zygmunt i Cyprian nie wyglądali jakby stąd pochodzili, zresztą przekonania Juliusza potwierdzał fakt, że byli ubrani jak jacyś turyści wyruszający w dalekie krańce świata.

- Wszyscy go znają — parsknął Zygmunt i lekko się uśmiechnął, podpalając korzenia, które zmieniły się szybko w proch. W przeciwieństwie do Fryderyka Zygmunt potrafił posługiwać się danym mu żywiołem, niczym mistrz i ani razu pod wpływem emocji nie wywołał pożaru. Z czego był bardzo dumny.

Juliusz wstał z ziemi i się wyprostował, przechodząc do masowania swoich nadgarstków, na których został ślad od mocnego uścisku korzeni.

- Dziękuje wam — uśmiechnął się w podzięce Juliusz.

- Nie ma za co — odrzekł Krasiński i podał mu dłoń — Zygmunt Krasiński, a ten obok mnie to Cyprian Kamil Norwid.

- Miło poznać — brunet podał dłoń ognikowi i spostrzegł zawstydzenie ze strony Cypriana.

- Cyprian nie jest typem człowieka otwartego na nowe znajomości — zaśmiał się niezręcznie blondyn i położył dłoń na ramieniu Norwida — Chcesz iść z nami?

- Jeśli nie będę przeszkadzał..

- Nie gadaj głupstw, musimy się spieszyć a opowiesz co zaszło z Adamem po drodze - odparł z pośpiechem Zygmunt i ruszyli z powrotem w drogę.

Juliusz szedł obok nich, zastanawiając się gdzie mogą się wybierać podczas gdy panuje taka mroczna ciemność.
Ale długo sobie tym głowy nie zaprzątał, gdyż ognik zaczął wypytywać go o niemalże wszystko. Słowacki odpowiadał na pytania, na które mógł odpowiedzieć, gdyż wiedział, że zaufanie dopiero poznanym istotom byłoby wielkim głupstwem z jego strony.
Ogniki były bardzo towarzyskie i wszyscy ich z tej strony znali, bardzo lubili denerwować innych oraz popisywać się swoimi mocami. Nie było rodzaju, który ich nie lubił, choć trudno było zrozumieć takiego ognika. Nie raz trzeba było lata znajomości przeprowadzić, by z kolegów zostać bliskimi przyjaciółmi. Co w przypadku Norwida i Krasińskiego się sprawdziło. Ich pierwsze spotkanie można było nazwać totalnym przypadkiem, gdyż przez kolejne popisy przed innymi ognikami, Zygmunt wybił okno w domu Cypriana, a wtedy dostrzegł piękno tego mieszkania i pokochał ten klimat od pierwszego wejrzenia. Oczywiście potem musiał odkupić okno Norwidowi, ale przez to jedynie zbliżyli się do siebie. I szybko się zorientowali, jak wiele mają wspólnych tematów do obgadania. To był jeden z bardzo rzadkich przypadków otworzenia się na ludzi przez Norwida.

Niestety to nie zmieniło podejścia do życia bruneta, ale sprawiło, że nie obmyślał ciągle nad tym gdzie powinien mieć swą mogiłę.

Po ciągnącym się w nieskończoność marszu, w końcu doszli na miejsce.
Piękne to było zbyt mało powiedziane, a słowa nie potrafiły tego opisać. Juliusz zachwycał się tym widokiem, choć widział go już nie raz. Natomiast Norwid prawie się popłakał na ten upragniony widok. Zygmunt rozłożył jeden z grubszych koców na zimnej trawie i zdjął swój plecak z ramion, ukazując jego zawartość.

Było to głównie jedzenie oraz picie, a Juliusz na sam widok wymruczał coś pod nosem. Nic dziwnego, gdyż nie jadł nic przez trzy dni ani raczej nie pił, chyba że deszczówkę. Zachowanie powietrznika nie umknęło wzrokowi Zygmunta, który jedynie domyślał się jak chłopak musiał się czuć przez te trzy dni sam w środku lasu, przybity do ziemi niczym Prometeusz do skały, ale na szczęście Adam nie był tak okrutny i nie przywołał zwierząt by go rozpruły.

Norwid wypakował potrzebne rzeczy ze swojej różowej torby i poprawił swoje włosy, by nie przeszkadzały mu podczas tworzenia kolejnego dzieła. Powietrznik poczuł się głupio, gdyż kompletnie nic nie miał by się odwdzięczyć im za zaproszenie, jedynie pilnował chmur by ani jedna nie zepsuła widoku nieba.

O równej dwudziestej pierwszej zaczął się deszcz spadających gwiazd.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top