27. Miłość i choroba

Uczucia towarzyszące Lisztowi w mgnieniu oka się nasiliły.
To pytanie przez długą chwilę zaprzątało mu głowę - nie nienawidził go, kochał go, ale wstydził się o tym mówić.
Spojrzał w stronę Fryderyka i położył dłoń na jego zimnym policzku.

- Kocham cię - odparł i delikatnie się uśmiechnął, Chopin zadrżał, kompletnie się niespodziewając takiej odpowiedzi z ust blondyna, mimowolnie się uśmiechnął i spojrzał na niego błękitnymi ślepiami, które zabłysnęły błękitnym blaskiem.

- Ty mnie kochasz, ja sam nie wiem co do ciebie czuję, to skomplikowane... i boję się tych uczuć - chwyciwszy dłonie Ferenca spojrzał mu w twarz - Potrzebuję czasu i więcej wiedzy o tobie oraz sobie...

Spuścił głowę.

- Jak powinienem cię kochać, skoro nie kocham samego siebie?

Ferenc delikatnie przytulił do siebie lodownika i czule gładził po jego ciemnych włosach.
Fryderyk odwzajemnił uścisk i trwali tak dobre parę minut aż w końcu Węgier przerwał głuchą ciszę panującą w sali.

- Pomogę ci pokochać siebie, a potem zrozumieć emocje, naprawdę możesz mi wszystko powiedzieć Frytek...

- Nie wątpię, po prostu dziwne uczucia zostały ze mną odkąd tutaj przybyłeś i uważam, że one mają głębsze znaczenie niż się mnie wydaje - delikatnie zetknął nos Ferenca ze swoim.

Liszt zarumienił się i delikatnie uśmiechnął kładąc swoje dłonie na jego ramiona i składając czuły pocałunek na jego czole.

- Do jutra, mój drogi

***

Dręczące myśli przemierzały teraz długą, markotną drogę w głowie Cypriana, z dnia na dzień nie widać było żadnych postępów w leczeniu jego przyjaciela.
Mruknął smętnie i spojrzał w stronę Zygmunta.
Jego oczy wyblakły, ale nadal widział i stał się okropnie blady.
To oznaczało jedynie jedno - za niedługo opuści ten świat.
Norwid zacisnął pięść, nie chciał tak myśleć.
Za wszelką cenę chciał ocalić ognika przed takim losem lecz wszystko szło na marne.

Może w jego domu było zbyt wilgotno?
A może tak ma być?

Norwid klęczał przed posłaniem Zygmunta i patrzył jak spokojnie śpi, obserwując poruszanie klatki piersiowej, tak jakby miał zaraz przestać oddychać.

- Cyprian? - kruchy głos wyrwał go z zamyśleń
- Dlaczego płaczesz?

Norwid dotknął swojego policzka, dopiero teraz zauważył, że zaczął płakać.
Odwrócił wzrok i wstał.

- Nie ważne, pójdę zrobić śniadanie, a ty nie ruszaj się z łóżka, dobrze? - lekkie skinięcie głową uznał za odpowiedź i zniknął za drzwiami.

Zygmunt skulił się i ślepo wpatrywał w drewnianą ścianę.
Wiedział co tak naprawdę gryzło Cypriana i dlaczego nie chce o tym mówić - on umierał.
Delikatnie zacisnął pięść próbując wydobyć z dłoni choćby iskrę, ale nic się nie stało - stracił moc.
Zaczął zastanawiać się jak bardzo jego ojciec musi być teraz na niego wściekły, a Eliza jak bardzo musi się o niego martwić.

Muszę żyć, jeszcze - pomyślał i usiadł lecz zaraz po tym poczuł się o wiele gorzej niż przed tem.
Krzyknął z bólu głowy i schował twarz w dłoniach.

- Co się dzieje?! - zmartwiony Cyprian wparował do pokoju jak błyskawica, ale gdy zobaczył że Krasiński go nie posłuchał zmarszczył brwi oburzony.
- Zygmunt, mówiłem ci coś

Podszedł do niego i spojrzał mu w oczy odsłaniając jego dłonie z twarzy.

- Ttak wiem! - odparł ognik.

- To dlaczego mnie nie słuchasz? Dlaczego się odkrywasz? - Norwid nie krył urazy.

- Przepraszam... nie umiem wykonywać poleceń - zamilkł na chwilę - a przynajmniej nie twoich...

Norwid przytulił go do siebie i pogładził materiał jego koszuli.

- Tak, znam cię zbyt dobrze i wiem, sam nie wiem co ja sobie myślałem - spojrzał na niego.

- Wiem kto mógł by pomóc, ale - spojrzał na niego - to niemożliwe...

- Kto taki? - Cyprian spojrzał na Zygmunta z płomykiem nadziei.

- Vivaldi, ale obawiam się, że go nie znajdziesz, a jak znajdziesz to ten odmówi pomocy lub nas obu zabije.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top