15. Złota rączka
/Rozdział nie sprawdzony/
- Naprawdę, panu dziękuję za pomoc - odparł mężczyzna, średniego wzrostu z charakterystyczną fryzurą, co swego rodzaju przypominała perukę. Na co dzień ten sam mężczyzna był znany ze swojej oschłości i kamiennej twarzy, jednak do Hectora zwykł jak do brata, choć nieraz nawet z rodzeństwem trudno się dogadać, a co dopiero z innym człowiekiem.
- Ależ nie ma za co - odparł dosyć cicho, w dalszym ciągu naprawiając stare jak świat organy Berlioz i nawet nie raczył spojrzeć w stronę Jana.
Bach zasiadł na ławce obok, odkładając ciepłą herbate tuż obok i z uwagą przyglądał się pracy Hectora.
Pomimo że Berlioz słynął raczej jako narwany chłopak z wielkim talentem do nie tylko pianina, znany był również jako mistrz naprawiania wszelkich instrumentów.
Mógł zarobić na naprawianu takich rzeczy lecz wolał robić je za darmo pod warunkiem, że będzie miał zapewnione jedzenie.
Było to niecodzienne i niezrozumiałe przez wielu ludzi, ale dobre serce Hectora nie pozwalało mu od kogokolwiek brać za taką małą (według niego) rzecz płacić.
- Uhh.. prawie gotowe, niestety muszę jeszcze sprawdzić drugą część mechanizmu i myślę, że wszystko wróci do normy - zerknął na Jana, poprawiając swoje rudawe włosy, Bach wyglądał na zadowolonego.
- Życie nam ratujesz...
- Nam? A no fakt, to kościelne organy - zaśmiał się niezręcznie, gdy skupiał się na jednym, całkiem zapominał o otaczającym go świecie. Była to wada połączona z zaletą, gdyż robił wszystko dokładniej lecz ni jak się z nim podczas tego nie dogadasz.
Bach odpowiedział mu niezauważalnym uśmiechem.
- Może napijesz się? - Hector wyprostował się, trzymając w ręku narzędzie, obdarzył Bacha ciekawym spojrzeniem, które zaraz potem utkwiło na kubku z ciepłą herbatą, właśnie wtedy przypomniał sobie jak bardzo sucho ma w gardle i jak bardzo jego organizm potrzebował w tamtym momencie wody.
- Taaaak - odrzekł, odkładając na ziemie narzędzia i podchodząc do drewnianej ławki.
Dosiadł się do towarzysza i wziąwszy kubek w ręce, upił z niego spory łyk, po czym westchnął z wyraźną ulgą.
- W ogóle to, jak tam mają się sprawy co do Mendelssohna - Hector słysząc nazwisko przyjaciela, o mało się nie udławił, a na jego policzki od razu wstąpił rumieniec.
- Powiedział, że z wielką chęcią będzie grał na poważnych uroczystościach, ah gdyby pan widział jego podekscytowanie, gdy mu to przekazałem - na samą myśl uśmiechnął się pod nosem.
Bach oparł się o zimną ścianę i spojrzał w stronę organów.
- Doprawdy?
- Mhm - mruknął cicho w odpowiedzi, ponownie biorąc łyk herbaty - Zabił by mnie, jeśli by się dowiedział, że panu to mówię, ale... pan go inspiruje
- Dlaczego? - organista spojrzał spowrotem na chłopaka.
- Uważa, że pan pięknie gra, nie tylko na mszach, ale i kiedy nikogo wokół nie ma, wiele razy opowiadał mi jak wszedł do Kościoła i słyszał pańskie utwory - Hector świdrował kubek trzymany w dłoniach wzrokiem.
- Miło mi to słyszeć, naprawdę. Niektórzy uważają, że organy brzmią makabrycznie, a prawda taka, że słyszeli je tylko podczas pobytu w świątyni, świat jest okrutny - skwitował Bach i spuścił głowę.
- Zgadzam się w pełni z panem, bardzo okrutny - westchnął Berlioz, zamyśliwszy się.
Po nieco dłuższej chwili, ocknął się i odłożył już pusty kubek na bok.
- Praca wzywa - rzucił suchym tekstem i wstał szybko z ławki, podchodząc do organów.
- W takim razie, powodzenia, a ja nie przeszkadzam, daj znać jak skończysz - powiedział Jan i wyszedł, po drodze zabierając pusty kubek.
***
Koniec pracy, Hector dumnym z siebie krokiem kroczył przez dróżkę.
W ręku trzymał obiecane donuty i nic nie potrafiło opisać radości jaką miał wtenczas wymalowaną na twarzy.
Ludzie mierzyli go zdziwionym spojrzeniem, zresztą był to naprawdę dziwny widok.
Hector miał brudne od kurzu i innych pozostałości ręce, jednak wydawał się tym kompletnie nie przejmować.
- Czemu szczerzysz się jak głupi do sera? - usłyszał przed sobą głos i w ostatniej chwili się zatrzymał tuż przed Felixem.
Zrozumiał wtedy, jak dziwnie musiał wyglądać i mimowolnie się zawstydził.
- Boo noo wiesz - próbował znaleźć dobry dobór słów, jednak wystarczyło, że wskazał na foliowy woreczek z donutami, a Mendelssohn od razu zrozumiał jaka była przyczyna radości rudzielca.
- Donuty, serio? Naprawdę nie myślisz przyszłościowo, wiesz ile byś za takie naprawy pieniędzy dostał? - Hector wyglądał jakby chciał zostać oświecony - Naprawa organów może dosięgać nawet czterystu, gdyż gdyby nie patrzeć to nie jest maszynka, to maszynisko!
Berlioz roześmiał się słysząc takie zgrubienie z ust bruneta.
- Fakt, faktem, ale pieniędzmi się nie najem - Felix przewalił oczami i uśmiechnął się pod nosem.
- Dobra, dobra tobie nikt nie przegada, lepiej umyj ręce zanim przejdziesz do zajadania się - Hector skinął głową próbując schować rumieńce, znajdujące się w tamtym momencie na jego twarzy.
***
Felix siedział na kanapie w swoim salonie i dokańczał zszywanie sukni swojej siostry.
- Uhhh dlaczego tyle musiałem czekać na ciepłą wodę? - usłyszał smętny jęk Hectora, który skutecznie wyrwał go z refleksji.
- Tata nie pali w piecu, bo wiosna - wzruszył obojętnie ramionami brunet, na co Berlioz naburmuszył minę.
- Przeziębią mi cię - w jego oczach widać było przejęcie.
Mendelssohn się roześmiał serdecznie.
- Lubię zimę, więc mi to nie przeszkadza - rzekł najzwyczajniej jak tylko mógł.
Hector omal nie zepsuł kanapy, wskakując na nią jak skoczek narciarski.
- Prędzej zostaniesz kaleką przez twoje wybryki, niż ja się przeziębię - odparł spoglądając na starszego z wyrzutem, już raz prawie w identyczny sposób zrobił sobie krzywdę o mało nie łamiąc karku.
- Pfft - prawie rudy szatyn widocznie nie przejął się słowami młodszego i już po chwili delektował się smakiem donutów, wpatrując się w Felixa, który z każdą sekundą coraz bardziej chciał również posmakować zdobyczy Hectora, jednak jego duma nie pozwalała mu za nic choćby o to zapytać, dlatego Berlioz postanowił go wyręczyć:
- Chcesz jednego?
- Nnie! - skłamał Mendelssohn, ale Hector widząc to nie dał za wygraną.
- Oj ja wieeeem żee chceeesz! - powiedział to tak przekonująco, że zarumieniony brunet spojrzał na niego z irytacją.
- Dobra, ale żeby potem nie było, że cie obżeram czy coś
Hector z bananem na twarzy podał przyjacielowi donuta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top