12. Warkoczyki
Brunet siedział na drzewie, bacznie obserwując leśne zwierzęta.
Był tutaj zupełnie nowy i kompletnie nie wiedział od czego powinien zacząć
Od ludzi?
Od zwierząt?
Czy może roślin...?
Trudno mu było przyznać, ale bał się nowego miejsca, nowych zwyczajów i otoczenia.
Od dziecka był przystosowany do swojego miejsca zamieszkania, a teraz?
Nie miał pojęcia gdzie był, dorósł i dostał to oto miejsce na własność, do opieki.
Prosili go by dobrze zadbał o nie, i zaprzyjaźniał się z wszystkimi wokół by ułatwić sobie życie.
Jednakże, chłopak w dalszym ciągu nie wiedział kompletnie jak zacząć funkcjonować na nowym terytorium.
Jego poważna twarz, już na samym początku skutecznie odstraszała zwierzęta, co by wyjaśniało dlaczego siedział na drzewie, obserwując sarenki, zgromadzone w jednym miejscu.
Usłyszał huk, zląkł się nie na żarty. Rozejrzał się we wszystkie strony, kontem oka zauważając jak sarenki, spłoszone uciekły w dal.
Zastał nieopodal blondyna, który wpadł prosto w drzewo.
Brunet w tym momencie chciał zniknąć i nigdy tu się nie zjawiać, powodem tego był rodzaj blondyna, powietrznik.
Jego rodzina wiele razy ostrzegała go przed takimi, uważając ich za zbyt optymistycznych i nierealnie myślących ludzi.
Lecz do tej pory, brunet nie mógł stwierdzić, czy mówili prawdę, bowiem żadnego wcześniej nie spotkał.
- Choleraaa - mruknął blondyn, leżący na ziemi. Wyglądał na całego i zdrowego, jedynie z nosa ciekła mu woda lub ciecz wodo-podobna.
- Nnic.. ci nie jest? - spytał ziemian, który w pewnym momencie poczuł, że jego zachowanie jest niemal idiotyczne.
- Nic... - usłyszawszy odpowiedź, brunet zeskoczył z gałęzi, lądując z hukiem tuż przy powietrzniku.
Blondyn spojrzał na niego, a jego oczy błysnęły blaskiem.
- Jesteś tu nowy? Jak masz na imię? Ile masz lat? - zaczął zasypywać ziemianina masą pytań.
- Ludwig, Ludwig van Beethoven - odparł niepewnie, przeklinając się w myślach, a co jeśli powietrznik miał chytre wobec niego zamiary?
- Miło poznać - uśmiechnął się i wstał, tak szybko jak rąbnął w drzewo - Wolfgang Amadeusz Mozart - ukłonił się.
Ludwik nie wiedząc co zrobić, równieź się delikatnie ukłonił, co spowodowało śmiech u powietrznika.
- Uroczoo - rzekł i spojrzał mu w oczy - Wyglądasz na przerażonego
Beethoven się zmieszał i spojrzał w bok, nie wiedząc czy powinien wypowiedzieć się na temat swojego nowego rozdziału w życiu, gdyż blondyn wyglądał na doświadczonego i w mniemaniu ziemianina, mógł go wyśmiać.
- Nie boję się - westchnął, ale nagle usłyszał jak jego towarzysz pisnął przez co upadł ze strachu na ziemię.
- Czyli się boisz, nie ładnie kłamać Ludwiku - wyciągnął rękę ku niemu - Chodź za mną, przedstawię cię ludziom i oprowadzę.
Tęsknię...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top