Prolog
Warszawa, 2012
Kiedy Celina skończyła osiemnaście lat, poczuła ulgę. Stanęła w progu domu z plecakiem, do którego zapakowała ukochanego Edgara Allana Poe, zeszyty wypełnione po brzegi własnymi wierszami, trzy czarne bluzki, jeansy i kosmetyczkę.
– Wyprowadzam się – powiedziała.
Rodzice stanęli w osłupieniu.
– Ale gdzie? – wydukała mama.
– A szkoła? – podniósł głos ojciec.
– Zadzwonię. Nie martwcie się.
I ruszyła w drogę. Kupiła bilet do Warszawy. Wsiadła do pustego przedziału. Wyciągnęła notatki, a na uszy włożyła słuchawki. Odpłynęła w swój świat – mroczny i tajemniczy. Z zamyślenia wyrwał ją hałas przesuwanych drzwi. Podniosła oczy.
W drzwiach stał wysoki mężczyzna z przenikliwymi brązowymi, prawie czarnymi, oczami. Na jego szyi widniał tatuaż, zasłonięty postawionym kołnierzem czarnej koszulki polo. Mogła jedynie zgadywać, czy to rufa czołgu, czy raczej coś na kształt tunelu. Zauważyła też mały dołek na czubku nosa. Wagon podskoczył. Potknął się i prawie upadł na dziewczynę.
– Przepraszam – powiedział.
Kiwnęła głową, a on usiadł naprzeciwko. Przyglądała mu się ukradkiem, jak stworzeniu innego gatunku. Pomyślała, że to osiedlowy chuligan, który nocami wypisywał sprejem CHWDP na garażach. Wyciągnął książkę. Próbowała dojrzeć tytuł.
– Na wschód od Edenu... – odpowiedział na niezadane pytanie.
– Jeszcze nie czytałam.
– Spodoba ci się – odparł. Odniosła wrażenie, że chciał jeszcze coś dodać.
Pociąg turkotał miarowo. Celina wróciła do swoich wierszy, a mężczyzna pogrążył się w lekturze. Co jakiś czas dziewczyna spoglądała na niego. Już nie myślała o nim jak o chuliganie. Miała nowy pomysł – wychował się w biednej rodzinie, jego brat był w więzieniu, a on pracował i studiował, dzięki czemu został psychologiem.
Jego obecność zakłócała pisanie. Bała się, że mógłby coś zobaczyć. Nie potrafiła się dzielić, nie własnymi słowami. Poza tym nie były jeszcze gotowe na jakiegokolwiek czytelnika.
Wysiadł stację przed nią. Gdy zorientowała się, że książka została na stoliku, pociąg już odjeżdżał. Wzięła ją do ręki. Swoje ważyła. Sprawdziła, czy była podpisana. Pusto. Uznała, że to dobra wróżba na nowe życie. Wysiadła na dworcu ze Steinbeckiem pod pachą, E.A. Poe i wierszami w plecaku.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top