9. Celina - A psik, koteczku!
Ostatnie dni były dla mnie trudne. Nieustające głosy w mojej głowie sieją spustoszenie. W nic już nie wierzę. Zaczynam wątpić, czy Wojtek kiedykolwiek istniał. Jednak uczucie braku jest uziemiające. Próbuję ponownie sobie zaufać. Skupiam się na faktach. Marek Kostecki jest faktem, są o nim artykuły, ludzie go tu znali, nawet widziałam dom, w którym się wychował. Ten głos i postać, które mi towarzyszą nie istnieją poza moją głową. Nikt inny nie słyszy, ani nie widzi. Wojtek żył, czułam jego bicie serca. Dalej istnieje jego konto na facebooku, które teraz wypełniają wirtualne znicze. Pozostają dwie kwestie otwarte – co się stało z prawdziwym Kainem i kto właściwe zabił Wojtka?
Muszę wrócić na właściwe tory. Pierwszym krokiem było odebranie leków. Obiecuję sobie, że zacznę je brać od jutra. Kain ciągle mi towarzyszy, ale mówi jakby mniej. W tej formie jest znośny. Dziś pracuję, a on siedzi przy stoliku i milczy. Mam nadzieję, że to znak zbliżającego się końca epizodu.
W progu zjawia się Maria Lewi w tej samej prążkowanej sukni za kolano, z kołnierzem w kolorze toni bałtyckiej. Talię podkreśla szeroki pasek z dużą klamrą. Wita mnie imieniem. I przez chwilę wpatruje się w krzesło na którym siedzi Kain. Nie komentuje, ale wybiera inne miejsce.
Mężczyzna uśmiecha się łobuzersko. Zachowuję powagę.
– Poproszę to samo co ostatnio – mówi.
Zaparzam więc kawę. Zanoszę do stolika i mówię:
– Przepraszam, ale ostatnio pani nie zapłaciła.
– Och... – Wzdycha. – Coś się w pani zmieniło – dodaje.
Wzruszam ramionami. Ma rację, co mnie irytuję. Coś się zmieniło. Rzeczywistość mi odjechała.
– Jakoś bym sobie poradziła bez tej zmiany – mówię i znacząco patrzę na zadowolonego z siebie mężczyznę. Maria Lewi podąża za moim wzrokiem albo tylko mi się wydaje. Jej głowa porusza się, ale idealnie ułożone pofalowane włosy nawet nie drgną.
– Pewnie tak – odpowiada. – Jednak myślę, że to dobrze. Mam wrażenie, że ostatecznie to pani pomoże uporać się z tym co panią dręczy.
Milczę. Nie lubię się tłumaczyć i nie chcę obrażać klientki.
– Proszę zachować otwarty umysł – kontynuuje niezrażona. – Czasami to co nas przeraża jest dla nas najlepsze. Już trochę włóczę się po tej ziemi. Widziałam to i owo. Nieważne zresztą. Możesz ze mną porozmawiać o wszystkim. – Nie podoba mi się jak podkreśla ostatnie słowo. – Nie bój się jestem samotną kobietą, nikomu nic nie powiem.
– Dziękuję, ale radzę sobie – mówię.
– Pani aura pokazuje co innego – odpowiada.
– Otóż to – dodaje Kain.
– Czy pani jest jakąś wróżką? – pytam sceptycznie.
– O nie, broń Boże, nie jestem żadną szarlatanką...
Wzruszam ramionami. Dziwne Ustronie naprawdę jest dziwne.
– Znała pani Kaina? – Chcę zmienić temat, a skoro mogę z nią rozmawiać o wszystkim. Maria Lewi uśmiecha się niczym Mona Lisa.
– Za życia? – dopytuje.
– A jak inaczej...
– Minęliśmy się.
Więc nie dowiem się nic nowego. Zaczynam wątpić, czy kiedykolwiek zdobędę jakieś rzetelne informacje na jego temat. Moje alter ego, które wypełzło z mojej głowy ożywia się. Teraz stoi obok mnie i szepcze mi do ucha:
– Przecież możesz mnie zapytać.
– Czemu nie znikniesz? – mówię trochę zbyt głośno.
– Już wychodzę – odpowiada pani Maria.
– Nie, nie pani Mario, to nie było do pani – próbuję załagodzić sytuację.
– Ach nie szkodzi pani Celino. Nie czuję się urażona. Po prostu na mnie już czas. – Uśmiecha się tajemniczo i wychodzi.
I znów nie płaci.
§
Kiedy wracamy do mieszkania, ja i mój wewnętrzny głos Kain, staram się mu coś wytłumaczyć:
– Nie możesz mi wykręcać takich numerów. Wiecznie wychodzę na wariatkę. Już mam tego dosyć. Dobrze, że mam leki.
– Wiesz, że te leki to nie są magiczne eliksiry. Nie wiem czy powinnaś je brać.
– A ty co jesteś psychiatrą?
– Nie, nie jestem. Ale to że mnie widzisz nie jest objawem choroby. A to że jesteś przygnębiona to normalne. Jesteś w żałobie.
– Nie.
– Nazywaj to jak chcesz. Może lepiej jakąś meliskę sobie kup...
Zdobywam się na to, żeby na niego spojrzeć. Wygląda, jakby się przejmował. To jasne, jest częścią mnie. Chociaż ja specjalnie o siebie nie dbam. Jedyne co dzisiaj zjadłam to jogurt, a dochodzi siedemnasta. Mój brzuch zaczyna protestować. Schudłam od kiedy siostra się mną nie opiekuje. Ubyło mi ze trzy kilo. Moja cera poszarzała. Nie wiem co będzie dalej. Jakoś mnie to nie interesuje. Zajmuje mnie głównie złość, zemsta, a ostatnio jedynie szaleństwo.
Jest szaro i brzydko. My też tacy jesteśmy. W ciemnych ciuchach, z ponurymi minami i balansowaniem na granicy szaleństwa. Nachodzi mnie natrętna myśl. Kain nie istnieje. A skoro nie istnieje, to nie zabił Wojtka. Skoro on nie zabił, zrobił to ktoś inny... A byłam tam tylko ja... Więc to ja jestem zabójcą. To musiałam być ja. Poczucie winy przygniata mnie tak, że zwijam się jak od nagłego bólu.
– Zabiłam go... – szepczę.
– Kogo? – pyta beztrosko, jakby chodziło o muchę.
– Wojtka...
– Nie przypisuj sobie moich zasług.
– Przecież ty jesteś mną.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
Wygląda na rozbawionego. Mi nie jest do śmiechu. Serce przywiera do kręgosłupa i wali niebezpiecznie mocno. Rozglądam się. Na ulicy nikogo nie ma. Umrę tu sama. Ale czy zasługuję na pomoc?
Wiatr rozgarnia moje włosy. Ledwo widzę. Brązowe liście tańczą na chodniku. Nie mogę iść i nie mogę się zatrzymać. Słyszę miałczenie. Myślę, że to wiatr. Ale nie. Na obskurnym murku stoi kotek. Jest jeszcze młody, ma zmierzwioną sierść i żółte ślepia. W niektórych miejscach brakuje szaroburego futerka, a ogon jest zbyt krótki. Wyciągam rękę. Chcę mu pomóc.
– Kici, kici – wołam. – No chodź, maluchu.
Obserwuje mnie nieufnie, ale potrzebuje pomocy. Robi krok w moją stronę. Potem drugi.
– A psik! – Słyszę za plecami. Kotek znika za murem. Nie mam szans go złapać.
Obracam się i rzucam z pretensją:
– Dlaczego to zrobiłeś?
Ale zaraz... Dlaczego kot zareagował?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top