25. Celina - Ach, te telefony


– Zostaw mnie samą – mówię, zbierając w sobie resztki energii. Właściwie już zapomniałam jak to jest, kiedy nie kroczą za mną duchy.

– Ale jak? – pyta.

– Zostaw mnie samą na dzień, dwa – odpowiadam wciąż jeszcze zdeterminowana i pewna swego.

– Ale przecież nie poradzisz sobie beze... – Nie kończy zdania.

Wygląda teraz żałośnie, jakby poza mną nie istniał. Może tak właśnie jest, skoro tylko w moich oczach może się przejrzeć. Czuję się, jakbym wyrzucała z domu dziecko bez środków do życia, bo upiło się do nieprzytomności. Nie mam zamiaru jednak ulegać. Nigdy nie zapomnę, kim był i co zrobił, nawet kiedy patrzy na mnie oczami kota ze Shreka.

– Pół dnia – próbuje negocjacji.

– Dzień – odpieram zdecydowanie.

– Ale dlaczego?

– Potrzebuję przerwy.

– Ja nie potrzebuję.

Narasta we mnie złość i jest jak dreszcz, który każe mi działać, ale nie mówi jak. Od dawna tego nie czułam. Przecież nie będę tłumaczyła się przed zabójcą i prześladowcą. Staram się nie tracić kontaktu wzrokowego, choć wciąż jest to dla mnie bardzo trudne. On też nie odpuści, dlaczego miałby. Stoimy więc twarz w twarz. I choć moje nogi łaskocze czyjeś łaciate futerko, to nie spojrzę na kota i już.

Ciszę, która zalega ciężko przetrzymać. Napięcie, jakie nieustannie nam towarzyszy staje się niemal osobnym bytem. Trudno to znieść, jednak pragnienie oddechu jest silniejsze. Najsilniejsze.

– Na pewno masz coś do załatwienia – mówię, jakby miał nagle odprowadzić auto do mechanika albo złożyć wniosek o nowy dowód, bo stary stracił ważność.

Kain prycha, ale widzę że coś mąci jego myśli. Jakby chciał mi coś powiedzieć, a jednocześnie tego nie chciał.

– Proszę... – zwracam się do mojego mrocznego towarzysza w przypływie nadziei.

– A co jeśli zjawi się ktoś z Widma?

– Będę w domu nie otworzę nikomu drzwi.

– Kiedy wrócę, to czy zrobisz... Czy...

O nie, nie... On nie może ode mnie chcieć czegoś normalnego. To na pewno nic dobrego. Jednak słucham, bo znałam go przecież w innych życiach i bywało, że całkiem mu ufałam.

– Nie każesz mi nikogo zabijać? ­

– Nie... – Uśmiecha się przewrotnie, co przyprawia mnie o ciarki.

– A więc niech będzie – zgadzam się wbrew samej sobie. – O ile to będzie zgodne z prawem i w ogóle...

– Znikam.

Jak powiedział tak zrobił, a ja wcale nie czuję ulgi. Tylko pustkę. Niepojęte są meandry ludzkiego umysłu. Spoglądam na kotka i odnoszę nieodparte wrażenie, że ten nagły brak go niepokoi.

§

Wraz ze zniknięciem Kaina nadszedł niepokój. Palący niepokój. Staram się wyrzucić go z głowy, ale prawda jest taka, że nie potrafię i to wcale nie od dnia w którym zaczął mnie nawiedzać, przecież jego rysy znałam już znacznie wcześniej. Odpalam komputer i staram się odnaleźć coś, co może mi pomóc.

Może świece? Może wystarczą tealighty o zapachu pomarańczy i goździków. Kula? Kula nie, Cėline jej nie lubiła. Kot? Odhaczone. Tablica ouija? Gdzie ja to kupię... Północ? Obawiam się, że o tej porze on już wróci. Coś co należało do Wojtka? Hmm... Chyba nic takiego nie mam. Czy to nie ironia, że wszędzie wożę książkę, która należała do jego mordercy, a nie zachowałam nic, co cenił mój facet.

Pytam Google:

„Jak przywołać duszę zmarłego?".

Ma dla mnie odpowiedzi, ale nie podobają się. Wymagają większych przygotowań i odprawiania rytuałów. Kiedy Cėline wzywała męża, nie miała nic specjalnego. Oprócz ciemności, ale to nie problem. Teraz dzień jest tak krótki, że ledwie mieści cokolwiek. Poza tym sądzę, że sama w sobie mam wystarczająco dużo mroku. Jednak ja nigdy tego nie robiłam, nie w tym wcieleniu. Nie wszystko mogę łatwo odtworzyć, zbyt długo zaprzeczałam istnienia życia poza ciałem.

Przeglądam strony z astrologią w adresie i niewiele z tego wszystkiego rozumiem. Odnoszę wrażenie, że to jakieś szarlataństwo. I choć wydaje się to interesujące, raczej do niczego się nie przyda. Z zaczytania wyrywa mnie telefon.

Wzdrygam się. Tak rzadko ktokolwiek do mnie dzwoni, że prawie zapomniałam tę melodię. Spoglądam na ekran. Oby to było coś ważnego, siostrzyczko. Odbieram, a moje halo rozbrzmiewa w głuchej ciszy. Potem ktoś rozpaczliwie chwyta oddech i pociąga nosem.

– Angela? – pytam.

– Bo on... znowu... – Niewiele rozumiem, bo rozpacz zatyka jej gardło. Wzdycham, znam ją dobrze i może dlatego niezbyt często rozmawiamy.

– Co się stało? – dopytuję, choć nie potrzebuję wiedzieć więcej. Nie raz mówiłam jej, że powinna go zostawić. Jednak Angela zachowuje się jak jojo, im mocniej ją zrani, tym z większą gwałtownością do niego wraca.

– Uderzył mnie... ii... powiedział, że jestem zdzirą. – Ostatnie słowo wypowiada niemalże szeptem.

– Co za dupek... – burkam. Nie bardzo wiem, co powiedzieć. Wolałabym gdyby trafiła na lepszego chłopaka. – Jest z tobą?

– Nie, wyszedł... – Pociąga tym swoim ślicznym, zadartym noskiem. Nie pierwszy raz szlocha przez niego i nie pierwszy raz on znika. Mogę się założyć, że wróci pijany jak bela, z kwiatem w dłoni i wyznaniem na ustach.

– Niech nie wraca.

– Ale... ja go kocham.

– Czasami miłość nie wystarcza.

– Łatwo ci mówić, nie każdy ma takie szczęście, żeby trafić na takiego Wojtka. Co ja bym dała, żeby mój Piotruś taki był...

– Wojtek nie żyje – mówię śmiertelnie poważnie i coraz mniej podoba mi się ta rozmowa. Przecież i tak zrobi, jak uważa.

– Ale przynajmniej miałaś tą swoją idealną miłość – wyrzuca mi. To wyznanie zamraża moje ciało i serce. Opuszcza mnie większość współczucia, jakie dla niej miałam.

– Idź go poszukaj! – wypalam.

– No co ty, przecież jak mógł... On mnie oskarżył o romans z tym, wiesz Arkiem z pracy. Ale ja nigdy, przecież mnie znasz.

A czy ty mnie znasz Angela? Ile tak naprawdę o mnie wiesz?

– To wymień zamki...

– Ale ja... Nie mogę. Zamarznie na dworze... Jak tak...

Wzruszam w duchu ramionami. Ile razy można? Kiedy to się skończy?

– I wiesz... On mówi, że beze mnie nie może żyć, że się zabije, rozumiesz?

Nie bardzo. Nic z tego nie rozumiem. Jak to Rogucki śpiewał: „Angela proszę cię nie idź z tym chłopcem na dno...". Zastanawiam się, czy rodzice wyborem imienia skazali ją na los złych wyborów. Może tkwi w tym jakaś prawda, choć pewnie stoją za tym jakieś skomplikowane procesy psychologiczne. I choć jestem praktycznie medium, to jednak nie terapeutą.

– Nic sobie nie zrobi – mówię.

– Skąd wiesz? Przecież... – Płacz w słuchawce nasila się.

– Nie pierwszy raz to powiedział.

– ...uhm... Ale wiesz... Bo ja mu powiedziałam, że jest idiotą.

No bo jest. Męczy mnie ta rozmowa. Brakuję mi złotych myśli Kaina i jego głupiego uśmieszku. Bez niego to jest po prostu mroczne i bez sensu. Słucham i staje się coraz mniejsza, zapominam kim jestem i znów tkwię mocno w formie mego ciała.

– Angie, odpocznij, on wróci – mówię zrezygnowana.

– Tak... – Chlipie. – Chyba tak... A mogę do ciebie później zadzwonić?

– Dzwoń – odpowiadam. – Daj znać, czy wrócił – dodaję, choć niewiele mnie to interesuje.

Moja energia życiowa spada gwałtownie. Kładę się na kanapie z myślą, że to tak tylko na chwilę. Kotek wtula się we mnie, a świadomość powoli odpływa. Może powinnam... Nie... Nie dziś.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top