22. Mateusz - Grunt to wiara w siebie
Przy okazji publikacji tego rozdziału, chciałam podziękować kilku osobom, które sprawiają, że znajduję siłę i chęci, żeby dalej pisać i ulepszać swój tekst. Przede wszystkim najwierniejszym czytelnikom Megi_115 oraz ArturKryszewski. A także FilipZajac27 za uwagi i inne spojrzenie na tą historię.
No i dostałam świetną recenzję w GrupieTawerna od :D
Pozdrowienia i bawcie się dobrze w kolejnych rozdziałach :D
-----------------------------------------------------------------------------
Jestem zachwycony swoim planem. Chuda mniej, ale nie mówi, że mam się zamknąć. Stąd wiem, że raczej uda mi się ją przekonać. Nie mogę spać z podniecenia. Jeśli tylko to się uda... Tunel obok mnie chrapie, zmożony snem bohaterów. Zazdroszczę mu. Ale w mafii musiał wiele przeżyć, teraz pewnie niewiele go rusza.
Fantazjuję. Widzę twarz Kaina, jak marszczy brwi, kiedy mierzę do niego z naszej broni. Nawiasem mówiąc jedynej znanej broni, która potrafi odesłać ducha tam gdzie jego miejsce. Podobno naboje błogosławił sam Ojciec Święty, stąd ich wielka moc. Nie mamy ich wiele, ale wystarczy jeden celny strzał.
Wstaję z łóżka, nie mam zamiaru udawać, że śpię, kiedy mam pewność, że i tak nie zasnę. Wychodzę do kuchni, zapalam światło i... odruchowo podskakuję. Moje serce unosi się w tym samym rytmie. Chwytam klatkę piersiową. Wydziera się ze mnie dziwny dźwięk.
– Co zapomniałeś jak wyglądam? – pyta.
Chuda siedzi na krześle i wpatruje się we mnie.
– Czemu siedzisz po ciemku?
– Nie mogę spać. Ty chyba też.
Spoglądam na nią. Ma na sobie jakiś pluszowy, różowy kombinezon z rogiem na kapturze. Wygląda jak przerośnięty niemowlak.
– Chodźmy się przejść – proponuje.
– Ale jest zimno.
– Jak wybrałeś się z tym typem na wycieczkę, to jakoś ci nie przeszkadzało.
Wzruszam ramionami. Wyjścia z Chudą bywają dziwne, ale i tak nie zasnę. Poza tym nie może być gorzej niż z Tunelem. No i jestem trzeźwiutki jak szpak.
Kiedy wreszcie wychodzimy z domku biorę głęboki oddech. Pada i wieje, jak zwykle tutaj, ale przynajmniej powietrze jest czyste. Dobrze, że mam wełnianą czapkę od babci. Dbam o nią, jak o największą świętość. W końcu już nigdy nie zrobi mi nowej. Poza tym kupno tak dobrej czapki w rozsądnej cenie, graniczy z cudem.
Chuda odpala fajkę, ale ta natychmiast gaśnie na wietrze. Przeklina pod nosem i przyspiesza kroku. Idę za nią. Nie wiem, co czuję, już dawno nie byliśmy sam na sam, omijając tę chwilkę w której streściłem jej swój plan. Jestem gotowy na wszystko, bo z Moniką nigdy nie wiadomo. Może będzie to najlepszy wieczór w moim życiu, a może najgorszy.
– Twój plan... – zaczyna. – Chcesz zgarnąć całą chwałę dla siebie.
– Wiesz dobrze, że Celina ze mną nie porozmawia. – Na wpół krzyczę, bo zagłusza mnie ten wiatr. – Nic nie słyszę, wracajmy.
– Nie, chodźmy gdzie indziej – proponuje dziewczyna.
– Myślisz, że jest tu coś poza smażalnią ryb... – mruczę.
– W przeciwieństwie do ciebie, sprawdziłam co można robić wieczorami.
– I co? – pytam głupio.
– Mewi Skrzek.
– Wielorybia sonata – odpowiadam, podejmując tę dziwną grę.
– Mateuniu... Pub! Tak nazywa się pub.
– Aaaa...
§
Chuda zaciąga mnie do jedynego czynnego lokalu. Mój nos wyczuwa piwo, a w uszach brzmi: „Kiedy rum zaszumi w głowie, cały świat nabiera treści". To znam, studenckie życie nie jest mi obce. Kamień spada mi z piersi. Pub to pub, Chuda oprócz wlania we mnie piwa, nie zrobi mi większej krzywdy. A muszę przyznać, że złoty trunek w obliczu białego proszku, wydaje się całkiem niewinny.
Barman wygląda na obrażonego, ale leje nam jakieś lokalne piwo, bez większego marudzenia. Wygląda na takiego, który pracuje tu za karę. Siadamy w najdalszym możliwym zakątku z dala od niego, z dala od innych ludzi. Nasza rozmowa jest przeznaczona wyłącznie dla naszych uszu.
Spoglądam na dziewczynę. Nie wiem, kiedy zdążyła ogarnąć make-up. Biorę pierwszy łyk piwa i czekam na nią. I choć chcę patrzeć w jej oczy, to jakoś nie potrafię. Drżę o cały mój plan.
– Mateuszku, Mateuszku, co ja mam z tobą zrobić? – pyta, choć raczej nie oczekuje odpowiedzi. A więc milczę.
Cisza zaczyna mnie krępować, więc zaczynam szybciej pić, jakby alkohol miał mi zastąpić najlepszego przyjaciela.
– Chcesz zgarnąć wszystko dla siebie – mówi wreszcie.
Jasne, że tak, ale żeby to mówić głośno... Zwłaszcza przy niej... I choć uważam, że kłamstwo to ostateczność, w tej sytuacji wydaje się być usprawiedliwione. Ale właściwie, to co zamierzam powiedzieć, wcale nim nie jest. Zaczynam:
– Wiesz, przecież że musimy ich rozdzielić, a mnie już widzieli. Nigdy mi nie uwierzą.
– Gdybym cię nie znała tak dobrze, pomyślałabym że specjalnie zabrałeś tego dziwaka i ich zaczepiliście.
– No co ty...
Wpatruję się uporczywie w kufel, chociaż nie ma w sobie nic szczególnego.
– A czy ona mi uwierzy? – Patrzy na mnie spod pogrubionych rzęs.
– No jesteś dziewczyną.
– Nie jestem jak ona.
– Oczywiście, że nie. – Szybko zaprzeczam. – Jesteś o wiele bystrzejsza. I piękniejsza – dodaje po chwili namysłu.
Po jej minie widzę, że to co mówię się sprawdza. Jestem coraz bardziej dumny z siebie. Jeszcze, żeby ten cały plan wypalił! Wtedy, kto wie...
– Ty Chuda doskonale sobie poradzisz... Wystarczy, że opowiesz jej o stracie przyjaciela i że tak samo jak ona ich widzisz.
– Wiesz przecież, że nie znoszę tej całej Celiny z jej mroczną aurą.
– Tak, ale wiem też, że potrafisz to ukryć w wyższym celu.
Wcale nie jestem tego taki pewien, ale to od niej wszystko zależy. To ona musi wywabić Kaina tak, abym mógł się z nim rozprawić. Nie mamy innych opcji. Tunel i ja jesteśmy spaleni. Celina widziała nas w najgorszym możliwym momencie, dlaczego miałaby więc nas posłuchać. Albo Kain? Obawiam się tylko jednego, że ta dwójka w jakiś sposób doszła do porozumienia. Wydaje się to mało prawdopodobne. W końcu dziewczyna widziała, jak on zabija Idealnego. Jednak nie daje mi spokoju to, co widziałem w księgarni. Wyglądali na zżytych ze sobą. Jakkolwiek, by jednak nie było, nie mamy wielkiego wyboru. Jeśli mamy działać na własną rękę, musimy to zrobić teraz, bo drugiej szansy nie dostaniemy.
– A co zrobimy z tym pajacem? – dopytuje Chuda.
– A co mamy z nim zrobić? – pytam zdzwiony.
– Przecież to oczywiste, że będzie chciał z nami iść.
No tak, nie pomyślałem o tym. Ale może...
– Niech idzie ze mną – odpowiadam zdecydowanie.
– On go nie zobaczy, wiesz o tym i to będzie wyglądało dziwnie...
– Niby tak – mówię. – Powiem mu, że poluję na ptaki.
– Jak chcesz. – Wzrusza ramionami. – Ale będą z tego kłopoty.
– Nie, co ty on wierzy w UFO i to, że Roman to Kain.
– To tak samo jak ty wierzysz, że w pojedynkę pokonasz wyszkolonego zabójcę – mruczy.
No i tym mnie zbija z tropu. Czy ja aby na pewno wszystko dobrze przemyślałem. Nie chce skończyć pod ziemią, jak Wojtek...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top