19. Celina - Które to moje wcielenie?
Dziś jest surrealistyczne, jakby nie istniało. Wspomnienie wieczora odbija się piętnem na moim nastroju. Szukam punktu zaczepienia. Czegoś, co znam i gdzie mogłabym poczuć się bezpiecznie. I wątpię, czy się uda, bo nawet w kiblu bywa ze mną widmo mordercy. To niepokojące, że zaczynam go akceptować jako część mojej rzeczywistości. Nie porzuciłam pragnienia zemsty, jednak nic już nie rozumiem.
Częściej myślę o Wojtku, nawet teraz gdy siedzę sama w tej pięknej, starej księgarni, a moim jedynym towarzyszem jest duch. Przypominają mi się nasze randki i bezsensowne kłótnie o to, czy zostajemy w domu, czy jednak wychodzimy na miasto. Nie jestem zbytnio towarzyska, nie czuję się dobrze wśród obcych ludzi, ale często podążałam za nim do restauracji, pubów i nawet próbowałam tańczyć w klubie. A teraz nie mam żadnego azylu. Może to on był moim jedynym bezpiecznym miejscem.
Staram się wyprzeć z głowy dwóch dziwacznych facetów i ogromnego psa, choć przychodzi mi to z trudem. Kain nie pomaga, bo od samego rana próbuje wrócić do tematu. Plecie jakieś głupoty o tajnej organizacji Widmo, czy coś takiego. Sam jest widmo! Nie widzę powodów, żeby go słuchać.
Układam nowe książki na półkach, choć wiem że ma to niewielki sens. Większość i tak pójdzie przez sklep internetowy, o ile w ogóle. Chyba tylko sentyment powstrzymuje pana Jana przed zamknięciem lokalu. To też tłumaczy, dlaczego płaci mi tak mało pieniędzy, ale ja nie jestem tu po to, żeby zarobić, w przeciwieństwie do moich poprzedników, czy raczej poprzedniczek.
– Celina, czy ty mnie wreszcie wysłuchasz? – ryczy Kain. – Musimy pogadać.
– Wcale nie musimy. Nie jesteśmy drużyną!
– Trochę jakby jesteśmy.
– Chyba nie w tym życiu – odpowiadam.
– Owszem w innych też bywaliśmy.
– Może wtedy nie byłeś mordercą mojego chłopaka! – wypalam trochę za głośno, a on gwałtownie obraca się w moją stronę i wstaje z krzesła. Odruchowo cofam się o krok.
– Ty nic nie wiesz, dziewczyno. Masz taki dar, a nic nie wiesz. Przecież sama możesz to zobaczyć.
– Co niby mam zobaczyć?
Zbliża się i wpatruje się we mnie tymi znienawidzonymi ciemnymi oczami. Czemu nie może mieć jasnych oczu, na przykład zielonych jak mój Wojtek. Jednak nie daję za wygraną odwzajemniam ten wzrok, mimo że jest bardzo blisko. Zbyt blisko. Coś dziwnego dzieje się z powietrzem, ze mną.
– Dotknę cię – mówi.
– Ani mi się waż!
– Daj spokój – mruczy, a ja łamię się, bo co to niby zmienia i tak nie może mnie dotknąć. Nie tak naprawdę.
Jestem zaskoczona jak delikatne jest muśnięcie jego ręki o moje ramię.
– Nie analizuj, nie myśl – mówi. – Pozwól sobie być sobą.
Nie wiem, co to znaczy, ale podążam za jego wskazówkami. Przymykam oczy, a wtedy dzieje się coś dziwnego. Widzę rzeczy. Nie, to nie jest pierwszy raz kiedy obrazy atakują moją głowę, ale nigdy przenigdy nie dopuszczałam ich do siebie. Odmawiałam im istnienia. Czasem spotykałam ludzi dziwnie ubranych, czasem przeczuwałam kim są, ale zawsze znajdowałam jakieś wytłumaczenie. A to cosplay, Halloween, zmęczenie, nawet alkohol. Odwrócenie wzroku do tej pory się sprawdzało.
Tymczasem jestem gdzie indziej, choć nie wiem czy to dobre określone. Moje ciało zmieniło się, ale wnętrze pozostaje takie same. Dalej czuję w sobie ten zwykły mrok, choć w życiu bym się tak nie ubrała. Mam na sobie kolory! Inne niż czarny, szary, nawet nie biały czy granatowy. Spływa na mnie wiedza i moc tej kobiety.
Mam na imię Marie, choć przedstawiam się Cėline. Moja bogato zdobiona suknia jest zielona z połyskującymi elementami, a na głowie mam chustę. Czuję jak przeznaczenie chce wpełznąć do mojego namiotu i nic nie mogę z tym zrobić. Nie wiem, czyją twarz zobaczę, ale wiem że to on się zbliża. Ile to już razy? W końcu zawsze się spotykamy.
Nerwowo pocieram nadgarstek, a bransolety obijają się o siebie. Trudno mi złapać dech i nie chodzi tylko o gorset. Poły namiotu rozsuwają się i wchodzi on. Choć jest blondynem o roziskrzonych oczach, ma na sobie garnitur starszego brata i wygląda niewinnie, ale wiem kim jest. Znam jego ducha, prawie tak jak swojego. Biorę głęboki oddech i gestem zapraszam go by usiadł naprzeciw mnie.
– Z czym do mnie przychodzisz? – pytam, jednak nie potrzebuję odpowiedzi. Ma jakieś dwadzieścia lat, tym razem jest młodszy o dobre dziesięć lat, ale jakie to ma znaczenie. Zawsze do mnie wraca. Jako syn, kochanek, wróg... Kim będzie tym razem. Widzę go jak wbija nóż w moją pierś i jak staje się jedynym powodem mojego istnienia. Przeszywa mnie delikatny dreszcz, choć wiem, że cokolwiek zdecydujemy nie przetniemy nici łączącej nasze istnienia. Możemy tylko zdecydować, co nas połączy, ale czy to ostatecznie nie jest zawsze to samo?
Wyciąga w moim kierunku dłoń z monetami. Chwytam jego palce i zamykam na pieniądzach, cokolwiek by się nie działo. Nie wezmę ich od niego. Trzymam jego zaciśniętą pięść jeszcze przez krótką chwilę. Staram się panować nad własną mimiką.
– Chcesz zapytać, czy powinieneś związać się z tą kobietą, mimo że wzywa cię świat? Chcesz odkrywać – mówię z namysłem, choć już właściwie jestem pewna, że jeśli pojedzie, to nie pojedzie sam. Przymykam oczy i próbuję zobaczyć, ale jego przyszłość jak zwykle jest zaciemniona. Do tego ten dzień zadecyduje, gdzie pchnie nas przeznaczenie.
Kiwa głową i widzę ten błysk w oku, a także to czego nie chcę widzieć, nutkę okrucieństwa, rany na duchu i ciężar karmy. Nie jest jak inni, którzy do mnie przychodzą, nie mogę mu wskazać jednego wyjścia, bo ten wybór należy do niego, ale też do mnie. A ja nie wiem, czy chcę być blisko, czy jednak wolę go odepchnąć? Co postanowisz Cėline? Jak tym razem poprowadzisz swój los?
§
Rzeczywistość uderza mnie jak obuchem w twarz. Dzwoneczek u drzwi drży gwałtownie, tak że prawie sprawia mi to fizyczny ból. Szybko odrywam wzrok od Marka, Kaina, czy kogokolwiek kim jest i po raz pierwszy spoglądam tak naprawdę na panią Marię. Jakaś furtka w moim umyśle została nieodwołalnie zniszczona. Nawet nie otwarta, po prostu wyważona. Skoro już i tak wszyscy myślą, że zwariowałam, pozwalam sobie na to, by wszystkie mury runęły.
Siadam przy stoliku, tak jakbym ja tu była gościem. Zakładam rękę na rękę. Odchylam się do tyłu jak prezes na spotkaniu zarządu. I zadaje jedno pytanie:
– Co was tutaj trzyma, towarzysze moi?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top