17. Celina - Jak pies z kotem
Rozsadza mnie masa uczuć i emocji. Jest mi zaskakująco ciepło, choć nogi mi nieco zesztywniały, a piasek delikatnie masuje moje stopy. Chcę podzielić się swoim doświadczeniem. Wyciągam telefon i już prawie wybieram numer Wojtka, kiedy zdaję sobie sprawę z tego, że już z nim nie porozmawiam. Zamiast tego rzucam więc nienawistne spojrzenie Kainowi.
– Nie musisz mi dziękować – mówi zadowolony z siebie.
I nie zamierzam. Że niby co takiego zrobił? Że niby to jedno doświadczenie zmaże jego winy? Nie wydaję mi się.
§
Jest już praktycznie ciemno, a wiatr wyraźnie się wzmaga. Cała ta wycieczka zabrała trochę czasu. Spoglądam na kotka, który podskakuje za nami radośnie. Nic nie poradzę, że mnie rozczula. I nic nie poradzę, że ogarnia mnie poczucie winy, bo jak mogę czuć się nieco lepiej, skoro Wojtek nie żyje, a do tego nie wykluczam jeszcze własnego udziału w tym fakcie. Samozadowolenie Kaina niewiele zmienia, bo gdzieś w głębi nie mogę przyznać mu prawa do istnienia. Choć myślę o nim jak o osobie, to przecież przenigdy nie uznam jego jestestwa za fakt.
– Czy teraz już możesz zniknąć? – pytam równocześnie siebie i jego.
– Nie, jeszcze nie. Ale czy nie jestem czasem przydatny?
– Niby do czego?
– Zobacz, ze mną się nie nudzisz.
Fakt. Spędziłam cały dzień, próbując go odegnać i wchodząc za nim w morską toń. Ale czy takie zajęcia są dla mnie dobre? Czy mój mózg sobie z tym poradzi? Powoli ponownie opadam w mrok. Myśli kotłują się niebezpiecznie. Jestem o krok od wybuchu, kiedy robi się jeszcze dziwniej.
Słyszę gwałtowny syk, a mój wzrok podąża w kierunku Hermesa. Kotek najeża się, wygina plecy w łuk i prycha. Następnie rzuca się w kierunku drzewa i w mgnieniu oka jest na samym czubku. Nagle potrąca mnie coś dużego i omal nie przewracam się.
Próbuję zorientować się w sytuacji. Ciemność nie pomaga. Spoglądam na Kaina, który też wydaje się być zaskoczony. Obok mnie ujada jakieś ogromne psisko, żarliwie wpatrując się w mojego kotka. Niedoczekanie.
– Hej! – krzyczę. – Gdzie twój pan? Cicho.
Myślę, że mogłabym go złapać, ale jest ogromny i szczeka basem. Szukam wzrokiem jego właściciela. Chyba mam omamy, znowu. Potrząsam głową, ale nic się nie zmienia.
– Co to za przebierańcy... – mruczy Kain.
I rzeczywiście biegną ku nam, gibając się na boki, dwaj mężczyźni. Jeden jest bardzo młody i nazbyt szczupły, chociaż nie mogę skupić się na niczym innym poza ceratą w piwonie, powiewającą na jego ramionach. Ten drugi wcale nie lepszy, wręcz przeciwnie, trudno mi go określić. Wygląda na punka, który nigdy nie wyrósł z młodzieńczej fascynacji, co dziwacznie komponuje się z jego biedronkową peleryną. Gdyby „choinka" Dziadka Konkursowego ożyła, wyglądałaby dokładnie tak.
– Celina – wypowiada moje imię młodszy z nich. Spoglądam na Kaina. – I on! To on!
Marszczę brwi.
– On mnie widzi – mówi spokojnie Kain.
– No przecież widzę! – mówię. – Lepiej zabierz tego psa, mój kot się go boi! – zwracam się do przybysza.
– Stary, a czego my właściwie chcemy od tej Celiny? – pyta ten z rozbieganym wzrokiem i torbą z Biedronki. Ten drugi patrzy na Kaina jak w złotego cielca. Nie wiem, co robić. Mózg mi się zawiesił. Najchętniej zabrałabym kotka i czmychnęła stąd.
– Ciii... Mamy go! – wykrzykuje ten z ceratą na ramionach.
– Że mnie? – prycha Kain.
Zaskakując samą siebie, wyciągam rękę ku temu młodszemu. Wygląda o wiele mniej przerażająco i o wiele czyściej. Moja dłoń ląduje na jego łokciu i, o dziwo, mogę go dotknąć.
– Ej! – krzyczy na mnie. – Nie dotykaj mnie – dodaje i składa usta w podkówkę.
Kain nic nie mówi, wpatruje się w tego drugiego. Nie podoba mi się to, co widzę na jego twarzy. I choć go nienawidzę, to wiem, że nie zrobi mi krzywdy, a tego duetu (licząc psa tercetu) nie jestem pewna. Odruchowo moja szczęka się zaciska, a mięśnie napinają się w gotowości.
– To zabierz swojego psa! – rzucam.
– Nie obrażaj naszego wiernego Romana – odpiera.
Ten drugi chichocze. Szczypię się w nadgarstek, bo sama już nie wiem, ile z tego jest prawdą.
– Celina... – mówi ostrożnie Kain, takiego go jeszcze nie słyszałam. – Kot sobie poradzi, idziemy.
– Nie zostawię go!
– Wróci – odpowiada z naciskiem.
– E stary, z kim ona gada? – uaktywnia się ten w biedronkowej pelerynce.
– Z Kainem, a z kim! – odpowiada zirytowany młodszy z nich.
– Ale Kain jest tu. – Wskazuje ręką na psa. – Przecież wiesz, mówiłem ci, rozmawiałem z nim i on...
Patrzę na kudłacza, a potem na Kaina. Tu się nic kupy nie trzyma.
– Nie, mamy go. Tego prawdziwego. Odeślę cię do piekła! – rzuca ten młodszy i gorączkowo przeszukuje kieszenie. – Tunel, nie wzięliśmy broni... Wy tu poczekajcie, a ja skoczę na chwilę do domku.
– Ta organizacja całkiem zeszła na psy – mówi Kain. – Celina, poznaj to są kumple twojego byłego.
– Wojtka? – pytam.
– Ach, Idealny... – zamyśla się ten od broni. – Nie pokonał Kaina, ale ja tego dokonam.
– Ej zostaw Romana w spokoju! – wrzeszczy ten drugi. – Nie tkniesz go! – Po czym przywołuje do siebie psisko.
Korzystając z okazji kotek zeskakuje wprost na moją głowę. Ostre pazurki wczepiają się w moją skórę, a jego łapki plączą się we włosach. Strząsam go odruchowo. Czuję lepką, ciepłą ciecz w palcach. Nie muszę nawet patrzeć na Kaina, kiedy ruszam biegiem w kierunku mieszkania. Hermes orientuje się w sytuacji i podąża za mną. Cały czas słyszę ich krzyki. Nie wiem, czy to się dobrze skończy, ale ważne, że kotek jest cały.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top