21. Celina - Przed sobą nie ma ucieczki


Nazywam się Celina Czarna, powtarzam w myślach. Urodziłam się w tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątym czwartym roku jako córka moich rodziców – Agnieszki i Tomasza, niegłupich, ale jednak nieporadnych życiowo. Mam jedną siostrę Angelę, bo na datę jej urodzin przypadł krótki okres fascynacji moich rodzicieli twórczością Comy. Nie mamy zbyt dobrego kontaktu. Pewnie dlatego, że opuściłam dom rodzinny jako osiemnastolatka, a ona miała wtedy dziesięć lat. I choć troszczy się o mnie, rzadko rozmawiamy.

Przypominam sobie ważne chwilę mojego życia. Staram się umiejscowić swoje ciało i duszę, choć czuję się tą samą osobą, to już nią nie jestem. Wizja wciąż jest we mnie żywa. Pamiętam Mariė, jakbyśmy dzieliły duszę i nie tylko ją. Od wczoraj w mojej głowie pojawiają się obrazy, wspomnienia obcych ludzi. Ale czy tak naprawdę obcych? Czuję, że powinnam z kimś porozmawiać, a jedyna osoba, która mi przychodzi na myśl siedzi przy kuchennym stole i bacznie mnie obserwuje. Jednak nie potrafię nawet na niego patrzeć, bo budzi we mnie tyle różnych emocji. Nawet nie umiem tego określić.

Mam wrażenie, jakby moje ciało było nie tylko moje, jakby różne byty i doświadczenia się tam rozgościły. Odczuwam to samo co Mariė i inne. A Marek, Marcus, Kain... Widzę go inaczej, choć wciąż wygląda tak jak zawsze z ciemnymi oczami i nosem z dołkiem, to zauważam w nim też inne ciała, ale duch jest niezmienny i aktualnie nie posiada ograniczeń jakie niesie z sobą cielesność. Nie furczy na bliskich, kiedy jest głodny, a jego mózg nie jest zraniony niewystarczającą miłością rodziców. Dlaczego więc mimo to zabił? Nie, jako człowiek zamknięty w swoim ciele, ale jako duch już dostatecznie oderwany od cielesności, żeby nieść swoje złości życiowe na sztandarze. A więc ostatecznie Kain jest Kainem i nim nie jest. A ja staję się jednocześnie bardziej sobą, niż kiedykolwiek w tym życiu i jednocześnie wydaję się sobie obca.

Chciałabym coś zrobić, zamknąć swoje myśli w szufladzie, ale przed swoją istotą i bólem nie ma ucieczki, nawet po śmierci. Jestem, kim jestem. Choć jeszcze po głowie przemyka mi myśl o lekach, mam niemalże stuprocentową pewnością, że nic nie zmienią.

– Teraz już wiesz, dlaczego do ciebie przyszedłem? – pyta.

Wzdycham i powoli kieruję stopy w jego kierunku. Każdy krok ciąży mi, każdy kosztuje wiele. Ostatecznie siadam naprzeciwko niego, a kotek natychmiastowo zajmuje miejsce na moich kolanach. Ta dusza też jest ze mną związana, choć nie zawsze się pojawia. Podnoszę głowę.

– A do kogo innego miałbyś przyjść? – pytam, choć raczej retorycznie. – Bardziej mnie zastanawia, dlaczego właśnie teraz?

– Hm... – Odchyla się na krześle i zakłada rękę na rękę. Nie patrzy na mnie, wbija wzrok w lampę. – Na początku byłem wściekły. Odszedłem gwałtowną śmiercią. Świadomość nie pojawiła się od razu. Potem wydawało mi się, że w tym życiu jakoś ominął cię ten dar...

– Walczyłam z nim mocniej niż kiedykolwiek – szepczę. Nie wiem, dlaczego tak się stało, bo kiedy sięgam pamięcią wstecz to zawsze ich widziałam. Omijałam ich wzrokiem, udawałam że to cosplayerzy. Nauczyłam się, że nikt mi nie wierzy i w końcu sama przestałam sobie wierzyć. Opisywałam ich w poematach i to mi wystarczało. Nigdy z nimi nie rozmawiałam, bo udawałam tak dobrze, że żaden się nie zorientował. Nawet moja aura nie była czytelna. Cóż z tego, nieważne ile bym uciekała, nie ma ucieczki przed samą sobą.

– Jesteś, kim jesteś – mruczy.

Choć mam ochotę rzucić czymś w jego głowę to zaczynam się śmiać. Śmieję się histerycznie i nie mogę przestać. Przypominam sobie jak usilnie walczyłam. Jak groteskowo to wszystko wyglądało. Dziewczyna, otoczona przez duchy, zawsze z boku, nocami skrobiąca poematy i usilnie próbująca sprawiać wrażenie normalsa. Choć nie zawsze widziałam ich tak wyraźnie jak teraz, to przecież zawsze byli.

– Nie widziałaś aury Wojtka – mówi ostrożnie.

– Nie – odpowiadam. – Tak bardzo nie chciałam widzieć, że prawie nic nie widziałam.

Wspomnienie chłopaka o kasztanowych włosach wraca do mnie nagle i wciąż mnie boli, choć rozmywa się w pamięci wśród setek śmierci. Myślę, czy mogłabym z nim porozmawiać? W końcu jestem czymś w rodzaju medium. Sięgam pamięcią do Mariė. Przymykam oczy.

Znów siedzę w namiocie. Jest ciemno. Moje plecy są wyprostowane, ręce leżą na blacie. Mrok mnie otula. Myślę, o moim pierwszym mężu i pierwszym mężczyźnie w ogóle (znaczy w tamtym życiu). Był znacznie starszy ode mnie, ale nie mogę narzekać. Rozpieszczał mnie i zostawił niezłą sumkę. Staram się przywołać jego ducha. Mam w głowie jego obraz, posiwiałe włosy, kłujące wąsy i szare oczy. Szukam go, gdzie jesteś mój druhu. Czuję, że przebywa po drugiej stronie. Daleko gdzieś, że właściwie niewiele obchodzi go już świat materialny. Nadal próbuję uchwycić jego istotę, ale nie chce ze mną rozmawiać.

„Żyj, duszko, nie szukaj umarłych" – odrzuca mnie tymi słowami.

Powoli uchylam zamglone oczy i już wiem. Mogę, ale czy to nie jest najbardziej przerażająca rzecz we wszechświecie. Co jeśli będzie mnie winił? Może mu wcale nie zależało? A jak zupełnie nie będzie chciał rozmawiać? Co wtedy? Wiem, że zanim odzyskam pełnię swojej świadomości, minie jeszcze sporo czasu. Do tej pory powinnam nie eksperymentować. Powinnam.

– Jesteś? – Jego głos wyrywa mnie z zamyślenia.

– A o którą mnie pytasz?

Zaczyna się śmiać, a ja razem z nim, choć to trochę śmiech przez łzy. Coś zyskałam, to jednak zbyt wiele straciłam... 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top