Rozdział 6
Pozwolili mi spotkać się z przyjaciółmi. Robiłam to na własne ryzyko, a kto nie ryzykuje ten nie żyje pełnią życia. Wiedziałam i tak, że pilnowali mnie jak oka w głowie. Byłam dla nich zbyt cenna. Gdyby OMG dostał mnie w swoje ręce, to nie powstrzyma już ich nic. Zaczną sprzedawać szczepionki ludziom za ogromne kwoty pieniędzy, w zamian za Ulepszenie. Nie wiadomo do czego to doprowadzi, czy nie zaczną ginąć niewinni ludzie. Może dojść nawet do wojny. Armia Uzdolnionych byłaby przeciwnikiem, z którym trzeba się liczyć.
Wracając do spotkania z Moniką, to nie mogłam powiedzieć, gdzie byłam i nic co się dowiedziałam. To niesprawiedliwe, że musiałam ją okłamywać, ale nie miałam wyboru. Dałam słowo zachować wszystko w tajemnicy, czego dowiem się w KOS. Nawet nie wolno wymawiać mi tej nazwy. Jednak musiałam się z nimi zobaczyć, by upewnić się, że obojgu nic nie groziło.
Czarny Sedan podjechał pod dom ciotki-agentki-oszustki. Chyba jeszcze długo nie wybaczę jej tego, że nie powiedziała chociaż o adopcji. Otworzyłam kluczem drzwi. Musiałam skoczyć pod prysznic i przebrać ten okropny ciuch. Założyłam jasne dżinsy i granatowy top. Conversy zostają, tak jak były. Zostawiłam włosy rozpuszczone, szybki makijaż i byłam już gotowa do wyjścia. Pobiegłam pod dom z numerem 326 i nacisnęłam dzwonek do drzwi. Monika ucieszyła się na mój widok. Dawno nie widziałam tak szczerego uśmiechu. Przytuliła mnie tak, że zabrakło mi tchu.
– Piotrek!! Roksana jest u nas! Cała i zdrowa. Widzisz nikt jej nie porwał. – Szturchnęła go palcem w ramię. – Piotruś bardzo się martwił o ciebie.
– To miłe z jego strony – odparłam, widząc jego zmieszanie słowami Moniki.
– No, nie stój w drzwiach chodź do salonu. Masz opowiedzieć, gdzie byłaś od przedwczoraj.
– W szpitalu. Ciocia Agnieszka mnie zawiozła, bo źle się czułam. – Chyba nie zauważyli kłamstwa ani mojego rumieńca.
– To dlatego nikogo nie było w domu, kiedy przyjechałem – powiedział jakby do siebie. – Z twoim wzrokiem już wszystko w porządku?
Pokiwałam głową, a Monika wyglądała, jakby niezbyt dobrze wiedziała, o co mu chodzi. Pewnie nic jej nie powiedział o naszej przygodzie w szatni i szybkiej ucieczce. Nagle zrobiło mi się smutno. Będę musiała z powrotem wrócić do bazy KOS, aby rozpocząć trening. To oznaczało, że długo ich nie zobaczę ponownie. Oni nie byli głupi, nabiorą podejrzeń, że coś jest nie tak i wszystko się zawali. Może później coś wymyślę. Teraz mogłam cieszyć się ich towarzystwem.
– Słuchajcie mam świetny pomysł. Pojedziemy do miasta i odwiedzimy wesołe miasteczko. To ostatnia okazja. Jutro już wyjeżdżają w dalszą trasę. Kto jest za?
***
Spędziliśmy świetne popołudnie. Najpierw kilka razy poszliśmy na huśtawkę dla dorosłych. Z Moniką darłyśmy się jak opętane. Potem wsiedliśmy do samochodzików na prąd, każdy do osobnego i ścigaliśmy się, a potem my dziewczyny atakowałyśmy wspólnie Piotrka. Dobry był albo miał dużo szczęścia, bo częściej wpadałyśmy na siebie, niż zderzałyśmy z nim. Następna na trasie była budka ze zdjęciami.
– Nie wiem jak wy, ale ja jestem głodna. Kto chce kebaba?
Oczywiście wszyscy chcieli. To Monika poszła zamówić dla nas żarcie.
Zostawiła mnie samą z Piotrkiem. Byłam ciekawa, co z tego wyniknie.
– Idę na strzelnicę. Idziesz ze mną?
Czemu nie pomyślałam. Znowu mu się poszczęściło i wygrał maskotkę - smoka. Chyba często przeprowadza tu swoje dziewczyny. Raczej nie wierzyłam, że taki facet jak on był singlem.
– Gdzie nauczyłeś się tak strzelać?
– Chodzę z kumplami do klubu i tam jest tarcza z rzutkami. To dla ciebie - podał mi pluszaka.
Spojrzałam na niebieskie oczka smoka. Zauważyłam, że taką samą barwę mają oczy Piotrka. Zerknęłam na niego. On nagle podszedł i przycisnął moje usta do swoich. Nie odepchnęłam go, lecz objęłam za szyję i odwzajemniłam pocałunek. Przyciągnął mnie jeszcze bliżej i cicho westchnęłam. Parę sekund nie odrywaliśmy się od siebie. Aż do momentu, gdy przerwała nam Monika. Stała z zaskoczona miną, trzema kebabami, sos skapywał na ziemię.
– Właśnie sprawiliście, że jest mi niedobrze. Roki, całujesz się z moim bratem?! Fuj, po nim widelca bym nie tknęła.
Zniesmaczona dała nam jedzenie i wyprzedziła nas o kilka kroków. A my zachowywaliśmy się, jakby nic się nie stało. Ktoś kto by na nas spojrzał, to zobaczyłby lekko uśmiechniętego chłopaka i dziewczynę, idących obok siebie ramię w ramię, ale nie dostrzegł jak z wyrastają nam skrzydła. Po prostu było doskonale. Lepiej niż w siódmym niebie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top