Rozdział 44

Wylądowaliśmy na prywatnym lotnisku w hrabstwie Dakoty Południowej, poznałam to miejsce po górze Mount Rushmore, którą widziałam z małego okienka samolotu. Mimo mojego zdenerwowania, byłam pod wrażeniem, widząc wyrzeźbione wizerunki czterech prezydentów Stanów Zjednoczonych - George Washington, Thomas Jefferson, Theodore Roosevelt i Abraham Lincoln. Znałam ich imiona, gdyż był to jeden z najbardziej znanych obiektów USA i nawet robiłam w szkole projekt na ten temat. Dziwiłam się, że kryjówka Raczyńskiego była w tak obleganym przez turystów terenie. Elwira cały czas trzymała się blisko mnie. Widziałam, jak napinała mięśnie, będąc gotową do ratowania mojej osoby. Tylko na niej mogłam tutaj polegać. Byłam wśród wrogów, a Sebastianowi nie ufałam. Minęło cztery lata odkąd był jeszcze moim dawnym bratem - przyjacielem. Teraz stał się dla mnie obcym człowiekiem i nie wiedziałam, jak on mógł się zachować w obecności naszego ojca. Czekaliśmy na samochód, który zabierze nas do miejsca spotkania. Liczyłam na to, że zawiezie nas do tajnej bazy. Inaczej cały mój plan nie wypali. Przyjechały dwa Land Rover'y i wysiadło z nich czterech, napakowanych wilków. Jeden z nich podszedł bliżej.

– Mam rozkaz przeszukania was. Będziecie utrudniać, czy współpracujecie?

– Łapy przy sobie – ostro zareagowała moja siostra. – Przyjechaliśmy się tu dogadać, a nie wzajemnie podejrzewać. Chyba tatuś nie wierzy, że mogłabym zawieść jego zaufanie? Przecież sprowadziłam obiekt sześćdziesiąt dwa i dokładnie ją przeszukałam. Moje słowa to wystarczająca gwarancja.

Gdy to mówiła obejmowała mnie ramieniem, tak mocno, że myślałam, iż zaraz mi je urwie. Zrozumiałam, że w ten sposób mówi mi, żebym nie wierzyła dosłownie w jej słowa. Musiała jakoś przekonać wilka.

– Ja, mam rozkazy.

– Mam gdzieś twoje rozkazy. Moje stanowisko jest usytuowane wyżej od twojego, więc nie dyskutuj ze mną, bo spotkają cię pewnego rodzaju nieprzyjemności - głos Elwiry z każdym słowem zniżał się do cichego powarkiwania. Przeraził mnie ten dźwięk, dobywający się z jej gardła. Mężczyzna cofnął się i zgarbił. Widocznie znał swoje miejsce w stadzie i nie miał zamiaru postawić się Elwirze. Sebastian bez słowa wsiadł do jednej z terenówek. Ja z pilnującą mnie siostrą wsiadłyśmy do drugiego wozu. Szybko wyjechaliśmy z mini lotniska na kamienistą, wąską drogę. Nad nami pochylały się gałęzie drzew, które niemal dotykały dachu samochodu. Czułam się, jakbym jechała przez jakąś dziką dżunglę, lecz to był zwykły las. Jeszcze niezagospodarowany przez człowieka, stąd ta dzikość otaczającej nas natury. Cóż, na to wyglądało, że kryjówka Oskara mieściła się w sercu głuszy. Zbliżaliśmy się do góry Rushmore, bo jechaliśmy wciąż pod górę, aż do momentu, gdy wyrosła przed kołami samochodów pionowa ściana. Land Rover zatrzymał się przed nami, a nasz samochód ustawił się za nim, jakbyśmy mieli wjeżdżać w jakiś tunel. Skała poruszyła się i odsłoniła dużej wielkości otwór, spokojnie zmieściłby się tam dużej wielkości tir. Dużo się nie pomyliłam, wjechaliśmy do podziemnego garażu, podobnego do tego w bazie KOSa. Ścisnęłam nerwowo dłoń Elwiry, która cierpliwie znosiła miażdżenie dłoni. Wszystko przez te nerwy.

Sebastian swobodnie wysiadł z auta i zachowywał się jak mały chłopiec. Podziwiał wnętrze garażu i głośno zachwycał się architekturą i wystrojem wnętrza. To niesamowite, że byłam we wnętrzu góry Mount Rushmore, ale sytuacja, w której się znalazłam, nie pozwalała mi na rozluźnienie i czas na zwiedzanie. Musiałam zająć się swoją misją.

– Roksano, widziałaś sklepienie? Widać cały gwiazdozbiór – krzyknął Seb.

Spojrzałam w górę. Zobaczyłam bardzo realistyczną projekcję planet i całej drogi mlecznej. Wyglądało to naprawdę piękne, lecz teraz nie mogłam się nad tym rozczulać.

– Tak, to takie urocze.

Wilk gestem nakazał nam iść za nim. Wprowadził naszą trzyosobową grupę do ciasnego tunelu. Tutaj wnętrze było gustowniej zaaranżowane. Czerwony dywan, na ścianach żółte i marmurowe wykończenia, liczne dzieła sztuki. Nad naszymi głowami migotały podłużne lampy Led. Gdzieniegdzie stały wizerunki greckich filozofów i wypchanych zwierząt. Odrzucał mnie ich widok, gdyż nie rozumiałam tej pasji polegającej na wypychaniu martwych zwierząt. To kojarzyło mi się z okrucieństwem. Z ciasnych korytarzy przeszliśmy do wielkiej hali. Nie było to zwykłe miejsce. Na ziemi leżały gładki marmur, pod sklepieniem podwieszone zostały liczne kryształowe lampki, które wyglądały jak stalaktyty. Szklane schody prowadziły na wyższe piętro, będące tarasem z widokiem na salę. Wszystko było takie bogato urządzone. W swoich czasach Organizacja Modyfikacji Genetycznych była największym dystrybutorem licznych patentów medycznych. Dzięki nim Oskar Raczyński nieźle się wzbogacił, to znaczy, że ja również byłam bogata. To wszystko należałoby do mnie, gdybym miała innego ojca. Aż przeszedł mnie dreszcz na tą myśl. Wolałabym być biedna i normalna niż bogata i cholernie pokręcona. Wilk prowadził nas kolejnym korytarzem. Zatrzymał się przed dwudrzwiowym wejściem do jakiegoś pokoju. Zbliżył kartę identyfikacyjną do panelu sterowniczego i wpuścił naszą trójkę do środka. Nim się zorientowałam drzwi za nami zamknęły się z szumem silników. Dzięki ulepszonemu słuchowi usłyszałam przez grube ściany, jak wilk oddala się, pogwizdując. Rozejrzałam się po pokoju. Była tu kanapa, mini barek, telewizor i coś na kształt lodówki. Z głodu to by tu nie umrzemy, pocieszyłam się w myślach. Sebastian rozsiadł się na kanapie, zarzucając nogi na stolik do kawy. Widocznie jemu ta chora sytuacja zupełnie odpowiadała.

– Co teraz? – zapytałam Elwirę, która przyglądała się futrynie drzwi, jakby szukała jakiejś wskazówki.

– Nie mam pojęcia, te drzwi otwierają się tylko od zewnątrz. Bez karty stąd nie wyjdziemy. Jeśli nasz tatuś będzie miał humorek, to jeszcze dziś się z nim zobaczymy.

– Czyli tylko z kartą da się stąd wyjść? – Elwira pokiwała głową, potwierdzając moje kolejne pytanie. Gdybym była Hugonem albo Weroniką, to za pomocą mojego umysłu złamałabym kod i mogłabym przystąpić do drugiego etapu mojej misji.

– Nie lepiej tu posiedzieć i poudawać zrelaksowanych, aż do spotkania z ojcem? To dużo mniej ryzykowne. Uciekając, zdradzisz ich zaufanie i nigdy nie zobaczymy Raczyńskiego ani nikogo innego.

– Sebastian, ty śmieszny jesteś.

– Może jestem, a może nie. Z pewnością nie głupi. Widzę, co planujesz zrobić. Zachowujesz się podobnie jak wtedy, kiedy kradłaś mamie pieniądze z torebki na wyjście do kina, na które nie wolno ci było iść. Teraz masz taki sam wyraz twarzy jak tamtego dnia, co cię przyłapała na gorącym uczynku. Planujesz coś, mam rację?

Na policzkach wykwitły mi czerwone rumieńce, nie spodziewałam się, że Sebastian odkryje mój podstęp.

– Czuję się jak zwierzę w klatce, dlatego chcę wyjść. Trochę mi się też śpieszy.

– Ach, tak? To nie ma nic wspólnego z naszym ojcem?

– Nie, tak... Może trochę.

Elwira walnęła z całej siły pięścią w metaliczne drzwi, robiąc lekkie wgniecenie. Instynktownie odsunęłam się od niej, a Seb podskoczył na kanapie.

– Czy z tobą wszystko dobrze? – zapytał.

– Idioto, pytasz czy że mną dobrze? Dobra, odpowiem ci. Nic, absolutnie nic nie jest dobrze. Siedzimy w zamknięciu, to się stało - przerwała na moment, by zaczerpnąć powietrza. - Sześć lat temu spędziłam pół roku w zamknięciu w celu utemperowania mojego zachowania. Nie wszczepili mi zwykłego chipu kontrolującego, bo chcieli się zabawić moim kosztem. Nasz tatuś chciał wytresować własnego pieska, zamiast córki i powiem ci, że udało mu się. Dopóki nie pojawiłeś się ty. Dałeś mi nadzieję, że coś się zmieni. Lecz ty nie zrobiłeś nic, żeby cokolwiek naprawić. Posłusznie chłonąłeś jego każde słowo i stałeś się taki sam. Gardzę tobą, Roksana ma dużo więcej woli do walki od ciebie i jest bardzo odważną, mądra osobą. Do pięt jej nie dorastasz, bo ona myśli o innych, a ty tylko widzisz czubek własnego nosa.

Sebastian otworzył szeroko buzie i z każdym jej słowem miał coraz mniej sił do zaprotestowania. Usiadł tylko i patrzył na czubki własnych butów, a ja uścisnęłam z wdzięczności ramię siostry. Cieszyłam się, że ją mam.

– Sebastianie, to całkowicie w twoim stylu. Zamknąć się i przemilczeć sprawę, aż problem sam się rozwiąże. Czego ja się po tobie spodziewałam?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top