Rozdział 4
Obudziłam się w przestronnym, szklanym pomieszczeniu. Spanikowałam i spróbowałam zerwać się z łóżka, ale zostałam przywiązana pasami. Do moich ramion i klatki piersiowej przyczepione były drobne kabelki, które wysyłały jakieś impulsy do wielkiej machiny, stojącej za moją głową. Ubrano mnie w biały, przylegający kombinezon, kto mi go założył nie pamiętam. Nie wiedziałam też, jak tu trafiłam. To pomieszczenie wyglądało jak sala szpitala tylko mniej przytulna i po przebudzeniu nikt obok nie czuwał. Gdzie jest ciocia Agnieszka? Spróbowałam jeszcze raz się uwolnić. Jednak pasy były mocne i uciskały mnie coraz bardziej.
– Hej! Jest tam kto? Uwolnijcie mnie!!!
Nagle głośnik, którego wcześniej nie zauważyłam, zaszumiał i wydobył się z niego zachrypnięty głos. Prawdopodobnie to mężczyzna, ale nie byłam pewna.
– Roksano, zachowaj spokój. Jesteś w bezpiecznym miejscu. Musisz się uspokoić, bo znowu stracisz kontrolę i nie zdołam ci już pomóc. Zaczekaj, zaraz ktoś do ciebie podejdzie.
Lampka obok głośnika zgasła. Głos sobie poszedł jakby to powiedzieć i znowu byłam sama. Nie rozumiałam, dlaczego "głośnik" powiedział, że stracę kontrolę. Nie pamiętam nic od momentu omdlenia. Czyżbym odzyskała przytomność i tego nie pamiętała? Chyba że mną robiło się coraz gorzej albo ześwirowałam. Może to tylko idiotyczny sen i gdy się obudzę, to będę w swoim łóżku.
Drzwi otworzyły się z sykiem i do środka weszła kobieta w niebieskim kombinezonie podobnym do mojego. Podeszła do mnie i bez słowa zaczęła odpinać kolejne kable. Maszyna wreszcie zamilkła. Już wkurzało mnie to pikanie.
– Dlaczego tu mnie przywiązaliście i gdzie jestem?
– Nie mam uprawnień do opowiadania na twoje pytania. Mam tylko zaprowadzić cię do dowództwa.
Świetnie, już wiedziałam, że to nie szpital. Może to jakaś baza wojskowa albo coś w tym stylu. Czułam się jak w filmie i to beznadziejne nakręconym, bo cała akcja toczyła się wokół mnie. Wjechaliśmy windą na trzecie piętro, ale nigdzie nie dostrzegłam okien. Tylko metalowe korytarze, mnóstwo świetlówek pod sufitem i szyby wentylacyjne. Chyba byłam pod ziemią.
Doszliśmy do korytarza z obustronnymi metalowymi drzwiami i napisem "dowództwo". Napis bardzo absurdalny, ale nikt nie będzie miał wątpliwości, gdzie się znajdował. Kobieta popchnęła mnie lekko w kierunku drzwi i zaraz zniknęła.
W środku było bardziej przytulnie niż w korytarzach. Liczne obrazy, monitory, stoły. Na środku stał jeden wielki podłużny stół. Przy nim siedziała moja ciocia i jakiś brodaty, zgolony na łyso mężczyzna w średnim wieku. Ku mojemu zaskoczeniu ciocia Agnieszka miała na sobie czarny kombinezon, a przy pasie dwie spluwy. Mężczyzna wyprostował się, gdy tylko podeszłam bliżej.
– Roksana. Długo czekałem na to spotkanie.
To ten głos z głośnika, to był ten facet.
– Jestem pułkownik Robert Kotowski. Kiedyś się już spotkaliśmy, ale miałaś wtedy może z sześć lat i z pewnością nie pamiętasz. Składam ci najszczersze kondolencje, straciłaś dwoje bliskich ci osób. Obserwujemy ciebie i twoją rodzinę od kilku dobrych lat i znamy ogrom twojej straty.
Spojrzałam na ciocię Agnieszkę. Miałam nadzieję, że ten facet żartuje, ale jej twarz była jak z marmuru. Zauważył moje wątpliwe spojrzenie.
– Agentka Dyguń kierowała operacją ochrony twojej rodziny, ale niestety nie zdołała ukryć cię przed wilkami. Mieliśmy nadzieję, że będziesz miała jeszcze kilka lat normalnego życia.
– Gdzie jestem?
– To tajna baza Korpusu Operacji Specjalnych. Od teraz obowiązuje cię tajemnica narodowa. Nie możesz nikomu powiedzieć o tym miejscu. Zaufałem twoim rodzicom i wierzę, że jesteś taka jak oni.
– Znał Pan moich rodziców i znał Pan mnie, ale dlaczego taka organizacja miałaby interesować się moją osobą?
– Sądzę, że znasz odpowiedź na to pytanie. Zgódź się na kilka badań, a będziemy mieć pewność, czy nie mieliśmy błędnych podejrzeń.
– Co jeśli się nie zgodzę? – spytałam drżącym głosem.
– Cóż, nie uwzględnialiśmy takiej opcji i chyba nie masz większego wyboru. Zauważyłem zmiany w twoim ciele i gwarantuje, że bez naszej pomocy nie dożyjesz przyszłego roku. To dobry interes. Wzajemnie sobie pomożemy. Dodatkowo będziesz chroniona przed wilkami.
Mogę umrzeć? Dlaczego? Nic z tego nie rozumiałam.
– Dobrze, zgadzam się – powiedziałam szybko cichym głosem – pod jednym warunkiem.
– Słucham.
– Żądam wyjaśnień, dlaczego szukają mnie wilki. A i moi przyjaciele mają być bezpieczni. – Miałam na myśli Monikę, bo z nią widział mnie ten podejrzany facet. Nie chciałam, żeby przeze mnie stała się jej jakaś krzywdza.
– Wedle życzenia.
*------*
Akcja rozkręca się pełną parą. Ten rozdział trochę króciutki, ale postaram się poprawić. Cieszę się, że ktoś czyta moje opowiadanie. To bardziej motywuje do pisania, bo wiem, że mam dla kogo się starać.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top