Rozdział 37

Wilczyca zawiozła nas do Poznania, do mojego starego domu. Trawnik był okropnie zaniedbany, ale po za tym nic się nie zmieniło.

– Dlaczego tu przyjechaliśmy?

– Tu wilki nas nie znajdą. Wiedzą, że się nie odważysz wrócić do rodzinnego miasta. Byłabyś głupia, gdybyś tu wróciła, więc nie obserwują miasta.

– To zupełnie bez sensu – zauważył Alex.

– Dokładnie o to chodzi. Wejdźmy do środka. Spróbuję wam wszystko wyjaśnić.

Weszliśmy do salonu. Wciąż czułam w pokoju lawendę, ulubioną perfumę mamy. Ukuło mnie boleśnie w sercu, chyba nigdy się nie przyzwyczaję, że już ich nie ma. Minęło kilka miesięcy od pogrzebu, a ból był taki sam. Bardzo ich kochałam. Trzymając Alexa za rękę, usiadłam na niebieskiej sofie.

– Ok, powiedz nam coś na podstawie mielibyśmy ci zaufać.

– Nie mam chipu kontrolującego, więc nikt mną nie manipuluje.

– Zaraz, moment. Wilki mają wszczepiane chipy? – zdziwiliśmy się jednocześnie.

– Tak za ich pomocą sterujemy wilkami, jeśli są w trybie bojowym.
Ja go nie potrzebuje.

– Dlaczego?

– Chcesz się przekonać na własnej skórze? – Wysunęła z ręki długie, ostre pazury.

Alex zbladł, dotąd nie widzieliśmy częściowej przemiany mutantów. Zawsze wilki zmieniały się całkowicie. OMG ulepszyło swoje szczepionki wilczenia.

– Nazywam się Elwira. Uratowałam was z dwóch powodów. Widziałam, jak broniłaś dzieciaki siłą zabierane z domów. Zaimponowałaś mi. Mnie też nie podoba się ta nowa polityka szefa. Ja też mam rodzinę i nie chciałabym, żeby moje dziecko zostało mi odebrane. Drugi powód to taki, że prosiła mnie o to pewna osoba, której imienia nie mogę zdradzić.

– To jakaś tajemnica? Po co ktoś, kto chce mi pomóc, ukrywa swoją tożsamość?

– To tajemnica, lecz ta osoba chciałaby osobiście z tobą się spotkać.

Alex założył ręce na piersi i prychnął.

– Myślisz, że uwierzymy w tą bajeczkę o sekretnym przyjacielu? To kolejna pułapka. Roki, nie wierz jej.

Oczywiście, że liczyłam się z jego zdaniem, ale bardziej zaciekawiła mnie Elwira.

– Zgoda umówię się, ale miejsce i czas spotkania wyznaczam ja. Chcę usłyszeć, co ten ktoś ma do powiedzenia.

– Zatem gdzie?

– Kawiarenka Eklerek w południe. Ma przyjść bez obstawy, bo nie wejdę do środka.

– Ok, zadzwonię do tej osoby. Za momencik wracam.

Gdy Elwira wyszła z pokoju, Alex wpadł w panikę.

– Roksano! To szaleństwo.

– Alex, moje życie jest jednym wielkim szaleństwem. Nie uważasz? Rozmawiamy z naszym wrogiem, wilkiem, to już jest szalone. Pomyśl, co mi się stanie w miejscu publicznym?

– Jasne, uspokoiłaś mnie – powiedział z sarkazmem w głosie.

– Proszę, Alex. Nie gniewaj się na mnie.

– Nie jestem na ciebie zły. Nie mógłbym być – pocałował mnie w czoło. – Od teraz zrobisz, tak jak ci powiem. Zgoda?

Pokiwałam potwierdzająco i objęłam go. Zdusiłam w sobie krzyk bólu, bo chyba pozrywałam strupy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top