Rozdział 35

Motory musieliśmy prowadzić, bo ostatnio dużo padało i wszędzie zrobiły się błotniste kałuże. Dotarliśmy do miasteczka Ryczałt. Red znalazł tam młodego chłopaka, który zgodził się odsprzedać swój wóz. Uważałam, że to nieuczciwa cena dać dwa nowe prosto z serwisu motory za stary wóz osobowy. Jednak nie mieliśmy czasu ani środków na targowanie.

Pojechaliśmy do Warszawy. Przez całą drogę trzymałam Alexa za rękę. Chciałam uspokoić jego zszargane nerwy. Okropnie się denerwował, że nie zdążymy na czas, ale ja w głębi duszy wiedziałam, że jednak się nam uda. Innych wariantów nie przyjmowałam do wiadomości.

Późnym popołudniem dotarliśmy do miasta. Zauważyłam dziwne szarozielone ciężarówki z napisem z boku OMG.

– Alex, spójrz. Oni już tu są! Gdzie mieszka twoja siostra?

– Na Kupieckiej 32. To po drugiej stronie miasta. Red, dodaj gazu musimy ich wyprzedzić.

– Nie mogę. Stoimy w korku.

– Nie mamy na to czasu. Alex, wysiadamy. Red, spotkamy się w tym hotelu - wskazałam mu palcem hotel "Agnes", stojący na rogu stykających się ulic.

Wreszcie długie wieczory poświęcone bieganiu się opłaciły. Gnaliśmy przed siebie niemal z prędkością światła. Teraz liczyło się życie Aleksandry. Żałowałam, że nie mogłam pomóc też innym dzieciakom. Lekko zasapani dotarliśmy na ulicę Kupiecką. W oddali zobaczyłam już wóz OMG.

– Roki, to ten dom. – Wskazał dłonią.

– To idź po nią. – Poganiałam go, widząc, że się wahał.

– Nie mogę. Ty to zrób, proszę.

– Wiesz ja bym się nie ucieszyła, gdyby mój brat przysłał po mnie jakaś obcą dziewczynę zamiast osobiście po mnie przyjść. Uważam, że należy jej się to, żebyś ty to zrobił. Idź, będę pilnować tamtego wozu.

Alex rzucił mi broń i znikł w środku domu. Zerknęłam na ulicę. Zbliżali się. Dostrzegłam, jak siłą zabierają dziecko jakimś rodzicom. Ich krzyki rozległy się po całej ulicy. Bolało mnie serce, gdy je słuchałam. Było ich czterech. Jak ja nienawidzę wilków. W tym momencie zrobiłam najgłupszą rzecz, jaką mogłam w życiu zrobić. Pobiegłam w ich kierunku i trafiłam jednego z nich, strzelając w tył głowy. Wiedziałam, że to niezgodne z honorem strzelać w czyjeś plecy, ale potrzebowałam dobrego elementu zaskoczenia. Drugi padł zaraz po trzecim strzale. Ktoś zaczął krzyczeć rozdzierająco. Może matka chłopca? Pozostali dwaj członkowie watahy przemienili się w potwory. Teraz to miałam kłopoty. Strzelałam do nich, ale moje pociski tylko ich rozjuszyły. Skończyły mi się naboje. Szlag. Odrzuciłam bezużyteczną broń i zaczęłam uciekać.

– Zabierzcie swoje dzieci! – krzyknęłam do zdezorientowanych dorosłych.

Skoczyłam na dach domu, stamtąd nie mogli mnie dosięgnąć. Całe szczęście, że nie mieli takich supermocy, jak ja. Czułam się jak kot, który umknął przed psami na drzewo. Kto mnie teraz uratuje?

Alex wybiegł z budynku z drobną blondyneczką. Dziewczyna wyglądała, jakby była w wielkim szoku i kurczowo trzymała się ramienia brata. Teraz mieliśmy szanse. Dwa wilki na naszą dwójkę. Alex zobaczył mnie na dachu i zbladł jeszcze bardziej. Wyciągną dłoń i mocą unieruchomił jednego wilka. Ja zajęłam się drugim. Zeskoczyłam z dachu i jak gimnastyczka, unikałam pazurów bestii. Złapałam wilka mocą i rzuciłam nim o murowany płot. Poleciał z takim rozpadem, że przebił czyiś plot na wylot. Odwróciłam się pewna siebie i wtedy poczułam intensywny ból na plecach. Jakaś gorąca ciecz spływała mi po plecach. W zwolnionym tempie obróciłam się do tyłu i zobaczyłam lecącą w kierunku mojej twarzy ogromną łapę. Centymetry oddzielały ją od mojej twarzy, gdy się zatrzymała. Alex stał obok mnie i trzymał wilka w swojej mocy. Usłyszałam trzask łamanych kości, a potem upadłam.

– Roki, nie umieraj. Słyszysz mnie? Już wszystko w porządku. Obudź się!

Zemdlałam, będąc w jego ramionach.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top