Rozdział 18

Wspomnienia zalały moją głowę jak górski potok. Przebłyski pamięci z wcześniejszych wydarzeń uderzyły we mnie jak fala tsunami. Nie byłam w stanie tego powstrzymać. Przeszłość i teraźniejszość mieszały się ze sobą, tworząc chaotyczną całość. Widziałam rodziców, sterylne laboratoryjne pomieszczenie pełne dzieci, wczorajszą bitwę. Miałam wrażenie, jakbym oglądała najgorzej nakręcony trailer filmu.

Moje ruchy były spowolnione. Czułam, jakbym płynęła pod wodą, która stawiała mi opór. Brakowało mi tchu, dusiłam się. Płynęłam w kierunku powierzchni, wynurzyłam się. Żyłam.

Zbudziłam się w swoim pokoju, gwałtownie łapiąc oddech. Spokojnie to był tylko sen. Pierwsze, co zobaczyłam to drzwi prowadzące na korytarz. Jakim cudem baza nie została zniszczona? Przecież widziałam zniszczenia, to niemożliwe, że wciąż tu była. Wstałam z łóżka i poczułam silne zawroty głowy. Czułam ból we wszystkich kościach.

Wcisnęłam guzik od windy, który zaświecił się na żółty kolor. Zaskakujące, był prąd. Weszłam do środka i przestraszyłam się swojego odbicia w lustrze. Zobaczyłam dziewczynę z wielkimi cieniami pod oczami, rozczochranymi włosami, a jej ubranie pokryte było zaschniętą krwią. Wyglądałam okropnie. Przeczesałam palcami włosy, jadąc windą na niższe piętro. Troszkę lepiej. Przydałby się porządny prysznic.

Szłam korytarzem, echo kroków odbijało się od ścian wzmacniane dodatkowym jękiem licznych głosów. Obserwowałam jak zwolnionym filmie, wymijających mnie pielęgniarek i lekarzy. Ranni żołnierze leżeli na szpitalnych łóżkach, czekając na swoją kolej. Przyśpieszyłam kroku, nie chciałam na nich patrzeć, jak cierpią. Wczoraj wydarzyło się tak wiele. Nikt nie spodziewał się takiego obrotu spraw. Tak naprawdę nie wiedziałam, gdzie się idę, czego szukam. Kierowałam się przeczuciem, wiedziałam w głębi duszy, że mam konkretny cel. Wpadłam na jakąś wysoką osobę. Doktor Szymaniuk.

– Roksana, wszystko w porządku?

Pokiwałam mimo, że kiepsko się czuję.

– Bardzo mi przykro, ale znaleźliśmy twojego przyjaciela i był ranny.

– Był? To on nie żyje?!

– Już jest wszystko w porządku...

Nie chciałam jej dłużej słuchać. Wyminęłam ją i pobiegłam korytarzem, szukając znajomej twarzy. Dostrzegłam go w siedemnastej sali.

Doktor powiedziała, że nie stało mu się nic tragicznego, wtedy miała taki współczujący wyraz twarzy. Zrozumiałam dopiero później dlaczego, gdy weszłam do jego pokoju.

Piotrek leżał na łóżku podobnym do tego, na którym to ja się tu zbudziłam przywiązana do poręczy. Ucieszyłam się na jego widok i podeszłam szybko bliżej. Chciałam dotknąć jego ręki, ale wyrwał ją z mojego uścisku. Na jego twarzy widoczne było przerażenie, jakby mnie się bał. Nie rozumiałam zachowania Piotra.

– Kim jesteś? – powiedział ostrym tonem, którego u niego nie rozpoznawałam. Wcześniej tak się nie zachowywał.

– Nie pamiętasz mnie? – starałam się powiedzieć to delikatnym tonem, ale głos zabrzmiał bardziej drżąco i lękliwie.

– Kim jesteś? – powtórzył.

– Piotrek to ja Roksana. Przypomnij sobie. Musisz mnie pamiętać. To ja Roki.

Przypatrzył się mi i zaczął przeraźliwie się drzeć, jakbym robiła mu wielką krzywdę.

– Idź sobie! Zostaw mnie!

Łzy pociekły po policzkach. Widok się rozmazał. To nie mogła być prawda. Spróbowałam dotknąć jego ramienia, ale rzucał się coraz bardziej. Zrozumiałam, że właśnie go straciłam. On patrzył na mnie że strachem zamiast z miłością. W jego oczach nie ma ani krztyny z poprzedniego uczucia. Powoli wycofałam się z pokoju, jak ranne zwierze kołysałam się na boki, głośno łkając. Podbiegła do mnie doktor Szymaniuk i złapała za wstrząsane płaczem ramiona.

– Roksano bardzo mi przykro. Piotr cierpi na amnezję wsteczną. To znaczy, że nie pamięta niczego sprzed wypadkiem. Jego wspomnienia mogą już nigdy nie powrócić.

Wyrwałam się po raz kolejny. Pobiegłam na oślep korytarzem. Upadłam na kolana, całe moje życie wygląda tak, jak ja w tej chwili. Im cięższy upadek, tym prościej wstać, lecz ja w to nie wierzyłam. W mojej sytuacji mogło być tylko gorzej. Przynosiłam pecha wszystkim, którzy mnie kochali. Rodzice zginęli. Piotrek stracił pamięć, a razem z nią zakończyło się uczucie, którym mnie darzył. Moje serce było złamane na milion odłamów. Piotrek nie wiedział, kim ja jestem, dla niego byłam obcą osobą. Dlaczego musiało paść na niego? Dlaczego życie mnie tak karało? Objęły mnie czyjeś ciepłe ramiona. Melodyjny głos starał się mnie uspokoić, ale nie mogłam przestać.

– Cicho maleńka już dobrze. – Ciocia Agnieszka tuliła mnie do siebie. – Będę z tobą.

Chwyciłam się jej słów jak tonący liny. Gdyż tak jak w śnie tonę i musiałam wypłynąć. Miałam zadanie, które da mi siłę powstać. Zetrę w pył Oskara Raczyńskiego. Zniszczę go. Sprawię, że będzie cierpiał tak jak ja. Zapoznam go z bólem, który będzie go prześladować do końca jego marnego życia. Taka jest moja przysięga składam ją na pamięć moich bliskich.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top