Rozdział 1

Deszcz miarowo uderzał o wieka trumien. Czarne botki, które założyłam specjalnie na pogrzeb, nadawały się tylko do wyrzucenia. Pokryła je gruba warstwa błota, którą chyba będę musiała zeskrobywać. Zła pogoda oczywiście nie była powodem do zmienienia terminu pogrzebu. Nie, żebym była jakąś wyrodną córką, ale nie sądziłam, żeby moi rodzice byli szczęśliwi, gdy stałam po kostki w błocie i narażałam się co najmniej na zapalenie płuc.

Już dawno bliscy i przyjaciele złożyli kondolencje. Nie codziennie zdarzało się tak, że córka chowała swoich rodziców, będąc jeszcze nastolatką. Oboje zginęli w wypadku samochodowym, kiedy wracali z jednej tych ich tras koncertowych. Byli już blisko domu, gdy wjechała w nich ciężarówka. Nie było nawet, co zbierać z samochodu. Totalna miazga. Kierowca ciężarówki znikł, jakby go za kierownicą wcale nie było. Uciekł z miejsca wypadku. Firma, która go zatrudniła, pokryła koszty pogrzebu, chcąc w ten sposób wyciszyć sprawę.

Ryczałam przez trzy dni i nic nie mogłam jeść. Byłam cieniem własnego cienia. Marek, mój chłopak, pomógł mi wyrwać się z rozpaczy. Mogłam na niego liczyć podczas tych najtrudniejszych dni. Pierwszy raz nie zachował się jak skończony kretyn i potraktował sytuację na poważnie. Później, gdy to przemyślałam, to zrozumiałam, że moje zachowanie było bezsensowne i obiecałam sobie być silna podczas pogrzebu. Musiałam być teraz silna.

Spojrzałam na świeży kopczyk ziemi i pomyślałam, jak bardzo będzie mi ich brakować. Mimo moich obietnic łzy spływały obficie. Obok mnie stał mój brat, Sebastian. W eleganckim garniturze prezentował się bardzo dostojnie, dotąd nie widziałam go w niczym innym niż dżinsy i wielka koszulka z krótkim rękawkiem. Seb i ja niezbyt się dogadywaliśmy, a raczej nie dogadywał się z całą naszą rodziną. Pokłócił się z rodzicami, niestety nie wiedziałam o co, bo rodzice kazali mi wtedy wyjść do innego pokoju. Następnego dnia już go nie zobaczyłam. Przez cztery lata ani razu nas nie odwiedził, nie zadzwonił, nie napisał. Byłam ciekawa, czy ma wyrzuty sumienia, że nie zdążył się pogodzić z rodzicami. On nigdy nie był zbytnio rodzinny, dlatego nie rozumiem, po co wysilał się na przyjazd. Nikt specjalnie nie miałby o to żalu, gdyby nie przyjechał. Tu chodziło tylko o to, co pomyślą ciotki. Graliśmy w tę szopkę od wielu lat, udając zgraną i szczęśliwą rodzinę. Żałowałam, że nie jesteśmy w komplecie. Zostałam sama ze wszystkimi problemami. Wtedy byłam jeszcze niepełnoletnia, teraz za niedługo skończę osiemnastkę. Do tego czasu pomieszkałabym sama albo z Markiem. Jego rodzice z pewnością nie mieliby nic przeciwko, bo i tak spędzałam u nich każde popołudnie.

Ceremonia dobiegła końca, część znajomych moich rodziców już opuściło cmentarz. Tłum się przerzedził i można się przecisnąć. Musiałam przed nim uciec. Bolała mnie już ręka od podawania każdemu, kto osobiście chce mnie pocieszyć. W połowie drogi zorientowałam się, że Sebastian idzie tuż za mną.

– Roksano, zaczekaj.

– O co chodzi? – zapytałam zmęczonym głosem.

– Musimy o tobie porozmawiać. Nie możesz teraz być sama.

– Nie musisz się martwić, będzie ze mną Marek.

– Ten chłopak od marihuany nie jest odpowiednim towarzystwem dla ciebie.

– Nie masz prawa tak o nim mówić – krzyknęłam. – Ty nie jesteś lepszy. Gdzie byłeś wciągu tych czterech lat, gdy cię potrzebowałam? Zostawiłeś mnie i rodziców, nie zastanawiając się nad konsekwencjami.

– Zrozumiałem swój błąd. Chcę to naprawić. Zabiorę cię do Londynu.

– Trochę na to już za późno.

Odwróciłam się na pięcie i szybkim krokiem dotarłam na parking. Moja chrzestna stała obok swojej białej Toyoty i nerwowo paliła papierosa.

– Co tak długo? Wsiadaj, odwiozę cię do domu – poleciła mi głosem nietolerującym sprzeciwu.

Gdy tylko wsiadła, szybko dodała gazu. Momentalnie wcisnęło mnie w fotel. W ciągu trzydziestu minut dotarłyśmy do domu.

– Czekam na ciebie, aż się spakujesz. Pojedziesz ze mną na Wieś.

– Że co? Nie ma mowy. Nigdzie nie jadę – założyłam ręce, piorunując ją wzrokiem.

– Jak sobie chcesz. Możemy obejść się bez twoich rzeczy.

Odpaliła silnik i ruszyła z kopyta, nim zdążyłam cokolwiek zrobić. Moja ciotka to diabeł za kółkiem, jak to mawiała mama. Lepiej było od razu wysiąść i jej posłuchać. W domu mam tyle fantastycznych ciuchów i został tam mój iPad i laptop. W jaki sposób skontaktuje się z moimi znajomymi?

– Stój, zatrzymaj się. Muszę zabrać moje rzeczy z domu i zadzwonić do Marka. Chyba pozwolisz mi pożegnać się z chłopakiem?

– Już nie będę się wracać. Kupię ci nowe rzeczy na miejscu. Chłopak nie autobus, nie ucieknie.

Pogłośniła muzykę w samochodzie. Nie dało się przy tym jazgocie rozmawiać. O ile to można nazwać rozmową. Miałam odczucie totalnej ignorancji ze strony ciotki. Wcisnęłam się głębiej w fotel i patrzyłam na widoki za szybą. W tym momencie jeszcze nie zdawałam sobie sprawy z tego, jak odmieni się moje życie.

*----------*

Uwaga: dokonałam kilka zmian, które mogą się różnić od pierwszej wersji.

Mam nadzieję, że nikogo nie zanudziłam, ale na rozwój wypadków trzeba jeszcze trochę poczekać. Postaram się regularne umieszczać kolejne rozdziały, ale nie obiecuję niczego. To zależy od mojej wyobraźni i weny pisarskiej.

Nie żałujcie gwiazdek i komentarzy. ☜☆☞

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top