Rozdział 48

– Sebast... – Nasz ojciec przerwał, gdyż usłyszeliśmy głośny ryk syreny, która zagłuszyła jego głos. Oskar w roztargnieniu podał Sebastianowi buteleczkę z moją krwią. Wtedy zrozumiałam, że to moja ostatnia szansa. Sięgnęłam po broń, szybkim ruchem odblokowałam ją i wycelowałam w ojca. Ręka mi zadrżała, palec zatrzymał na spuście pistoletu, kilka centymetrów i po sprawie. Zesztywniałam i zastanawiałam się, czy potrafiłam to zrobić? Mogłam zabić z zimną krwią człowieka, który rzekomo był moim biologicznym ojcem? Nie byłam tego pewna. Przede mną stał potwór taki sam, jak inne wilki. Do nich strzelałam, bo w ich oczach nie widziałam nic ludzkiego, a teraz na celowniku widniał człowiek, który zniszczył moje życie. Dlaczego nie mogłam zgiąć palca i po prostu go wyeliminować? Problemy powinno się usuwać, a Raczyński był takim kłopotem. Zmusiłam się do ponownej próby, pot zrosił moje zmarszczone czoło. Sebastian cofnął się, przyciskając buteleczkę do piersi. Wyglądał na przerażonego tą sytuacją w przeciwieństwie do Raczyńskiego. Oskar zachował stoicki spokój, przypatrzył mi się z zaciekawieniem i uśmiechnął drapieżnie.

– No, dalej. Strzelaj. Na co czekasz? Masz mnie w garści – powiedział nagląco.

Skrzywiłam się i ponownie podniosłam ciążącą mi broń i przesunęłam spust tylko o milimetr. Na nic więcej nie miałam siły.

– Jesteś słaba jak matka. Ona nigdy nie była w stanie dokończyć, to co zaczęła. Brak ci jej odwagi, lecz upór macie ten sam.

– Przyjechałam tu, jestem odważna – warknęłam nim zdążyłam przemyśleć, to co mówiłam. Po co wdawałam się z nim w dyskusję? Pora z tym kończyć.

– To raczej oznaka głupoty niż odwagi. Jesteś słabym człowiekiem, Roksano. Takimi ludźmi gardzę i nie ma dla nich miejsca w moim, zaplanowanym życiorysie. Żałuję, że mam tak żałosną córkę. Myślisz, że jestem idiotą, że nie wiem, co planujesz? Przewidziałem to wszystko. – Machnął ręką w powietrzu dla potwierdzenia własnych słów. – Spodziewałem się bardziej kreatywnego planu.

Gniew kipiał w moich żyłach. Ze złością cisnęłam bezużyteczną broń w kąt i z rykiem skoczyłam na Raczyńskiego. Oskar wytrzeszczył oczy ze zdumienia, lecz opanował się i zrzucił mnie z swoich pleców, jakbym była szmacianą lalką. Chciał mnie wyminąć, więc odskoczył w bok i pobiegł do drzwi. Ja mu podstawiłam nogę, w ostatniej chwili złapał równowagę. Spojrzałam na Seba, prosząc żeby mi pomógł, lecz patrzył na nas jak zahipnotyzowany i nie ruszył się z pomocą. Nie wiedząc, jak mam powstrzymać Oskara, ugryzłam go w łydkę, aż poczułam smak krwi w ustach. Ojciec zawył z bólu i wyszarpnął się z uścisku. Wyplułam ślinę, bacznie obserwując każdy jego ruch. Powoli podniosłam się z ziemi. Okrążaliśmy się jak dwa walczące o terytorium drapieżniki, czekając aż druga osoba popełni jakiś błąd. Spojrzałam na Sebastiana, ale on tylko stał jak marmur. Idiota.

Nagle Oskar trzymał w ręku długi nóż. Skąd? Jak? Przestraszyłam się i spróbowałam wyrwać mu go mocą. Coś mnie blokowało. Teraz to ja się tylko cofałam, a ojciec nacierał, wyszczerzając żółtawe zęby. Już nie wyglądał na prezesa OMG, lecz jak wściekły pies. Odskoczyłam w bok tak, że teraz Raczyński stał tyłem do wyjścia, a ja przodem. Nagle drzwi się otworzyły i zobaczyłam tam kogoś, kogo nie chciałbym tu widzieć. Oskar zauważył mój wzrok i odwrócił się tyłem, kopiąc w brzuch zaskoczonego Alexa. Puścił pistolet, który szybko podniósł mój ojciec i przyłożył do skroni zdezorientowanego Alexa. Ja już trzymałam nóż, którym rzucił Raczyński. Nigdzie nie widziałam mojego pistoletu.

– Roksano, odłóż ten nóż i kopnij w moją stronę, a nic nie stanie się temu chłopakowi – zagroził.

Wtedy, jak odblokowana maszyna, zareagował Sebastian. W wyciągniętej dłoni trzymał mój pistolet i celował w Oskara.

– Tato, obiecałeś, że nie skrzywdzisz Roksany.

– Nie wtrącaj się, Sebastianie – zganił go jak małe dziecko. Już chyba rozumiałam, dlaczego mój brat tak się zachowywał. Chciał być kimś w oczach naszego ojca, zaimponować mu. Lecz ten ignorował jego wysiłki, traktując z pogardą. Spojrzałam na Sebastiana inaczej niż przedtem. Zaczęłam mu współczuć. Raczyński oboje nas skrzywdził, nie tylko mnie.

Nagle zrozumiałam, co musiałam zrobić, żeby zmusić go do działania. Spojrzałam z lękiem na nóż, który trzymałam w zaciśniętej dłoni i obróciłam go ostrzem w moją pierś.

– Nie mogę zniszczyć ciebie, to zniszczę siebie – szepnęłam.

Pchnęłam nóż aż po rączkę prosto w serce. Oczy zaszły mi łzami, przez to obraz mi się zamazał. W uszach mi dudniło, a może to ktoś krzyczał? Nie wiedziałam, co się ze mną działo. Ile czasu upłynęło? Sekunda? Minuta? Pięć minut? Nie wiedziałam. Ostatnią rzecz, którą zapamiętałam to huk strzału. Kto strzelił? To mnie postrzelono? Już nic nie czułam. Chyba upadłam i mój umysł zalała czerń. Zrozumiałam, że to koniec. Przegrałam tę rozgrywkę.

*----*

Ten rozdział wykończył mnie psychicznie. Pięć razy zaczynałam go od nowa i kolejne pięć razy rzucałam telefonem, wściekając się na siebie, że nie mogę stworzyć czegoś dobrego. Wciąż nie spełnia moich oczekiwań, ale już nie mam do tego siły.

Wiem, jestem okropna i nieczuła. Przecież nie powiedziałam, że Polowanie na Wilka dobrze się skończy...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top