Rozdział 29

Rose

– Rozwiążcie ją. Szykuje się niezła zabawa...

Rozwiązali mnie i popchnęli na środek pokoju. Gdy upadłam na kolana, zobaczyłam świeżą krew na podłodze. Biedna Alicja musiała tu być torturowana, teraz czekało mnie to samo. Przygotowałam się psychicznie na cierpienie, nie pozwolę im się złamać. Odwróciłam się i skoczyłam na swojego oprawcę. Nim do niego doskoczyłam, złapał mnie za gardło i odrzucił. Spróbowałam się podnieść, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa i ugięły się pode mną. Zaśmiał się z mojej niezdarności.

– No, moja dzielna tygrysico. Opowiedz mi o swojej koleżance Roksanie. – Pochylił się tak blisko, że widziałam jego żółte zęby.

Splunęłam mu na twarz. Niech sobie nie myśli, że cokolwiek ze mnie wyciągnie.

– Ty żmijo! Gnat, Łomot zróbcie z nią porządek. Zobaczymy, czy jest taka twarda jak jej koleżanka.

Jego sługusy niemal z radością sprawiali mi ból, kopiąc mnie w każdą część ciała. Za każdym razem, gdy mdlałam, wylewali mi na twarz lodowatą wodę i zaczynali od nowa. Nie liczyłam już razów, które od nich obrywałam. Nie osłaniałam się rękoma przed kopniakami. Nie miałam już na to siły. Straciłam poczucie czasu. Leżałam na ziemi, krzycząc i płacząc z bólu.

– Chłopcy dość. Musimy mieć ją żywą. Przynieście następną.

Nie! Mój umysł krzyczał z rozpaczy. Zostawcie Karolinę! Próbowałam walczyć mocą, ale zostałam ogłuszona czymś twardym.

***

Obudziłam się na podłodze. Tym razem nie miałam związanych rąk. Nade mną pochylała się Alicja i ciężko oddychała. Mi też sprawiało to problem. Chyba miałam złamanych kilka żeber.

– Rose, bałam się, że nie żyjesz. Leżysz nieprzytomna przez cały dzień.

– Przepraszam cię. Wpakowałam nas w to, gdybym walczyła, to nie byłoby nad tu – wychrypiałam.

– Coś ty, to nie twoja wina. Zobaczysz wydostaniemy się stąd. – Podała mi blaszane wiadro z wodą.

Łapczywie piłam z brudnego naczynia. Okropnie byłam spragniona. Spojrzałam na krwawe sińce na twarzy Alicji. Ja też tak pewnie wyglądałam. Rozejrzałam się po celi. Nigdzie nie widziałam Karoliny.

– Gdzie jest Karolina?

– Zabrali ją dawno temu. Jakie zadali ci pytania?

Musiałam dłużej się zastanowić, nim sobie przypomniałam. Wciąż tylko widziałam lecące w moją stronę pięści.

– Chcieli wiedzieć coś o Roksanie. Nic im nie powiedziałam.

– Ja też nie. Boję się, że nie wytrzymam kolejnego przesłuchania.

– Nie mów tak, o to im właśnie chodzi. Chcą ciebie złamać. Nie możesz się poddać, rozumiesz?

– To tak okropnie bolało.

– Czułam to samo, co ty. Alicjo, nie poddawaj się. Wytrzymaj, mamy nadzieję. – Pokazałam jej zegarek, który cały czas wysyłał dane o naszym położeniu do bazy KOS. – Jeśli Weronika, czy Hugo złapią nasz sygnał, to będziemy wolne.

– Och, Rose, jesteś cudowna.

Wykonała w moim kierunku gest, jakby chciała mnie przytulić, ale szybko się cofnęła, bo najmniejszy dotyk sprawiał nam obu ból.
Nagle pomyślałam, że oni nie mają serum. Skoro poszukiwali Roksany, to wciąż go nie mieli. Miałam taką nadzieję, że go nie znajdą.

Odsunęłyśmy się od siebie, bo drzwi otworzyły się z głośnym skrzypnięciem i do środka wrzucili ciało Karoliny. Była cała zakrwawiona, ale na szczęście żywa.

– Wytrzymaj, kochana – szepnęłam jej do ucha. – Wydostaniemy się stąd.

*---*

Przepraszam, że tak brutalnie potraktowałam dziewczyny. Serce mnie boli od cierpienia moich literackich dzieci :'(
Spoiler: w następnym rozdziale obiecuję podjąć w tym kierunku jakieś kroki.

Trochę się spieszę z napisaniem powieści. Chcę przynajmniej skończyć drugą część do końca ferii. Z tego wynika, że będzie i trzecia część już ostatnia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top