Rozdział 14
Leżałam w objęciach Jackoba i...znowu było jak dawniej.
Spojrzałam na niego, a ten od razu cmoknął mnie w czubek nosa. Tato miał dużo racji. Miłość to nie tylko wzloty, ale także upadki. Jednak po upadku najważniejsze jest to, by godnie się podnieść. Spoglądając w oczy ukochanego zastanawiałam się jednak co dalej. No właśnie, co dalej?
Wcześniej wszystko było proste, Jake, zawsze traktowałam go jak słodkiego nie groźnego nastolatka, delikatnego i kochającego raz na całe życie. Jednak po tych wydarzeniach dowiedziałam się jak bardzo mnie kocha i do czego jest zdolny, by zapewnić mi bezpieczeństwo.
-Jake...
-Tak skarbie?-odparł z lekką niepewnością, jakby bał się, że zaraz powiem coś co na zawsze nas rozdzieli.
-Co teraz będzie? Co zrobisz, stado ci nie wybaczy, że uwolniłeś Samuela- odparłam doskonale wiedząc jakie zasady panują wśród członków watahy.
-Kochanie nie zajmuj tym sobie głowy, poradzę sobie-odparł posyłając mi niepewny uśmiech.
W jego oczach widziałam niepokój.
-Jake, proszę, przecież nie mamy przed sobą tajemnic, tak?-zapytałam, a on skinął głową.
-Jeśli starszyzna uzna, że naruszyłem w jakikolwiek sposób święte prawa, zostanę wygnany z watahy- odparł jednym tchem.
-Co??- nie mogłam uwierzyć w to co usłyszałam.- Nie mogą Cię wygnać, stado to dla Ciebie wszystko- odparłam oburzona i szybkim ruchem usiadłam na jego brzuchu i spojrzałam prosto w oczy.-Nie pozwolę, by Cię skrzywdzili, nie po tym jak omal Cię nie straciłam- odparłam ze łzami w oczach i całując go wypadłam z łóżka jak torpeda.
-Wow Ness dokąd się wybierasz ?- zapytał zanim zdążyłam wyjść.
- Pomówić ze starszyzną- odparłam
-Nie!!-Jake po raz pierwszy na mnie krzyknął.
- Nie? To co, mam patrzeć jak zabierają ci dom, stado i karają za to, że nie chcąc mnie stracić podjąłeś taką, a nie inną decyzję? Tego chcesz?- zapytałam zupełnie nie przejmując tym, że teraz mam na sobie tylko majtki.
- Bądź przy mnie, ale nie mieszaj się, to nie potrzebne. W stadzie takie panuje prawo, podważając je tylko innych rozgniewasz- odparł stając przede mną całkiem nagi.
-Nie będzie łatwo milczeć, ale okey- odparłam i dotykając dłońmi jego klatki piersiowej przytuliłam go mocno.
Jak obiecałam tak też zrobiłam. Tylko stałam, gdy starszyzna dokonywała wyboru. Milczałam, gdy Sam wrzeszczał na Jackoba osądzając o złamanie podstawowych praw watahy. Jednak, kiedy zaczęli wykrzykiwać, że chroni pijawki wstałam.
-Spójrzcie na siebie!!!- krzyknęłam i nagle zapadła cisza.- Odkąd się urodziłam wilki były w moich oczach cudownymi istotami szanującymi miłość, potrafiącymi pomagać i chronić to na czym im zależy i co teraz widzę?!! Stado potworów bez honoru, którzy za wszelką cenę chcą dokonywać okrucieństwa. Nazywacie wampiry pijawkami, krwiopijcami, a jacy wy jesteście? Czy wasze szlachetne prawo zabrania przebaczać?- zapytałam.
- Wampir chciał cię zabić, a ty go bronisz?- zapytał Sam- Jak możesz mu od tak wybaczyć?- dodał.
- Tak samo jak Emili mogła wybaczyć tobie- odparłam ze spokojem, a ona szepnęła mu coś na ucho.
- Oddal się do męża moje dziecko- odparła Sue, pełniąca funkcje głowy starszych, która normalnie należała do ojca Jackoba i ze względu na pokrewieństwo został nieco odsunięty.
- Chyba wszyscy zgodzą się z tym, że miłość jest ważniejsza niż zemsta- zaczęła, a ja wręcz się uśmiechnęłam.- Nasz ród od zawsze ponad wszystko stawiał miłość i przebaczenie. Czasy się zmieniają, ale jakimi stworzeniami się staniemy, gdy będziemy zawistni i okrutni? Każdy popełnia błędy. Dlatego moim zdaniem i zdaniem starszyzny Jackob Black to najbardziej godny wilk do przewodzenia naszym stadem. Decyzja została podjęta, rozejdźcie się- rzuciłam się Jackowi na szyję.
-Wiedziałam-odparłam z radością.
-Tak? Pewnie dlatego wyszłaś przed tłum, choć ci zabroniłem?-zapytał, a ja tylko cmoknęłam go w policzek.
Tego dnia uświadomiłam sobie, że nic nas nie rozdzieli. Podjęłam studia i na dobre zrezygnowałam z modelingu. Im mniej na siebie zwracam uwagę tym lepiej.
Samael zaczął uczyć się posługiwania swym darem. Dziadek pomagał mu radzić sobie z zapachem ludzkiej krwi i powoli przyzwyczajać do zwierzęcej. Na pierwszy strzał pomagał i leczył tylko wilki. One pachną jak zwierzęta, więc pragnienie mu nie przeszkadzało. Stado polubiło go i często proszony był o pomoc.
Sam i Embry przeprosili Jackoba i wszystko wróciło do normy. Ostatnio źle się czułam, więc po cichu poprosiłam, by mnie zbadał. Wszystko wskazuje na to, że wraz z Jackobem będziemy mieli potomstwo. Ciekawe czy urodzi się z nadnaturalnymi zdolnościami czy nie?
KONIEC
______________________________________________
Kolejny i ostatni rozdział
Mam nadzieję, że podobało wam się moje opowiadanie.
Dawajcie komentarze i gwiazdki
Pozdrawiam wszystkich
Roxi
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top