Rozdział 12

Myśląc o Samaelu chciało mi się płakać. Jak Jake mógł go uwięzić w tak okrutny sposób. To nie był Jackob, którego poślubiłam. Sama już nie wiedziałam jaki naprawdę jest mój mąż. Na poważnie zastanawiałam się nad rozwodem. Jeśli on zabije Samaela moja decyzja zostanie podjęta natychmiast. Nie należę do tych, którzy lubią zemstę. Wolę wybaczenie. Samael chciał mnie zabić, to prawda. Wiem co czuł Jake. Czułam to samo widząc jak umiera i także byłam wściekła na Samaela. Jednak nie robił tego z własnego wymysłu. To Volturie wyprało mu rozum.

On nie zabił mnie, a co najcudowniejsze mógł leczyć innych.  Mógł być jak Carlisle albo nawet lepszy. Teraz zaczynałam myśleć co właściwie stało się z moim delikatnym, troskliwym mężem. Siedząc na werandzie znowu zaczęłam płakać. Mama od razu usiadła przy mnie wraz z ciocią Rose.

-Kochanie...zobaczysz wszystko się ułoży- odparła mama tuląc mnie do siebie.

Ciocia Rose delikatnie pogładziła moją dłoń.

-Pamiętaj, że zawsze mogę go zabić- odparła spokojnie, a ja zaśmiałam się cicho.

Ciocia i to jej poczucie humoru. Pocałowałam ją w policzek i podkulając nogi nadal siedziałam smutna. Było mi przykro. Jake zaskoczył mnie i zranił. Nagle ciocia Rose warknęła jak zwykle, gdy nadchodził ktoś kogo nie chciała oglądać. Wtedy zobaczyłam go. Wilk stał na granicy lasu. Moje serce wbrew mej woli przyspieszyło i równie szybko jak biło mama i ciocia wróciły do środka. Siedziałam patrząc w dal. Rudy wilk nawet nie drgnął. Oparłam brodę na kolanach i czekałam jak dawniej. Kiedy byłam jeszcze mała. Wtedy siadając przed domem na werandzie czekałam na mojego wilczka z radością i zniecierpliwieniem. Od samego początku był tym jedynym.

Wszyscy mówili, że wpojenie zostaje na zawsze. Miłość jest wtedy najważniejsza. Nic poza nią się nie liczy. Jednak Jake wpatrywał się we mnie wilczymi ślepiami i zawrócił. Nie podszedł do mnie. Nie chciał rozmawiać. Nie wiedziałam jak to rozumieć. Nic już nie wiedziałam. Zdjęłam z palca obrączkę i zaczęłam zastanawiać ile teraz jest warta. Tyle co kawałek metalu.

Wróciłam do domu zostawiając ją na stoliku przed domem. Położyłam się na łóżku w swoim pokoju. Tyle lat minęło, a dla wciąż był tu osobny, cudownie odnowiony pokój. Leżąc na jedwabnej pościeli coraz mocniej się rozklejałam. Łzy spływały na poduszkę strumieniami. Wtedy do mojego pokoju wszedł tato. Usiadł przy mnie i delikatnie pogładził po policzku.

-Zapomniałaś o tym..-odparł podając mi obrączkę.

-Tato, co ja zrobiłam nie tak?-zapytałam ignorując to co powiedział.

-Nie zrobiłaś niczego złego kochanie, przecież wiesz..-odparł spokojnie.

Usiadłam na łóżku i wtuliłam mocno w jego klatkę piersiową.

-To dlaczego Jake tak się zachowuje?? Ja już nawet nie wiem czy my jeszcze jesteśmy małżeństwem czy mam już pisać pozew- płakałam.

-Kochanie, gdybym przez każdą kłótnię z twoją matką chciał się rozwodzić, to już dawno bylibyśmy osobno. Małżeństwo to nie tylko cudowne chwile pełne miłości. Pamiętaj, że wszystko co wzbija się wysoko w którymś momencie musi opaść niżej ...- powiedział.

Miał rację. Dużą rację. Wyszłam za Jackoba, bo jest dla mnie całym światem i gdybym skończyła między nami wszystko to co dotąd było to oznaczałoby, że wcale nam na sobie nie zależy.

Wciąż miałam nadzieję, że dokona dobrego wyboru.

#Od Autorki

Kolejny rozdział.

Zbliżamy się do końca.

Mam nadzieję, że podoba wam się moje opowiadanie.

Dawajcie komentarze i gwiazdki

Pozdrawiam

Roxi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top